Aktualności
Pan inżynier Fernando
Już 40 dni po narodzinach Fernando Santos pojawił się na stadionie Benfiki Lizbona. Rodzice mieli nadzieję, że w przyszłości to swojemu synowi będą kibicować z trybun. I na początku na to się zanosiło, mały Fernando podzielał entuzjazm rodziców do grę w piłkę. Zanim jednak trafił do ośrodka „Orłów”, trenował w szkółce Opeario. Pierwsze kroki stawiał w bramce. W jednym z wywiadów wspominał, jak mama co chwilę musiała cerować mu porwane spodnie. Nie był ani wybitnym dzieciakiem, ani słabym piłkarsko, po prostu średniakiem, jakich wielu. A takim trudno zrobić wielką karierę. Zdał sobie z tego sprawę będąc nastolatkiem. Choć spełnił marzenie rodziców, bo przecież wylądował w Benfice – trzeba dodać, że… dość przypadkowo. „W ostatniej chwili, po namowie kolegi, pojechałem na obóz z 40 dzieciakami i po prostu się wyróżniałem. Nie wiązałem z piłką wielkiej przyszłości, nie miałem marzeń typu chciałbym grać tu i tu” – mówił.
Dlatego wybrał inną życiową drogę. Uznał, że więcej da światu, wykorzystując zdolności intelektualne. Dlatego przygodę z futbolem łączył w jednym czasie z edukacją. – Od zawsze lubiłem matematykę, przedmioty techniczne. W wieku 15 lat miałem już sporo umiejętności, dzięki którym mogłem dorabiać jako elektryk – wspominał.
Piłka była więc tylko dodatkiem, poświęcił się nauce. Zrobił kursy elektryka, ciężko pracował na własny byt. Z futbolem dał sobie ostatecznie spokój w wieku 21 lat. Już wtedy studiował, a w 1977 roku uzyskał dyplom inżyniera-elektryka na Instytucie Inżynierii w Lizbonie. Gdy Santos raz za razem odrzucał propozycje gry, prezes Estoril obiecał, że znajdzie mu pracę w wyuczonym zawodzie. Dotrzymał słowa i zatrudnił Fernando w swoim hotelu. Kierował 40-osobowym zespołem, który odpowiadał za kwestie techniczne. Pewnego dnia sam postanowił pomóc prezesowi. Ograniczył czas pracy, a zaoszczędzone godziny przeznaczył na wizyty w Estoril. Najpierw był asystentem drużyny, niedługo potem pierwszym trenerem. Awans z tym klubem do najwyższej klasy rozgrywkowej przyśpieszył kolej rzeczy. Tym samym rozpoczął się najdłuższy etap w życiu „inżyniera”, który trwa do dziś.
Stopniowo piął się w strukturze trenerskiej, przejmując coraz to lepsze zespoły. Zdobywał m.in. mistrzostwo Portugalii z FC Porto. W latach 2010-2014 prowadził reprezentację Grecji. Dwa lata temu zdobył mistrzostwo Europy z Portugalią. W pracy szkoleniowej zawsze kierował się pragmatyzmem. – Jako trener jestem taki sam, jak w życiu. Spokojny, raczej chłodny i wycofany. Nie chcę biegać przy linii, wolę w tym czasie dokładnie analizować to, co widzę na boisku. Lubię futbol oparty na grze defensywnej, najważniejsze dla mnie jest to, by nie tracić bramek. Od urodzenia ciągnęło mnie do matematyki i ta fascynacja dokładnością i precyzją objawia się dziś, gdy pracuję w innej roli – zapewnił „Pan Inżynier”.
Piotr Wiśniewski
Fot: Cyfrasport, East News