Aktualności

Pierwszy Polak już w grze o punkty. „To miłe, że Europa na nas patrzy”

Aktualności13.05.2020 
Kibice odliczają dni do pierwszych meczów Totolotek Pucharu Polski, który po ponad dwumiesięcznej pauzie zainauguruje zmagania o stawkę w naszym kraju, jak również wyczekują meczów z udziałem naszych piłkarzy w Bundeslidze. Biało-czerwoni już jednak grają. W miniony weekend wystartowała liga Wysp Owczych, gdzie jedną z gwiazd jest Łukasz Cieślewicz.

32-letni pomocnik rodem z Gniezna w sobotę zaliczył swój pierwszy mecz o punkty w barwach zespołu Vikingur. Jego drużyna zremisowała bezbramkowo na wyjeździe z AB Argir. – Jest to dla nas niekorzystny wynik. Na papierze byliśmy faworytem, graliśmy z jedną ze słabszych ekip, ale mecz okazał się jednak ciężki. Musimy ten punkt szanować. Ja oddałem jeden strzał, nie był on specjalnie groźny, koledzy mieli lepsze sytuacje. Nie chciało jednak nic wpaść – mówi Cieślewicz, który zagrał 83 minuty. – Jestem umiarkowanie zadowolony ze swojego występu. Mógłbym gorzej wypaść, byle tylko drużyna wygrała. Nie jestem jeszcze w pełni sił, w ostatnich tygodniach najpierw zmagałem się z kontuzją, a następnie przyszedł koronawirus, który pokrzyżował plany treningowe. Potrzebuję dwóch-trzech meczów i będzie zdecydowanie lepiej – dodaje.

Nowe wyzwanie

Cieślewicz przez ostatnich dziewięć lat grał w jednej z najlepszych drużyn na Wyspach Owczych – B36 Tórshavn. Z zespołem tym święcił trzykrotnie mistrzostwo kraju, wygrał także puchar i rywalizował na arenie międzynarodowej. – Potrzebowałem już nowego wyzwania. Po ostatnich latach czułem wypalenie, bo wszystko właściwie z tym klubem wygrałem. Dodatkowo doszedł do tego konflikt z trenerem. Pokłosiem tego było brak porozumienia w sprawie nowego kontraktu. Nie było w pewnym momencie innej opcji, jak zmiana otoczenia. Uważam jednak, że zrobiłem dobrze – wyjaśnia 32-latek, który od kilku lat występuje na pozycji ofensywnego pomocnika. – To nawet dla mnie lepsza pozycja niż typowa „dziewiątka”, na której poprzednio grałem. Teraz mogę asystować, strzelać, ale także rozgrywać – twierdzi.

Nowy klub Cieślewicza ma duże aspiracje, jednak w dwóch ostatnich sezonach zajmował piąte miejsce. – Teraz chcemy doszlusować do czołówki, bić się o najwyższe cele. O mistrza lub w najgorszym wypadku o puchary – mówi nasz rozmówca.

Pierwsza kolejka pokazała, że namieszanie w rywalizacji o medale nie będzie łatwe. Przedsezonowi faworyci wygrali bowiem swoje mecze. – Czołówka w tym sezonie raczej się nie zmieni – dodaje Cieślewicz, który jest jednym z dwóch obcokrajowców w swojej drużynie. Drugim jest Serb Vukasin Tomic.

Obcokrajowcy na Wyspach Owczych mają szczególny status, to najczęściej jedyni zawodowcy. – Wszyscy, którzy przyjeżdżają tu z zagranicy, w pierwszym momencie skupiają się na graniu. Ale gdy treningi masz o godzinie 16:00 lub 17:00, to nawet z nudów chcesz iść do pracy – Cieślewicz zwraca uwagę na specyfikę i klimat Wysp Owczych, które stanowią grupę 18 wysp. Najlepiej na wyobraźnię działa statystyka, że od ludzi więcej mieszka tam... owiec. – Ja również skupiałem się tylko na graniu, ale czegoś mi brakowało. Nie chodziło o pieniądze, raczej o wyjście do ludzi, możliwość pogadania z kimś. Od paru lat szkolę młodzież, zarówno w klubie, jak i w szkole – tłumaczy.



Liga wiosna-jesień

Miniona kolejka została rozegrana bez obecności kibiców, ale to stan jedynie tymczasowy. – Wydaje się, że za dwa-trzy tygodnie jakaś liczba fanów na trybunach będzie mogła się pojawić – dodaje jeden z dwóch Polaków w lidze Wysp Owczych. Tym drugim jest Michał Przybylski, który gra w B36. To jednak Cieślewicz jest dużo bardziej znanym zawodnikiem w Skandynawii. – Być może w oczach miejscowych kibiców jestem uznawany jako czołowa postać ligi, ale ja chcę robić swoje i po prostu grać jak najlepiej. Nie lubię używać takich słów, jak gwiazda – twierdzi.

