Aktualności
Łukasz Zwoliński rozstrzelał się w Chorwacji. „Mam nadzieję, że pójdę prawem serii”
Zwoliński jest wychowankiem Pogoni Szczecin, w której z przerwami na występy w Arce Gdynia, Górniku Łęczna oraz Śląsku Wrocław, spędził wiele lat. Z „Portowcami” pożegnał się latem tego roku. Przeniósł się do beniaminka ligi chorwackiej, HNK Gorica i szybko wkupił się w łaski tamtejszych kibiców. W drugim występie w Goricy, przeciwko Slaven Belupo, strzelił dwa gole. Sierpień zakończył z czterema trafieniami na koncie i został najskuteczniejszym zawodnikiem ekstraklasy chorwackiej. Wysoką dyspozycję strzelecką potwierdził w kolejnych meczach. Przyciągnął tym samym uwagę większych klubów. Media w Chorwacji oraz portal goal.com pisały o zainteresowaniu Polakiem ze strony Milanu i Borussii Dortmund, a Zwoliński kontynuował serię. W ostatniej kolejce był jednym z bohaterów drużyny. Gorica ograła Rijekę 2:1, 25-latek wpisał się na listę strzelców. Razem z 19-letnim Lirim Kastratim z Lokomotivy Zagrzeb współlideruje klasyfikacji strzelców 1. HNL. Do siatki trafił już siedem razy.
Zmiana na lepsze
– Co by nie mówić, nie mam aż takiego wejścia do nowej ligi jak Krzysztof Piątek. „Piona” to dopiero zaliczył tzw. wejście z drzwiami i futryną. Cieszę się, że dobrze wystartowałem. Nie gram w żadnej ogórkowej lidze, dlatego tym większą czuję dumę i satysfakcję – mówi Zwoliński.
Przemiana napastnika to dla wielu pozytywne zaskoczenie, przecież chodzi o zawodnika, który w sezonie 2017/18 w barwach szczecińskiej drużyny zaliczył tylko jedno trafienie. Sam zainteresowany przyznaje, że mimo braku goli w polskiej ekstraklasie, nie stracił wiary w siebie. – Ani razu nie zwątpiłem w siebie. Udowodniam teraz, że nie zapomniałem jak się strzela gole. Jestem najlepszym przykładem na to, że mała zmiana powietrza, otoczenia, może sprawić, że kariera wróci na odpowiednie tory. Uznałem, że wyjazd z miejsca, w którym człowiek zasiedział się, wyjdzie tylko na dobre – przekonuje snajper HNK Gorica w rozmowie z Łączy Nas Piłka.
Choć to dopiero wstępna faza sezonu, to liczba trafień oraz osiągnięcia Zwolińskiego wskazują, że Polak przeżywa w Chorwacji renesans formy. – Takie są reguły w przypadku napastnika – trafisz jedną, drugą i worek z bramkami się otwiera. Mam nadzieję, że wrzucę do tego worka jeszcze kilka trafień i pójdę prawem serii. Ja, Krzysiek Piątek, wcześniej Łukasz Teodorczyk, Kamil Wilczek, nie mówię już o Robercie Lewandowskim – wszyscy pokazujemy, że polscy napastnicy są na naprawdę wysokim poziomie. Wystawiamy dobre świadectwo napastnikom z Polski – podkreśla piłkarz urodzony w Szczecinie.
Obalenie mitu
Rzeczywiście, nasi napastnicy robią dobrą reklamę Polsce za granicą. Piątek – wiadomo, rewelacja sezonu. Wilczek – dziesięć goli w lidze duńskiej, Teodorczyk – wiele trafień dla Anderlechtu (obecnie czeka na pierwszą bramkę w Serie A). – Polacy powoli obalają tezę, że potrzebują aklimatyzacji. Myślę, że dla wielu stanowi to alibi, zabezpieczenie na wyjątek, gdyby coś nie poszło tak, jak trzeba. Jak jesteś dobry, to od razu to pokazujesz. Nie potrzebujesz tygodni, miesięcy, tylko od początku robisz swoje na meczach, podczas treningów. Trener to widzi i na ciebie stawia. Ja w Goricy, Damian w Dinamie u Nenada Bjelicy, czy Piątek w Genui obalamy mity związane z aklimatyzacją – stwierdza Zwoliński.
W jego przypadku o odpowiednie wkomponowanie się do zespołu było łatwiej, bo trafił do kraju zbliżonego kulturowo z Polską. – Język chorwacki jest bardzo podobny do polskiego. Gdy trener na odprawie mówi po chorwacku to połowę wypowiedzi jestem w stanie zrozumieć bez tłumaczenia. Biorę też lekcje chorwackiego. Kiedy jest okazja w wolnej chwili podszlifować nowy język, to korzystam z tej możliwości – podkreśla napastnik.
Więcej grasz, więcej strzelasz
On i wspomniany wcześniej Kądzior stanowią o sile swoich drużyn. Jeden skupia się na dogrywaniu piłek, drugi czeka na podania. Nie tak dawno spotkali się na stadionie HNK Gorica. Zespół Kądziora wygrał 1:0. – Od razu po meczu umówiliśmy się, że jak Damian wróci z kadry to złapiemy się na mieście. Mieszkamy 10 kilometrów od siebie. Damian w Zagrzebiu, ja obok Zagrzebia. Mamy w planie wyjść razem na obiad lub kolację. Nasze dziewczyny się znają. Będziemy mieli wiele wspólnych tematów do rozmowy – podkreśla Zwoliński, którego głównym celem przed sezonem nie było wcale strzelanie goli jak na zawołanie, a po prostu w miarę częste pojawianie się na boisku. – Regularnej gry – tego mi najbardziej brakowało w Pogoni przez ostatnie dwa lata. Za kilka kolejek w lidze chorwackiej mogę już mieć więcej spotkań z rzędu w wyjściowym składzie niż ostatnimi czasy w Pogoni – tłumaczy czołowy strzelec ligi chorwackiej.
Udane ostatnie miesiące sprawiły, że zapomniał o czarnej serii w Pogoni (gol strzelony w 10. kolejce był jego jedynym w ekstraklasie od lipca 2017 roku do maja 2018 roku). – Trener Sergej Jakirović od razu na mnie postawił, a ja odwdzięczam się mu za to zaufanie. Nie ma zresztą nic ważniejszego dla napastnika niż świadomość, że trener ci ufa. Wiesz, że po jednym słabszym meczu nie usiądziesz na ławce – przyznaje Zwoliński.
Bo dla drużyny, w której gra, jest wartością dodaną. – Nie gramy jedną taktyką. Jesteśmy beniaminkiem, to normalne, że w meczach z Dinamo, Hajdukiem Split czy Rijeką będziemy się bronić. Znamy swoje miejsce w szeregu. Jeśli poszlibyśmy z nimi na wymianę ciosów, to skończyłoby się to naszą porażką. Przygotowujemy się pod konkretnego przeciwnika. Jednak gdy mierzymy się z powiedzmy – drużyną w naszym zasięgu – to nie parkujemy autokaru w polu karnym. Przeciwko Rijece, Hajdukowi i Dinamo musimy grać przede wszystkim mądrze, bo każdy punkt z nimi jest dla bardzo cenny – zauważa. Hajduk i Rijekę udało się pokonać. W obu tych spotkaniach polski napastnik strzelił po golu.
Piotr Wiśniewski