Aktualności
Kuba i Wisła, miłość z przypadku
Najpiękniejsza miłość to nie ta, której się spodziewasz, którą sobie wybierzesz, ale ta nagła, od pierwszego wejrzenia i nieco z przypadku. Tak było z Kubą Błaszczykowskim i Wisłą Kraków – tego związku nie byłoby, gdyby piłkarz wytrzymał w złym otoczeniu zabrzańskiego internatu, albo podpisano z nim kontrakt po testach w Bełchatowie, zgodzono się na kilkaset złotych więcej w umowie w Poznaniu.
Pewnie nigdy nie uzyskałby takiego statusu, gdyby Jerzy Brzęczek nie znałby się tak dobrze z Grzegorzem Mielcarskim. – Mieszkaliśmy w jednym pokoju na zgrupowaniach reprezentacji i jeszcze Olimpii Poznań. Znaliśmy się na wylot. Gdy wtedy Jurek zadzwonił do mnie i powiedział mi, że poleca chłopca ze swojej rodziny, to wiedziałem, że nie stara się naszej przyjaźni wykorzystać. Dlatego się nie wahałem zgadzając się sprawdzić Kubę – mówi były dyrektor sportowy Wisły.
A gdy już Kuba dojechał do Krakowa, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Zimą 2005 roku piłkarz z czwartej ligi przyjeżdża na trening mistrza Polski i potrzebuje kilku minut, kontaktów z futbolówką, by zdobyć uznanie przyszłych kolegów, by trener Werner Liczka podjął decyzję o zabraniu go na obóz przygotowawczy. Z uznaniem na Błaszczykowskiego spojrzał Bogusław Cupiał, gdy pierwszy raz zobaczył go w akcji. Po miesiącu z szeroko otwartymi oczami patrzą na niego fani Wisły, gdy w pierwszych minutach debiutu strzela gola, kwadrans później dorzuca asystę, a w drugiej połowie meczu pucharowego i przy prowadzeniu 4:0 cały czas biega, jakby „Biała Gwiazda” potrzebowała kolejnych goli.
– Jego radość po golu? Nie pamiętam samego gola, ale to, jak szalał: z radości był gotów rozbić każdy mur. Ale wtedy w klubie tak było, że każdy cieszył się, że mu wyszło. W środku była eksplozja: nie dlatego, że trafił, ale że jemu wyszło, że ktoś go wziął, dał mu szansę i jemu się udało – opowiada Grzegorz Mielcarski, ówczesny dyrektor sportowy. – Fajnie, że to wypaliło. Piłkarze wzięli go sobie jako osobę, którą warto się zaopiekować, pomóc. Zawsze był dla nas powodem do dumy – dodaje.
***
Ale skąd ta miłość? Skąd status legendy u piłkarza, który w pierwszym podejściu w Wiśle – niedługim, ledwie dwuipółrocznym – zdobył tylko jedno mistrzostwo, wystąpił w takiej samej liczbie spotkań, jak choćby Sunday Ibrahim. Więcej w epoce Bogusława Cupiała rozegrali ich Osman Chavez, Cwetan Genkow, Dragan Paljić, Gordan Bunoza… Błaszczykowski miał jednak coś więcej, coś zamiast tuzinów występów przeciętnych, nie zapadających w pamięć.
– Relacja z kibicami zawsze się buduje, gdy oni widzą poświęcenie i serce, czyli rzeczy, których Kubie nigdy nie brakowało – opowiada Mielcarski. – On już wtedy wkładał nogę czy głowę tam, gdzie inni zawodnicy bali się zainterweniować nogą. Przecież do dziś za to wdzięczność okazują mu kibice reprezentacji. Czy wyprowadzał zespół jako kapitan w kadrze, czy był tylko rezerwowym, zawsze miał fanów po swojej stronie. I po tym należy poznać siłę jego charakteru – dodaje.
Dlaczego pokochał Wisłę i dlaczego Wisła pokochała Kubę? Skąd wziął się romans piłkarza z klubem, w którym w lidze zagrał tylko 51 razy i strzelił ledwie trzy ekstraklasowe gole? Właśnie za tym kryje się największa wartość związku Błaszczykowskiego z „Białą Gwiazdą”: jest to relacja nie do zdefiniowania, wymagająca dogłębnego poznania, ale kryjąca się również za prostym wyjaśnieniem. – Tu dostałem swoją szansę – mawia Kuba. I dziś każdy kibic chciałby mieć w swoim klubie takiego człowieka, piłkarza.
