Aktualności

Pepe – z biedy na salony

Aktualności11.10.2018 
Jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobi po zakończenie kariery, będzie podróżowanie po świecie... kamperem, oczywiście z rodziną. W tej podróży życia nie mógłby obejść się bez piosenki „Like U Do” amerykańskiego artysty – Chrishana. Kiedyś ulubionego utworu słuchał każdego dnia. Do Pepe przylgnęła łatka boiskowego „brutala”, choć w pewnym momencie był najczyściej grającym zawodnikiem Realu Madryt.

Rok temu Kepler Laveran Lima Ferreira, czyli Pepe, po dziesięciu latach pożegnał się z Realem Madryt. Na do widzenia napisał list do kibiców, w którym wyraził wdzięczność za ich doping, wsparcie i szacunek, jakim go darzyli. W słowach Portugalczyka było dużo ciepła, wdzięczności i podkreślenia wielkości „Galacticos”. Klubu, w którym spędził dekadę swojego życie. Klubu, który pokochał w dzieciństwie. – Oglądałem mecze Realu mieszkając jeszcze w Brazylii. Często wymienialiśmy się różnymi przedmiotami z kolegami. Pewnego dnia udało mi się zdobyć koszulkę McManamana. Od zawsze kibicowałem temu klubowi – opowiadał w wywiadzie dla oficjalnej strony „Los Blancos”.

Nie było to jednak rozstanie pełne fanfar, łez i uścisków dłoni. Pepe w hierarchii środkowych obrońców ówczesnego trenera madrytczyków, Zinedine'a Zidane'a zajmował dopiero czwarte miejsce, za Sergio Ramosem, Raphaelem Varanem oraz Nacho, dlatego odchodząc nie omieszkał skrytykować szkoleniowca. – Osiągnął z klubem wspaniałe rzeczy, jednak wielu spraw nie rozumiem. Nigdy niczego nie tłumaczy, w tym także powodów, dla których odstawił cię od składu. Z Zidane'em normalnie się witaliśmy, ale nie pożegnaliśmy się. Francuz i Real wiedzieli wcześniej niż ja, że odejdę z klubu – tłumaczył Cadenie Ser. Cały Pepe. Lubił wywoływać burzę. Jego pobyt w drużynie „Królewskich” pełen był burzliwych momentów. I w taki też sposób zakończył najdłuższy etap kariery.

Trudne początki w Europie

Pepe długo walczył z wizerunkiem boiskowego chama, co miało związek z kilkoma brutalnymi faulami, których się dopuścił. Najlepszy czas w Realu przeżywał za trenera Jose Mourinho, niemniej cały swój pobyt na Półwyspie Iberyjskim może zapisać do sukcesów. Przede wszystkim życiowych i sportowych. Raz, że poprawił swój status materialny, a dwa – nowa ojczyzna, Portugalia, dała mu możliwość przeżywania pięknych chwil związanych z występami na dużych imprezach. – Nigdy nie żałowałem bycia Portugalczykiem. Zawsze traktowano mnie tu dobrze, zostałem świetnie przyjęty. Przyjechałem do kraju, którego w wieku 17 lat wcale nie znałem, ale zawsze miałem wokół siebie ludzi, którzy mi pomagali. Lubię być Portugalczykiem, bo oznacza to bycie skromnym, zdolnym do poświęceń i walki. Jestem Portugalczykiem prawie tak długo, jak byłem Brazylijczykiem i uważam, że to piękne uczucie. Utożsamiam się z naszymi podbojami, z medalami dla naszych lekkoatletek, z kadrą hokeja na lodzie, która pokonała ostatnio Hiszpanię – tłumaczył pół Brazylijczyk, pół Portugalczyk.



Kilkanaście lat wcześniej mówiłby zapewne inaczej. Pierwszy kontrakt w Europie, z Maritimo, podpisał kilka miesięcy przed tym, jak złamał kostkę. – Mój ostatni mecz w Brazylii odbywał się w niedzielę, a we wtorek miałem polecieć do Portugalii. Jednak prawie na samym końcu spotkania, to było około 88. minuty, straciłem równowagę i skończyłem na ziemi ze złamaną kostką. Lekarze chcieli operować nogę, ale moja mama była przeciwna. Powiedziała, że nie da zezwolenia na taki zabieg na siedemnastolatku – opowiadał.

W piłkę nie grał pół roku, większość tego czasu spędzał z fizjoterapeutami. Potem przyznał, że to był jeden z dwóch najgorszych momentów po wyjeździe z Brazylii. Tęsknota za pierwszą ojczyzną, rozłąka z rodziną, problemy zdrowotne, wszystko to wpłynęło na to, że czuł się nieswojo i obco w nowym miejscu.

Lecz tutaj, w przeciwieństwie do Brazylii, mógł za to pozwolić sobie na więcej. Rodzice Pepe nie byli majętni. Ojciec pracował jako robotnik. Chciał jednak spełnić życzenia syna, który zapragnął mieć korki. Kupił najtańsze, choć i tak musiał się zapożyczyć, bo buty kosztowały trzykrotność jego pensji. Dług u kolegi spłacał piętnaście miesięcy. Ten gest sprawił, że przyszły zawodnik Realu i reprezentacji Portugalii całe życie pozostał wierny jednej firmie produkującej korki. A rodzinę zawsze traktował priorytetowo. – Moim zdaniem to oni są najważniejszymi osobami w życiu. Zawsze staram się traktować ich najlepiej, jak potrafię. To im zawdzięczam siłę i inspirację, by kontynuować drogę, którą rozpocząłem – przyznał.

Piotr Wiśniewski

Fot: East News, Cyfrasport

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności