Aktualności
[NIŻSZE LIGI] Zjednoczeni przegrali 0:30, ale zyskali szacunek rywali
Zespół z Bełchatowa stał się pośmiewiskiem. Autorzy artykułów prześcigali się w nagłówkach. „Śmieje się z nich cała Polska” – napisało naszemiasto.pl. Ale prezes Pieczarze zdecydowanie nie jest do śmiechu. Twierdzi nawet, że dostała wiele smsów z nieznanych jej numerów z pseudogratulacjami. – Nie zamierzam nikogo tłumaczyć, ale termin meczu w Wielki Piątek na pewno nam nie pomógł. Po pierwsze to bardzo ważny dzień dla wiernych, po drugie większość zawodników pracuje i zwyczajnie nie mogło pojechać do Kutna. A po trzecie kilku było chorych. Z trudem uzbieraliśmy jedenastkę – mówi Danuta Pieczara. – Żaden z moich zawodników nie ma doświadczenia nawet na tym poziomie. A przecież w KS Kutno są nawet piłkarze, którzy grali w ekstraklasie np. (Arkadiusz Mysona – przyp. red.).
Do przerwy KS Kutno prowadził 16:0. Michał Michałek i jego koledzy z drużyny wiedzieli o problemach kadrowych rywala. – Nie sądziliśmy, że aż takie duże. Gołym okiem było widać, że jesteśmy dużo lepsi. Mieli może dwóch, trzech zawodników, którzy coś umieli. Reszta po prostu była na boisku – uważa Michałek. – Mogliśmy wygrać jeszcze wyżej, ale bramkarz Zjednoczonych ma jakieś umiejętności. Trzy czwarte goli padło właściwie do pustej bramki. Wchodziliśmy z piłką do siatki. Trudno tego nie wykorzystać – ocenił.
W jednym prezes Pieczara i napastnik Michałek się zgadzają – szacunek za to, że piłkarze Zjednoczonych nie zeszli z boiska. – Chwała im za to, że dokończyli spotkane. Myślałem, że po przerwie już nie wyjdą na boisko. Zachowali się jednak jak profesjonaliści – uważa Michałek. – Widać było, że byli zniechęceni. Ale chcieli dograć spotkanie, by nie wypaść na jeszcze większych słabeuszy. Za to ich podziwiam, bo większym wstydem byłoby zejście z boiska i obrażenie się na wynik – ocenia.
– Zespół wykazał odwagę, że wyszedł i się nie wystraszył. Po pierwszej połowie chcieli jeszcze pokazać, że się nie załamali – twierdzi prezes Pieczara, ale przyznaje, że nie wie co będzie dalej. – Na pewno to będzie w nich siedziało. Obawiam się czy będą chcieli dalej trenować i grać. Zobaczymy, czy będą tak silni i znów wyjdą na boisko. To katastrofalny wynik. A do tego wylała się na nich masa hejtu i wyśmiewania. Trener też przyznał, że różnie może być – mówi.
Jak możliwy był taki pogrom, skoro Zjednoczeni jeszcze w poprzednim sezonie liczyli się w walce o awans do III ligi? Sezon wcześniej w łódzkiej IV lidze zajęli czwarte miejsce. Od ponad czterech lat drużynę prowadził Edward Cecot. W ekstraklasie rozegrał 259 spotkań, niemal połowę w GKS Bełchatów. Z sukcesami, bo w 2015 roku wreszcie udało się wydostać z ligi okręgowej. Jak nie wiadomo o co chodzi, to właśnie najczęściej chodzi o pieniądze. – Rok temu właściwie z dnia na dzień trener Cecot zrezygnował. Kolejnym i chyba kluczowym ciosem było odejście prezesa Rafała Saternusa, który był też głównym sponsorem – przyznaje obecna prezes Danuta Pieczara. – Nowy zarząd rozpoczął rozmowy z zawodnikami, ale nie byliśmy w stanie sprostać ich wymaganiom finansowym. Szukaliśmy sponsorów, ale mieliśmy mało czasu i nie udało nam się ich znaleźć. Właściwie wszyscy piłkarze odeszli – podkreśla.
Zjednoczeni nie chcieli zmarnować wysiłku poprzednich lat i zrezygnować z IV ligi. Gdyby tak zrobili, sezon rozpoczęliby w klasie A. – Długo szukaliśmy trenera, który podejmie się wyzwania. Po wielu rozmowach zdecydował się Wiesław Siębor. Nie mieliśmy zawodników, więc w seniorach zaczęli grać nasi juniorzy z rocznika 2000. To były właściwie dzieciaki, dla których to była szansa, ale obawialiśmy się jak sobie poradzą. Widać to było po naszych wynikach, bo przegrywaliśmy mecz za meczem – twierdzi Pieczara.
W rundzie jesiennej bełchatowianie przegrali wszystkie 17 spotkań. Strzelili zaledwie cztery gole, a stracili 111. Zimą mieli rozpocząć przygotowania na początku stycznia, ale po jednym treningu zrezygnował szkoleniowiec, a w jego ślady poszli zawodnicy. – Wydawało się, że jest światełko w tunelu, ale po decyzji trenera byłam w szoku, bo jakbyśmy wrócili do sytuacji sprzed pół roku. Trener stwierdził, że to z powodów osobistych. Poprosiliśmy szkoleniowca juniorów młodszych, by prowadził treningi, ale zawodnicy przestali na nie przychodzić, mimo naszych zaproszeń. Zaczęliśmy wiec szukać nowych. Ściągnęliśmy takich, którzy chcieli u nas grać. To głównie zawodnicy z pobliskich LZS, a część w ogóle nie była nigdzie zarejestrowana. Także na ten wynik złożyło się wiele okoliczności – kończy prezes Pieczara.
30:0 to jeden z najwyższych wyników w polskich rozgrywkach. Były zwycięstwa w jeszcze większych rozmiarach. Najwyżej w sierpniu 2014 roku KS Chełmek pokonał w okręgowym Pucharze Polski LKS Skidziń 35:0. W 2008 roku Szczakowianka Jaworzno rozbiła Tęczę Błędów 34:0. W 1951 roku ta sama drużyna wygrała aż 33:0 z Budowlanymi Góra Trzebinia.
W tym sezonie w IV lidze padło też kilka wysokich wyników. Np. w małopolskiej Hutnik Kraków rozbił Sosnowiankę Stanisław Dolny 17:0, a w pomorskiej Radunia Stężyca Sokoła Wycheczy12:0.
Robert Cisek