Aktualności

Łotwa – reprezentacja o silnych związkach z Polską

Aktualności22.03.2019 
Największy sukces reprezentacji Łotwy, naszego niedzielnego rywala, to awans, jedyny jak dotąd w historii, na EURO 2004. Wtedy Łotysze w drodze na mistrzostwa wyprzedzili w grupie m.in. Polskę, a napastnik Maris Verpakovskis był jednym z najskuteczniejszych zawodników eliminacji, później też został bohaterem narodowym. Dziś Łotwa to drużyna bez wyraźnych gwiazd i z jasną hierarchią w bramce, którą wyznacza tradycja, złożona z licznego grona zawodników, którzy grali lub grają w… Polsce.

Z Łotwą rozegraliśmy ogółem 13 spotkań, ostatni raz 22 maja 2012 roku. Biało-czerwoni przygotowywali się wówczas do zbliżającego się EURO, którego byliśmy współgospodarzami razem z Ukrainą. Polska wygrała 1:0, a jedynego gola strzelił Artur Sobiech. Tamten mecz z obecnych kadrowiczów pamiętają: Łukasz Fabiański, Kamil Grosicki oraz Marcin Kamiński. W składzie Łotyszy mogliśmy natrafić na takie nazwiska, jak Juris Lazans, Ivans Lukjanovs (wówczas piłkarz Lechii Gdańsk) oraz Artjom Rudniew (odchodził wówczas z Lecha Poznań do HSV). Już wtedy widać było silne związki łotewskiej piłki z naszą, z czasem futbolowe emigracje z tego nadbałtyckiego kraju do Polski stały się coraz powszechniejsze.

Lepszy w lidze niż reprezentacji

W obecnej drużynie narodowej Łotwy występuje czterech piłkarzy z ważnymi kontraktami z polskimi klubami. Pavels Steinbors to bramkarz Arki Gdynia, Igors Tarasovs gra w Śląsku Wrocław, Vladislavs Gutkovskis jest zawodnikiem Termaliki Nieciecza, Valerijs Sabala walczy o tytuł króla strzelców Fortuna 1 ligi w barwach Podbeskidzia Bielsko-Biała. W niedzielę Sabala może rozegrać 53. mecz w zespole narodowym, tym bardziej zależy mu na korzystnym wyniku w Warszawie. – Cieszyłem się z losowania, bo to dla mnie ciekawe i szczególne spotkanie. Nie tylko dlatego, że gram w Polsce. To też okazja, żeby pokazać się w pojedynku z silnym rywalem, na fajnym stadionie z dużą frekwencją – mówi piłkarz bielszczan w rozmowie z „Dziennikiem Zachodnim”.



O ile Sabali wiedzie się pod bramką rywali w polskiej I lidze, o tyle w reprezentacji się zaciął. Licznik bez strzelonego gola w meczu kadry dobił już do czternastki. Ostatni raz zdobył bramkę w październiku 2017 roku.

Steinbors, Tarasovs, Gutkovskis i Sabala to nie jedyni łotewscy gracze, których łączy coś z Polską. Vladislavs Gabovs grał w Koronie Kielce, Kaspars Dubra w Polonii Bytom, Mārcis Ošs w Górniku Zabrze, Vitālijs Maksimenko w Termalice Nieciecza. Deniss Rakels zaliczył aż cztery kluby (Zagłębie Lubin, GKS Katowice, Cracovia i Lech Poznań), Artūrs Karašausks występował w Piaście Gliwice, Oļegs Laizāns w Lechii Gdańsk i Łódzkim Klubie Sportowym, Roberts Savaļnieks w Jagiellonii Białystok, a Antonijs Černomordijs w Lechu. Jest jeszcze Aleksejs Višņakovs (Cracovia i Widzew Łódź), który znalazł się poza kadrą meczową na spotkanie z Macedonią Północną.

Tęsknota za przeszłością

W reprezentacji Łotwy próżno szukać zawodników wielkich klubów, bo tamtejszy futbol od lat trapi głęboki kryzys. Rok 2004 i gra na EURO w Portugalii w porównaniu ze stanem, w jakim znajduje się obecnie futbol na Łotwie, wydaje się jakąś odległą epoką, a nawet dosadniej: wybrykiem natury. – Wtedy mieliśmy bardzo wielu dobrych zawodników, którzy występowali w silnych ligach zagranicznych. Nie udało się tego podtrzymać, bo w zasadzie wszystkie kluby na Łotwie popadły w poważne kłopoty finansowe. Brakowało prawie na wszystko, nawet na codzienne działania, więc nikt nie myślał o szkoleniu młodzieży. Na szczęście ostatnio poziom ligi zaczął się podnosić. Przed nami długa droga, ale mam nadzieję, że będzie coraz lepiej – tłumaczy Sabala „Dziennikowi Zachodniemu”.



– Drużyna, która wywalczyła awans do EURO w Portugalii, uchodzi u nas za legendarną. Wtedy piękną przygodę zaczęliśmy na stadionie Legii ogrywając Polskę 1:0, a skończyliśmy już w turnieju finałowym rywalizując z Niemcami, Czechami i Holandią. Teraz rzeczywistość jest zupełnie inna, a w reprezentacji Łotwy brakuje piłkarzy z tych lepszych europejskich lig. Polska posiada zaś gwiazdy Bundesligi, Serie A czy Premier League – mówił Łączy Nas Piłka Gabovs.

Steinbors, Narodowy, kolejny odcinek?

Doświadczony obrońca, a także kilku wymienionych wcześniej piłkarzy, w tym Sabala i Tarasovs, mają szansę zagrać przeciwko Polakom na PGE Narodowym, a być może uda się to też Steinborsowi. Golkiper Arki od kilku lat regularnie jest powoływany do kadry, stawia się na każde wezwanie selekcjonera, choć wie, że i tak będzie rezerwowym. Numerem jeden w bramce jest bowiem 38-letni Andris Vanins, zawodnik FC Zurich. Ten sam Vanins miał już okazję w obecnym sezonie rywalizować z Polakami. Zagrał przeciwko Łudogorcowi Razgrad w meczu fazy grupowej Ligi Europy. Na boisku w pierwszym składzie Łudogorca pojawili się Jakub Świerczok, a także Jacek Góralski. Świerczok zresztą pokonał go strzałem z prawej nogi.

To, że 38-latek strzeże dostępu do bramki w kadrze, a nie zawodnik żółto-niebieskich wynika z pewnej tradycji, o której Steinbors opowiedział niedawno „Przeglądowi Sportowemu”: – Na Łotwie mamy taką filozofię, że broni u nas ten najbardziej doświadczony. Dopóki Vanins nie zakończy kariery, dopóty nikt inny go nie wygryzie. Rok temu byłem przy nim młody i muszę poczekać na swoją kolej.



Poprzednik Vaninsa, Aleksandrs Koļinko, przestał grać w reprezentacji właśnie w wieku 38 lat. Był więc równolatkiem konkurenta Steinborsa w kadrze. Co więcej: dotychczasowy numer jeden w łotewskiej bramce doznał kontuzji w spotkaniu z Macedonią Północną, w pierwszej połowie opuścił boisko. Do bramki wszedł Steinbors, co zwiększa prawdopodobieństwo, iż wystąpi w niedzielny wieczór od pierwszych minut. Na tym stadionie 33-latek święcił wielki triumf z Arką: w 2017 roku zdobył Puchar Polski, w finale gdynianie 2:1 pokonali Lecha Poznań. Rok później Steinbors wrócił  na Narodowy, tym razem jednak finał wygrała Legia Warszawa.

Nowe porządki

Od niedawna, a dokładnie od początku tych eliminacji, Łotwę prowadzi Slaviša Stojanovič. Jego poprzednik, Mika Paatelainen w maju podpisał kontrakt z łotewską federacją piłkarską, a umowa obowiązywać miała tylko do końca roku. W przypadku dobrych wyników w Lidze Narodów współpraca mogła zostać kontynuowana. Tyle że pod wodzą Fina Łotysze spisywali się słabiutko. Wygrali tylko jeden mecz, pięć zremisowali, a trzy przegrali. W Lidze Narodów Łotwie zdarzyły się dwie przykre wpadki: bezbramkowe remisy z Andorą.



Paatelainen w grudniu skończył pracę, przez jakiś czas na stanowisku selekcjonera Łotwy był wakat, dopiero w marcu oficjalnie ogłoszono, iż to Stojanović przejmie schedę po Finie. – My nie jesteśmy dużym państwem, a piłkarsko tym bardziej. Wiemy, że musimy walczyć dwa razy więcej niż inni. Trener się zmienił, ale pod tym względem u nas nic się nie zmieni. Walczyliśmy i będziemy walczyli dalej. Tylko w ten sposób możemy coś osiągnąć. Postawiono na Stojanovica i na razie tylko tyle wiemy. Na pierwszym zgrupowaniu dowiemy się dopiero, jaka jest jego filozofia gry i czego będzie od nas wymagał na boisku – powiedział Tarasovs, z którym rozmowę przeprowadziła Polska Agencja Prasowa.

Dlatego to właśnie walki i nieustępliwości należy się głównie spodziewać ze strony Łotyszy w niedzielę. Oni braki w umiejętnościach nadrabiają właśnie tym. Inna sprawa, że w meczach z faworytami potrafią sprawiać niespodzianki. – Lepiej gra się nam z silniejszymi niż z przeciwnikami na naszym poziomie. Potrafimy wtedy dobrze bronić i do tego dochodzi dodatkowa motywacja. Młodzi zawodnicy dają z siebie jeszcze więcej, aby się pokazać z jak najlepszej strony, bo to dla nich moment, że mogą się wypromować. Tak będzie z Polską. Graliśmy już z takimi zespołami, jak Turcja, Czechy, Islandia i zabieraliśmy im punkty – wyjaśnił zawodnik Śląska.

Piotr Wiśniewski

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności