Aktualności
[WYWIAD] Marcin Ciliński: Jak ewoluował język futbolu
Co pan pamięta z odprawy przed finałem Pucharu Polski w 1992 roku, gdy grając w drugoligowej Miedzi Legnica pokonaliście w rzutach karnych Górnik Zabrze?
Szczerze mówiąc, dziś to niewiele, takie były emocje. Jechaliśmy na mecz na straconej pozycji, nikt nie wierzył, że będziemy w stanie pokonać tak renomowanego rywala, Górnik Zabrze. A jednak sprawiliśmy niespodziankę. Pamiętam jednak odprawę przed meczami Pucharu Zdobywców Pucharów z AS Monaco. Sam mecz z tak renomowanym rywalem był dla nas wielkim przeżyciem, rok wcześniej byli finalistami tych rozgrywek, mieli w składzie Juergena Klinsmanna, Youriego Djorkaeffa i Liliana Thurama. Trener Ryszard Bożyczko puścił nam w szatni hymn Polski. To było niesamowite przeżycie, miało nas dodatkowo zmotywować i uważam, że zaprezentowaliśmy się świetnie na tle takiego rywala (w Legnicy było 0:1, w rewanżu 0:0). Wyszliśmy na boisko jak naładowani i przeżyliśmy fajną przygodę, Francuzi chwalili nas po meczach. Wiem, że trenerzy zachowują się różnie, np. puszczają film czy muzykę z Gladiatora. Nie jestem tego zwolennikiem, sam tego nie stosuję, ale też mi to nie przeszkadza. Jeśli to działa na zawodnika, to proszę bardzo. Za moich czasów aż takich sposobów nie było. Oczywiście rozmowy mobilizujące się zdarzały.
Obecnie można dostrzec, że same odprawy, sposoby na ich przeprowadzanie i trafienie do zawodników stały się osobnym elementem sztuki trenerskiej.
Nie jestem zwolennikiem upiększania mowy w piłce nożnej, w szatni. Jeden rzuci mięsem, drugi obraża, czego ja nigdy w życiu nie zrobiłem i nie zrobię. Pracuję jednak z juniorami starszymi i oni już muszą się spodziewać, że trener rąbnie mocniej. Zdarzają się sytuacje, że wchodząc do szatni seniorskiej trenerzy wrzucają bombę. Moim zdaniem w pewnym momencie tych odpraw, sztuczek, tablic, telewizorów było aż za dużo. To musi być wypośrodkowane. Może ktoś powie, że jestem starej daty, może dlatego, że piłkarsko wychowywałem się w innych czasach, ale też nie neguję innych sposobów, chcę to wyraźnie podkreślić. Na wszystko jest miejsce, tylko w odpowiednich proporcjach. Zauważamy zresztą, że akademie narzucają własną terminologię i słownictwo. Uważam, że język piłkarski musi być przede wszystkim jasny dla zawodników. Kiedyś wszedłem do szatni i zacząłem podpytywać chłopaków, jaki przekaz bardziej im pasuje. Każdy ma swoje metody i kierunek działania, ale ja uważam, że w prosty sposób można szybciej dotrzeć do zawodników. To jest to samo, tylko brzmi inaczej. Młodzi zawodnicy poznają inny język piłkarski, niż kiedy ja zaczynałem. Też mówimy o przestrzeniach, różnego rodzaju przejściach i fazach. Staramy się przede wszystkim, by było to naturalne.
Musiał pan również dostosować swój język do tego nowego pokolenia?
Ja też się uczyłem. Nigdy nie uważałem się za najmądrzejszego, nie wiedziałem i nie wiem wszystkiego. Jeździłem na konferencje, spotkania i szkolenia, ewoluowałem. Jestem prawie dziewięć lat w akademii Zagłębia Lubin, mieliśmy wielu wychowanków, sporo pomogło zatrudnienie Richarda Grootscholtena. Zaczęliśmy wprowadzać filozofię i cały czas się uczę, również od młodszych chłopaków. Jestem jednym z najstarszych, aktywnie prowadzącym drużynę w rozgrywkach trenerem w Zagłębiu. Nie chcę zostać na dawnym poziomie rozmowy, jak kiedyś się mówiło, bo wtedy było słabo. Mniej więcej wiedzieliśmy, co robić na boisku, ale to się zmieniło wraz z ewolucją futbolu. Wszystko idzie do przodu, gra jest coraz szybsza, więcej jest możliwości.
Tamten dawny sposób przekazu informacji by teraz trenerowi wystarczył?
Byłoby bardzo ciężko, choć przecież większość trenerów u których grałem to też byli fachowcy. Nie było jednak tylu systemów: grało się z ostatnim stoperem, w obronie każdy krył swojego. Zaczęło się to zmieniać wraz z wejściem 4-4-2, który pokazał więcej możliwości, wariantów i w konsekwencji poszerzył wiedzę o futbolu. Nie znaczy to, że dawniej robiono coś zupełnie inaczej, ale te opcje były ograniczone. Przykładowo, kiedyś nikt nie mówił o rotacji w bocznej strefie… To znaczy była, rozumiana jako współpraca bocznego obrońcy ze skrzydłowym, ale teraz jest jeszcze z szóstką, z ósemką, dziesiątką. Nagle skrajny obrońca idzie do środkowej strefy, a w jego miejsce schodzi pomocnik. Piłka jest na wyższym poziomie, zawodnik potrzebuje większej inteligencji piłkarskiej i także my musimy się tego ciągle uczyć.
Powszechnie uważa się, że obecnemu pokoleniu juniorów jest łatwiej się przebić, nie spotykają się z tak wieloma przeszkodami na swojej drodze.
Wiem, jak teraz wchodzą juniorzy do pierwszego zespołu, a jak było wtedy. W moich czasach było trudniej: na początku po prostu przebić się, a potem zdobyć zaufanie starszyzny, także mieć szczęście, by otrzymać od trenera szansę. Zawodnicy z mocniejszymi charakterami się przebijali, a inni ginęli, bo nie mogli sobie z tym poradzić. Teraz zawodnik ma do tego narzędzia: trenera mentalnego, psychologa, jest więcej materiałów, książek. My tego nie mieliśmy. Ale to nie jest pełna historia. Całe życie wmawiano mi, że jak na hasioku nauczę się grać, to będę potrafił na każdym boisku. Nieprawda. I uważam, że właśnie przez to nam świat odjechał. Wciąż mówi się, że nasz futbol jest oparty na kontrze, a prawda jest taka, że nie mieliśmy warunków do tego, by uczyć się innego stylu, w konsekwencji nikt od nas tego nie wymagał. Teraz jest inaczej, widać to po otwartych i budowanych ośrodkach akademii, rosnących możliwościach. Widzę, że w 95% wychodzą z nich zawodnicy lepsi technicznie. Po prostu musimy mieć trochę spokoju i cierpliwości, a będzie to wyglądało coraz lepiej.
A można jeszcze spotkać w juniorach, w obecnym pokoleniu młodzieży mocne charaktery?
Pochodzę z Górnego Śląska i tam mocnych charakterów było więcej, niż spotyka się teraz. Nie siedzę teraz w szatni seniorów, jednak zauważam, że młodzieży czasami tego brakuje. Są powybierani z najlepszych, często ich rodzice są nakręceni, ingerują w kariery na wczesnym etapie. W moich czasach mniej było piłkarstwa, tak naprawdę tylko w kilku klubach nacisk kładziono na wyszkolenie techniczne, jak w mojej Polonii Bytom, gdzie nawet żużlowe boiska musiały być równe, a zdarzało się, że zabierano nas na trawiaste place, by tam zdobyć obycie z piłką. Ale większość klubów bazowała na zawodnikach z charakterem i niewiele więcej, na tym można było się przebić.
Wobec tego czy trenerzy starają się tak kształtować te charaktery młodzieży, by mieć w szatni przynajmniej jednego lidera?
Charakter trzeba mieć. Lider to zawodnik, który potrafi pomóc drużynie na boisku, dyrygować nią, komunikować na boisku, chwycić i podnieść w trudnym momencie. A zdarza się, że od niektórych musimy wymagać, by rozmawiali między sobą w trakcie meczu. Samym graniem można być liderem, ale dla mnie ta rola to coś więcej. To prowadzenie drużyny, trzymanie jej w łapie. Tego nie da się nauczyć.
Rozmawiał Michał Zachodny
(fot. Akademia KGHM Zagłębie Lubin)