***
Trzynaście lat później Kuba siedzi za stołem na sali konferencyjnej i wszystko jest inne. Wisła już nie jest mistrzem Polski, w zasadzie ostatni raz świętowała mistrzostwo, gdy Błaszczykowski osiągał szczyt w kolejnym klubie, Borussii Dortmund. Stadion „Białej Gwiazdy” jest bardziej wykończony, okazały, ale ostatnio nie był miejscem zdarzeń wielkich, lecz przygnębiających. – Nie byłoby mnie tu, gdyby Wisła nie potrzebowała pomocy – mówi 33-letni pomocnik, pożyczkodawca, kapitan i legenda. Nawet gdy Błaszczykowski mówi o tym, że klub nadal jest w złym stanie, to nie może przestać się uśmiechać. Na pewno nie tak wyobrażał sobie okoliczności swojego powrotu, ale uczucie jest silniejsze od niego.
To w końcu w Krakowie na nowo zakochał się w futbolu.
W 2005 roku grał już w młodzieżowej reprezentacji kraju, wyróżniał się w niższych ligach, ale to wciąż było za mało. Wcześniej futbol był dla niego odskocznią, ale jego pasja nie oddawała mu tego, ile on jej poświęcał. Przecież odrzucany w innych klubach i z różnych powodów mógł się poddać, zostać w KS Częstochowa i grać na niższym poziomie, ale bez nakładania na siebie presji, że musi, że przecież zasługuje, że jest wystarczająco dobry.
***
Jest przenikliwie zimno, kibiców Wisły może dwa tuziny, zresztą ich w ogóle w Zabrzu miało nie być. Bohater największej i najcieplejszej historii ostatnich tygodni w polskim futbolu nie może liczyć na brawa, a co dopiero skandowanie swojego nazwiska. Brawa dostanie dopiero schodząc ostatni z boiska, gdy może w spokoju rozdać autografy, zrobić zdjęcia i to z pewnością rywali, że już nie wywiezie ani jednego punktu.
Ale w trakcie meczu widać, że to on. Znów, gdy piłka trafia pod jego nogi, cała Wisła przyspiesza. Zbiega do środka, szuka wolnych przestrzeni i sprawia, że przeciwnik nie jest tak pewny swego, jak przy innych zawodnikach. On biega też najwięcej: nikt w Wiśle w Zabrzu nie zalicza więcej sprintów, takiego przyspieszenia, pod względem pokonanego dystansu jest czwarty. Im bliżej końca tym bardziej widać, ile kosztuje go pierwsze od wielu miesięcy w pełni rozegrane 90 minut.
– Były dobre momenty, ale było ich za mało. Górnik był drużyną lepszą i zasłużył na zwycięstwo. Wiemy, po jakich problemach jesteśmy, robimy wszystko, by z nich wybrnąć. Mimo dużej mobilizacji wciąż walczymy o przetrwanie – mówił Błaszczykowski, trzeźwo oceniając potencjał swojej drużyny.
Stąd łatwy wniosek: to nie jest tamta Wisła. Ostatni sezon Błaszczykowskiego w Krakowie też był nieudany, ale wtedy dla klubu ósme miejsce – na co złożyło się szesnaście remisów i aż dziesięć bezbramkowych, a tylko cztery porażki – było wyjątkiem od reguły. Po Kubie nastąpiły jeszcze trzy mistrzostwa. Teraz z Błaszczykowskim w roli kapitana wydaje się, że z trudem przyjdzie nawet walka o awans do grupy z drużynami faktycznie walczącymi o krajowy tytuł.
***
– Serce podeszło mi do gardła – mówił Błaszczykowski po swoim debiucie w Wiśle Kraków, tym 5:0 z Polonią Warszawa w Pucharze Polski w 2005 roku. Paradoks tego zdarzenia – gola, asysty i wrażenia jakie zrobił – polegał na tym, że po meczu Kuba uciekł. Pierwszy wybiegł z szatni, przemknął obok dziennikarzy, jak najszybciej z dala od tego zgiełku. – Chcę się wyciszyć i jak najszybciej zapomnieć o tym, co się wydarzyło – mówił po kilku godzinach. Ale od tamtej chwili już nikt jego nazwiska nie zapomniał, bo sam Kuba na to nie pozwolił.
W Zabrzu po 14 latach nie było już uciekania. Nie był przecież tym nieznanym blondynkiem – „Skąd wy takie cudo znaleźliście?”, pytał aktor i fan Jan Nowicki ówczesnego prezesa Wisły, Janusza Basałaja – ale już jako kapitan drużyny musiał wytłumaczyć porażkę z Górnikiem. Porażkę, która była czymś przecież bardzo wytłumaczalnym, gdy weźmie się pod uwagę wszystkie zimowe perturbacje w Krakowie. A jednak została przyjęta z pewnym rozczarowaniem: on nie strzelił gola, nie zaliczył asysty, a Wisła nie pomogła swojej sytuacji w tabeli.
Takiej osoby Wisła będzie w tym trudnym etapie układania zespołu na nowo potrzebować. – Wierzę w umiejętności wszystkich zawodników – mówił Błaszczykowski. – Jutro jest nowy dzień i trzeba się wziąć do pracy – dodawał, jakby zdziwiony mocno krytycznym podejściem otaczających go dziennikarzy, nie docenieniem tego, że w ogóle na ten kolejny dzień Wisła może liczyć.
***
Jego pierwszy okres w Wiśle wpłynął na życie Błaszczykowskiego, nawet w relacjach z Jerzym Brzęczkiem. W książce pisanej z Małgorzatą Domagalik Kuba opowiada, że dopiero w Krakowie w pełni zżył się ze swoim wujkiem. – Wcześniej, kiedy Jurek grał jeszcze w Austrii i nie był ze mną na co dzień, to wierzył we wszystko, co mu inni o mnie mówili. A często mówili źle. I to była bariera w naszych kontaktach – tłumaczył w autobiografii. Takiego zbudowania także potrzebował.
W Krakowie Kuba trafił do takiej szatni, która szybko dostrzegła jego możliwości, ale też potrafiła panować nad jego charakterem. Wygrywanie zawsze i za wszelką cenę miał we krwi. – Mentalnie był ponad nas wszystkich. Każdy kolejny występ musiał być lepszy – mówił Konrad Gołoś w książce „Wielka Wisła” Mateusza Migi. Tam jest również wspomniana sytuacja, gdy dzisiejszy trener Kuby, Maciej Stolarczyk zareagował na buńczuczny wywiad Błaszczykowskiego wstawiając do szatni kubeł z zimną wodą. – Kuba, włóż sobie głowę do środka – powiedział starszy kolega.
Teraz, jeśli będzie taka potrzeba w młodej drużynie prowadzonej przez Stolarczyka, właśnie Błaszczykowski będzie potrafił sprowadzić do poziomu. Jego podejście do młodzieży nie ogranicza się wyłącznie do wspierania ich przez swoją fundację, organizowanie turniejów i akcji charytatywnych. On zwłaszcza na poziomie relacji ludzkich pomaga: gdy w Arłamowie przed mundialem 19-letni Sebastian Szymański schodził z treningu podłamany, że nie zdołał przekonać Adama Nawałki, to właśnie Błaszczykowski objął go ramieniem i przez kilka minut tłumaczył, że dla młodego piłkarza to dopiero początek, nie koniec drogi.
To poziom świadomości na który Kuba wszedł z pomocą kolejnych trenerów, których spotykał w klubach. Ale oprócz tego kolejny dowód na to, że Błaszczykowski chce oddawać osobom ze swojego kręgu – w tym wypadku drużyny – część tego, co sam kiedyś dostał.
***
Wato to przypomnieć: gdy Błaszczykowski debiutował w Wiśle, to obok niego grali Arkadiusz Głowacki i Maciej Stolarczyk. W ataku podawał piłkę Pawłowi Brożkowi. Teraz również im tak naprawdę uratował miejsce pracy. Bez decyzji Kuby o pożyczce nie byłoby kolejnych kroków w reanimowaniu Wisły: całej fali kupowania karnetów na rekordową skalę w Krakowie, ale też nabywania akcji poprzez crowdfunding, czyli pomysłu, który jeszcze dwa miesiące temu brzmiał jak misja szaleńca w środowisku polskiego futbolu.
– Jestem bardzo związany emocjonalnie z Krakowem, Wisłą i jej kibicami. Wisła jest pierwszym klubem, do którego czuję sentyment i nie chciałbym zawieść wielu ludzi, którzy tutaj na mnie liczą – mówi jeszcze w 2006 roku. A potem zakłada koszulki: na pożegnanie z Wisłą, że jeszcze tu wróci, po mistrzostwie Niemiec taką z napisem „Wierność”, potem spotkany na meczach w Krakowie jest przywdziany w szalik, czapkę i t-shirt meczowy.
Jego już nie da się od Wisły oderwać, choć on sam ucieka od hasła, które promował przy jednej z ważniejszych dla niego okazji. Dlatego w nowym rozdaniu kluczem jest „prawdziwa Wisła”, a nie ta stopniująca czy definiująca wierność. Kuba w trakcie gry w Wiśle był w Krakowie otoczony opieką, ale w najtrudniejszych czasach to on pokazuje, co powinno być wartością nadrzędną u fanów „Białej Gwiazdy”. Sam fakt, że bierze to na siebie mówi więcej i lepiej o klubie, niż wynik pierwszego spotkania.
***
Na powitalnej konferencji Kuba jest uśmiechnięty, rozluźniony, opowiada anegdoty, ale gdy trzeba to tonuje nastroje. – Zrozumiałem, że muszę wrócić, gdy zobaczyłem problemy Wisły. Wygrało serce. Robię to, co czuję – mówił. Problemy były ogromne, teraz, jak sam mówił, „Biała Gwiazda” tylko delikatnie wystawiła czubek głowy ponad to, w co wdepnęła. Jednak z Kubą ma być wszystkim w tym kryzysie łatwiej: jak kiedyś na boisku, tak teraz poza nim. Błaszczykowski jeszcze nie we wszystko angażuje się sam, ale gdzie może to pomaga.
Na nagranie klipu promocyjnego przychodzi i zaczyna od przywitania się z każdą osobą. Występująca w reklamie doświadczona kibicka Julia Kmiecik na jego widok promienieje. Oto efekt Kuby – człowieka, który zrealizował szansę jedną na milion, chłopaka, któremu wyszło i z którym wszystko jest możliwe. Bo przecież na pierwszym treningu w mistrzowskiej Wiśle mógł się „zakopać” tak, jak to zrobił jadąc autem do Krakowa. – Przyjechałem i wszedłem do szatni cały ubłocony – wspominał po latach. Może to pomogło mu nie myśleć o czekającym go wyzwaniu, a może to, jak zachwycił Liczkę, piłkarzy Wisły wynikało po prostu z tego, że on nie czuł się gorszy i na swoją szansę zasługiwał.
***
Rola przypadku jest w tej historii nieoceniona. – To ty projektowałeś moją stronę internetową, prawda? – pytał Błaszczykowski Jarosława Królewskiego, gdy spotkał go na początku 2019 roku w sprawie ratowania Wisły. Poznali się kilka lat wcześniej, zresztą inwestora z zupełnie oderwanego od futbolu rynku nie byłoby, gdyby nie Rafał Wisłocki, obecny prezes Wisły. Ciąg zdarzeń z tych miesięcy jeszcze długo będzie układany, podobnie jak wydarzenia poboczne. Ale w momencie, gdy Błaszczykowski zaangażował się osobiście, wyłożył swoje pieniądze, poświęcił czas oraz zdrowie przynajmniej stało się jasne, że Wisła ma szansę na dopisanie kolejnych rozdziałów do swojej historii.
Jednak zawsze najważniejsza jest piłka. Kuba potrzebuje futbolu, jak powietrza. W książce-opowieści o Błaszczykowskim autorstwa Małgorzaty Domagalik bohater właśnie tak odpowiada na pytania, co jest takiego w piłce: powietrze. Żart z głębszym przesłaniem?
Kuba wciąż ma nierozliczone rachunki: z Wisłą Kraków, której oddaje wiele za szansę zaistnienia, ale też z reprezentacją Polski, w której jego marzenia o porządnym występie na wielkim turnieju nie skończyły się wraz z ćwierćfinałem Euro 2016. Dlatego nie siedzi teraz w Wolfsburgu i nie czeka na szansę gry w Bundeslidze, dlatego nie pożegnał się z kadrą po mundialu. Dlatego teraz jest twarzą nowej, „prawdziwej” Wisły. Mógłby pogodzić się z tym, że po latach cierpienia przez kontuzje jest po drugiej stronie rzeki. Może i tam sportowo się znalazł, ale Wisłę widzi również jako szansę, by wrócić, złapać powietrze, jeszcze się pokazać. To nie ma nic wspólnego z odcinaniem kuponów od bogatej w doświadczenia kariery.
***
Kuba w Wiśle to wciąż jest legenda bez pomnikowego występu. Albo inaczej: takiego meczu, który byłby i wielki w jego wykonaniu, i ważny dla Wisły Kraków. Ostatecznie grę Błaszczykowskiego na prawej obronie z Panathinaikosem w eliminacjach Ligi Mistrzów w sezonie 2005/06 zmarnowano już bez niego w rewanżu w Atenach. A trzy asysty skrzydłowego przeciwko Bazylei (3:1) w kolejnym roku w fazie grupowej Pucharu UEFA nie dały nic oprócz czwartego miejsca. Promowały jego, ale nie ciągnęły w górę Wisły.
O ten pierwszy mecz miał zresztą pretensje do Jerzego Engela, który najpierw otwarcie powiedział, że 20-latek nie będzie u niego grał, a potem bez sprawdzania, wprowadzania i zastanowienia ustawił go na prawej obronie przeciwko mistrzowi Grecji. Miała być mina, wyszedł mecz do zapamiętania, nawet jeśli Błaszczykowski skończył go ze złamanym śródstopiem, bez gola lub asysty.
Drugie spotkanie też o Kubie wiele powiedziało. To było ostateczne potwierdzenie, że Wisła może już nie przystaje do Europy, ale Błaszczykowski ma w niej świetlaną przyszłość. Ale najbardziej pokazało jego charakter. – Nieważne kto podaje, ważne aby podania zamieniać na bramki – mówił po wygranej ze szwajcarską drużyną. – Gdy gram to nie kalkuluję. Trener jest od tego by mnie zmienić, gdy widzi, że opadam z sił czy jestem nieprzydatny dla zespołu – dodawał.
Jego siłą był brak słabych meczów. A nawet gdy jemu i drużynie nie szło, to i tak dynamiczny blondynek pędził za każdą piłką, rywalem. Dla niego nie było straconych spraw: co tyczy się boiska i obecnej Wisły. – W jego przypadku to zawsze działa: koledzy patrzą na niego i nikt nie chce mieć z nim pod górkę, ale woli pomóc, gdy widzi się, jakim wsparciem może on być dla innych zawodników – opowiada Mielcarski. I Błaszczykowski tym wsparciem był ilekroć wychodził w pierwszym składzie Wisły.
***
Grzegorz Mielcarski: On zdaje sobie sprawę, że dzięki Wiśle wypłynął. W jego krwi znalazła się Wisła. By dojść, gdzie on doszedł potrzebował Wisły. Dziś widzimy wdzięczność, że mógł się znaleźć w tym czasie i w tym miejscu, właśnie za to wsparcie dziękuje. Bo ja go czytam tak, jak go znam: jako dobrego człowieka.
Wiem, że Kuba w trakcie bycia w Wiśle zaprzyjaźniał się z ludźmi. Z tymi, którzy chodzili na treningi, bywali na sparingach, wokół klubu, pracowali dla Wisły. Każdy widział, że to normalny, skory do pomocy chłopak.
Nie przypisuję sobie roli w jego wychowaniu, wypromowaniu. Nie dawałem mu forów, on sam musiał i chciał sobie to wywalczyć. Zresztą wszystko, co Kuba ma to wypracował sobie sam. I dziś po nim widzimy, że warto iść swoją drogą, być odważnym, pokonywać kolejne bariery.
Michał Zachodny
Fot. 400mm.pl i cyfrasport