Liga farerska to druga liga w Europie, która wznowiła rozgrywki. Szlaki przecierała Białoruś. – Mamy tego świadomość, że w pewnym sensie Europa na nas patrzy. Ale ja o tym nie myślę, gdy wychodzę na boisko. Jest to na pewno fajne i miłe, ale dla mnie nie ma większego znaczenia, kto to transmituje, czy więcej osób nas ogląda. Może młodzi zawodnicy bardziej mają to na względzie, bo w ten sposób będą mogli łatwiej się „sprzedać” do lepszych lig i lepszych klubów. Może w ten sposób poziom ligi się podniesie – zastanawia się Cieślewicz.

Na Wyspach Owczych z obecnym sezonem nie powinno być większego problemu. Liga farerska gra systemem wiosna-jesień i opóźnienie rozgrywek o dwa miesiące, sezon początkowo miał się rozpocząć w marcu, ma się jedynie odbić na jego wydłużeniu. – Najprawdopodobniej będziemy grać do końca listopada, planowo mieliśmy skończyć miesiąc wcześniej – wyjaśnia polski pomocnik.

Z pewnością na tak wczesny start ligi miał wpływ fakt, że na Wyspach Owczych z problemem pandemii bardzo szybko się uwikłano. – W piątek chyba ostatnia osoba wyzdrowiała, na ten moment problemu nie ma – wyjaśnia piłkarz, zwracając uwagę na fakt, że zawodnicy przez cały czas zagrożenia trenowali. – W małych grupach, czteroosobowych, ale zajęcia się odbywały. Rytm treningowy był zachowany, grupy były od siebie odseparowane, nie było więc styczności, a same zajęcia przypominały raczej treningi indywidualne. To na pewno wpłynęło na fakt, że po trzech tygodniach treningów możemy grać. Obostrzenia również jednak mieliśmy. Za często nie mogliśmy wychodzić z domu, mieliśmy to ograniczyć do minimum. Ludzie to respektowali, nie było paniki. Szkoły i przedszkola były pozamykane, dopiero od poniedziałku funkcjonuje wszystko jak należy. Mamy jednak pamiętać o zachowaniu należytych odległości – mówi Cieślewicz.



Oferty z Polski... i reprezentacji Wysp Owczych

Rodzina Cieślewiczów z Polski wyjechała, gdy Łukasz był młodym chłopakiem, a jego ojciec sam jeszcze kopał futbolówkę, wtedy otrzymał ofertę z Wysp Owczych. Dla naszego bohatera dorosłe życie w tak odmiennym kraju od Polski nie stanowiło więc problemu. Ale dla innych, maksymalne temperatury latem w granicach 15-17 stopni Celsjusza, mogą wywoływać delikatny dyskomfort. – Gdy żona w 2011 roku przyjeżdżała do mnie, to nie przechodziła żadnego procesu aklimatyzacji. Z 30 stopni musiała się momentalnie przerzucić na 8 „kresek”. Da się przyzwyczaić. Są osoby, które mają z tym problem, ale żona do nich nie należy. Słońce staramy się łapać na wakacjach, a Wyspy Owcze mają inne zalety, chociażby piękne krajobrazy i życie w dużo mniejszym stresie – dodaje.

Dotychczasowe kontakty Łukasza z polską piłką ograniczają się właściwie jedynie do trenowania w juniorach Mieszka Gniezno. Miał jednak również w ostatnich latach oferty z klubów grających w ekstraklasie i I lidze. – Było zainteresowanie chociażby z Ruchu. W Chorzowie byłem dwa razy na testach, najpierw w samym klubie, a potem jeszcze na obozie. Trenerzy jednak się nie zdecydowali. Z Miedzią Legnica też nie wyszło, były również inne kluby, ale już bez konkretów – mówi 32-latek, który nie wyklucza, że w polskiej piłce jeszcze poszuka swojego miejsca. Ale już jako trener. – Widzę swoją przyszłość na Wyspach Owczych, ale rozwijam się też w kierunku trenerskim. Początek przygody w nowym fachu na Wyspach Owczych byłby dobry, jestem tu znany, a potem jeżeli byłaby szansa gdzieś w Skandynawii czy Polsce, to chętnie bym z niej skorzystał – dodaje.

Cieślewicz nigdy nie zagrał w reprezentacji Polski. Bliższy debiutu był... w kadrze Wysp Owczych. – Temat był poważny. Reprezentacja Polski zawsze była moim niespełnionym marzeniem. Na Wyspach Owczych nie udało się załatwić paszportu, chociaż papiery były złożone. Trenera reprezentacji znałem jeszcze z Danii, przy formalnościach pomagał jego asystent, gdybym miał paszport, to pewnie bym zagrał. Nie udało się jednak formalności załatwić – dodaje na koniec.

Tadeusz Danisz

Fot: Víkingur

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności