Aktualności
Piłkarskie losy rodziny Lechów. „Łączy ich ekstraklasa”
Dziś w piłkę grają Grzegorz (37 lat, Stomil Olsztyn) oraz Kamil (25 lat, Ruch Chorzów). Piotr (51 lat) przygodę z futbolem skończył raptem przed kilkoma latami. Jeszcze w 2013 roku grał i trenował bramkarzy w Polonii Poraj. To postać bardzo dobrze znana fanom śląskiej piłki. Średnie pokolenie Ślązaków pamięta go z występów w Ruchu (w tym klubie występował najdłużej i rozegrał najwięcej spotkań), Górniku Zabrze, GKS-ie Katowice. Później bronił także w GKS-ie Bełchatów, jakiś czas spędził w Jagiellonii Białystok. Kamil tak jak ojciec postawił na bramkę. Grzegorz, choć wzorował się na wujku, został pomocnikiem.
Paczką do Chorzowa
– Wujek Piotrek każdemu z nas wręczał rękawice, oczywiście na osiedlu chciałem się w nich pokazać, dlatego stawałem w bramce. Jednak w szkolnych rozgrywkach moi nauczyciele, trenerzy stwierdzili, że bramka nie jest moim przeznaczeniem. Zauważyli, że nie mam ku temu predyspozycji. Woleli, żebym grał w polu – mówi Lech, piłkarz Stomilu.
– Grzesiek nie tyle poszedł w moje ślady, co w ślady swojego ojca. On z tamtej strony rodziny jako pierwszy grał na dobrym poziomie. A co do Kamila – za dzieciaka podawałem mu piłki, dużo razem przebywaliśmy. Widział wielką piłkę z bliska. Jeśli całe dzieciństwo chodzisz na mecze ojca, to siłą rzeczy piłka staje się twoim życiem. Znamienne, że to nie mi zawdzięcza to, że zaczął trenować, a mamie. Żona zaprowadziła Kamila na pierwszy trening. Dzięki niej jest tu, gdzie jest – tłumaczy Piotr Lech.
W młodości Grzegorz trzymał się z Kamilem, swoim bratem stryjecznym. Mieli rodzinną paczkę, bo wychowywali się jeszcze z dwoma innymi kuzynami. – Wszyscy pochodzimy z Kętrzyna. Piotrek to najmłodszy brat mojego taty. On w wieku 16 czy 17 lat wyjechał do Chorzowa. Ze Śląska już nie wrócił. Śmialiśmy się, że zabrał ze sobą Sławka – kolejnego z braci – oraz namiot i pod tym namiotem spali. Piotra bardzo chcieli w Ruchu, ale najpierw zamierzali go sprawdzić. Wiem, że śmiesznie to zabrzmi – testy kiedyś – jednak chcieli się upewnić, czy biorą odpowiednią osobę. I trafił w tamtym momencie do topowego klubu w Polsce. Spotkało go wielkie wyróżnienie, wielka nobilitacja – podkreśla zawodnik „Dumy Warmii”.
To nie były czasy Canal+, nie było internetu, mecze ekstraklasy śledziło się w telegazecie lub słuchało audycji radiowych. – Nasza trójka: tata, brat i ja, wychowała się na studiu S13, emitowanym w Programie Pierwszym Polskiego Radia. Co istotne, wujek Piotrek nigdy nie zapominał o swoich korzeniach. Gdy mógł, to odwiedzał nas, dbał o podtrzymanie rodzinnych relacji. Więcej: zapraszał też do siebie. Jeździliśmy w czwórkę, każdy zafascynowany piłką, mieliśmy wtedy najlepsze wakacje! Uczestniczyliśmy praktycznie w każdym treningu wujka. Najpierw obserwowaliśmy zajęcia spod bocznej bramy, potem wchodziliśmy na stadion „Niebieskich”, aby postrzelać wujkowi. Ubierał nas w stroje Ruchu, to było coś niewiarygodnego. Tak rodziła się nasza pasja do futbolu – nie ma wątpliwości gracz I-ligowca z Olsztyna.
Nauka, synku, nauka!
Piotr Lech wywalczył z chorzowianami mistrzostwo, kilka lat później zdobył Puchar Polski. – Ruch bardzo dużo wówczas znaczył. Grały tam wiele mówiące nazwiska. Wchodzimy do szatni, a tu: pan Śrutwa, pan Bizacki i inne wybitne postaci. Siedzieliśmy i po prostu patrzyliśmy na nich. Po treningu, jak to niegdyś bywało, chodzili całą grupą do kantyny na pogaduszki. A my czekaliśmy na wujka aż wróci... Piękne wspomnienia – opowiada Grzegorz.
Tłumaczy też, jak wiele w karierze zawdzięcza bratu ojca: – Gdy grałem w III lidze, w Stomilu, pomógł mi zorganizować dziesięciodniowe testy w Górniku Zabrze. Pokazałem się z dobrej strony, chcieli mnie zatrzymać. Wujek postawił jednak sprawę jasno: „Słuchaj warunki są, jakie są. Zobaczymy, co będzie dalej. Niech chcą ciebie aż tak bardzo. Skończ najpierw się edukować”. Wróciłem więc do Olsztyna, skończyłem dzienne studnia, no i po czasie podpisałem kontrakt z Koroną. Ekstraklasa w końcu pojawiła się na horyzoncie.
– Jeżeli te wizyty w Chorzowie sprawiły, że Grzegorz zapragnął być piłkarzem, to jest mi bardzo miło. On jednak wszystko zawdzięcza ciężkiej pracy. Może nie został doceniony w ekstraklasie, ale umiejętności ma spore, znam zawodników o mniejszych predyspozycjach, którzy zrobili większe kariery – przyznaje Piotr Lech, który zawsze naukę u swoich bliskich traktował priorytetowo.
– Wujek nigdy na Kamila nie naciskał, spokojnie podchodził do piłkarskiego rozwoju syna. Bardziej strofował go, byle tylko nie rzucał szkoły. Mi też powtarzał: najpierw szkoła, potem piłka. W zasadzie to Kamil sam wybrał swoją drogę. Przez długi czas nie wykazywał większych chęci, aby dobić do ekstraklasowego poziomu, na który jednak wskoczył – wtrąca 37-latek.
Mama widzi podobieństwa między ojcem, a synem
Zatem losy rodziny Lechów połączyła wreszcie ekstraklasa. Grzegorz w barwach Korony wystąpił 54 razy w ekstraklasie. Kamil w sezonie 2016/17 zaliczył dziewięć występów w najwyższej lidze. Piotr rozegrał grubo ponad 300 spotkań na poziomie ekstraklasy.
– Statystyki wujka w ekstraklasie, to ile osiągnął w piłce, robią wrażenie. Niewielu jest takich piłkarzy w historii polskiej piłki. Należą mu się wielkie słowa uznania, że tak długo wytrwał w bramce, mimo wielu perturbacji po drodze. Piotrek już dawno skończył z piłką, u mnie bliżej końca niż dalej, Kamil jest z nas najmłodszy i ma dużo lat gry przed sobą. Rozpoczął w Ruchu bardzo dobrze. Jednak wiadomo jak to jest z młodymi piłkarzami, a zwłaszcza z bramkarzami – dopiero po czasie rozkwitają. Wierzę, że Kamil wskoczy na taki poziom, że znów będzie bronił w ekstraklasie. Ale krok po kroczku. Najpierw niech ustabilizuje formę w Ruchu, niech będzie tam silnym punktem drużyny. Chciał być piłkarzem, postawił na to, jeśli będzie ciężko pracował, to życie mu to odda – podkreśla Grzegorz Lech.
Bramkarz, pomocnik, bramkarz – to układ pozycji boiskowych, jeśli chodzi o Piotra, Grzegorza i Kamila. – W piłce dużo zależy od szczęścia. Są piłkarze, którzy pojawiają się znikąd i zostają gwiazdami. A niektórzy trenują od dziecka i kończą karierę w wieku dwudziestu kilku lat. Oprócz charakteru, w piłce potrzebny jest dar od Boga. Grzesiek i Kamil: obaj mieli smykałkę. Jednemu piłka sprawiała przyjemność, drugiemu zaczyna sprawiać. Grzegorz z natury jest człowiekiem przewidującym. Jest stworzony do gry jako pomocnik. Na napastnika nie pasuje. Dużo widzi, ma przegląd pola, dobre uderzenie, nie boi się odpowiedzialności. Żona mówi, że Kamil z zachowania w bramce przypomina mnie. Syn jest jednak dużo spokojniejszy między słupkami. Ja to byłem szalony, on jest wyrachowany. Gdybym w jego wieku miał takie umiejętności, to zaszedłbym jeszcze dalej – sugeruje były bramkarz Ruchu, GKS-u Katowice i Górnika.
Do dziś niespełnionym marzeniem wszystkich członków tej piłkarskiej rodziny są wspólne występy. – W trakcie rodzinnych spotkań marzyliśmy, że zagramy kiedyś przeciwko sobie. Wiem jednak, że Kamilowi ciężko byłoby zmierzyć się ze mną. Te nasze kariery jakoś tak naturalnie się potoczyły – zauważa Piotr. – Akurat jak Kamil przyjeżdżał z ekstraklasowym Ruchem do Olsztyna, to ja siedziałem na ławce, tymczasem on bronił. Innym razem w Chorzowie to ja zagrałem, z kolei kuzyn był kontuzjowany. Jeszcze inny mecz: Kamil wyszedł w pierwszym składzie, ja nie załapałem się do kadry. I tak się nasze drogi nie złączyły się na boisku – puentuje Grzegorz.
Piotr Wiśniewski