Aktualności
Kamil Wilczek odszedł z Broendby IF. „Zawsze będzie miał miejsce w naszej historii”
Niewielu polskich piłkarzy zdołało wypracować sobie w znanym klubie tak silną pozycję, jak Kamil Wilczek w Broendby IF. W swoim premierowym sezonie na duńskich boiskach walczył o miejsce w składzie z Teemu Pukkim, a mimo to zdobył w rundzie wiosennej pięć ligowych bramek. W drugim sezonie strzelał jak na zawołanie od początku rozgrywek. To zaowocowało powołaniem do reprezentacji Polski, prowadzonej wówczas przez Adama Nawałkę. Choć było to jeszcze przed objawieniem talentu Krzysztofa Piątka, Wilczek i tak nie miał łatwo, by dostać swoją szansę. – Podchodzę do tego z chłodną głową. Jeśli teraz się nie uda, będę wciąż ciężko pracował, żeby stało się to w przyszłości – mówił dla Łączy Nas Piłka.
Swoją szansę dostał. W kadrze narodowej zadebiutował w starciu kwalifikacji mistrzostw świata z Armenią, zmieniając w końcówce Łukasza Teodorczyka. Później wystąpił jeszcze w meczach towarzyskich ze Słowenią i Urugwajem, ale na tym skończyła się jak dotąd jego przygoda z reprezentacją kraju. Konkurencja okazała się zbyt silna. – Dobrze, że mamy rywalizację na tej pozycji na tak wysokim poziomie. Wiele razy mówiłem: ja nie uważam, że mam pecha - uważam, że mam szczęście. I cały czas będę to powtarzał. Jestem w dobrym miejscu, robię to, co kocham, mam wspaniałą rodzinę, jestem zdrowy. Wszystko jest tak, jak powinno być. A z tego, że w reprezentacji mamy trzech świetnych napastników, trzeba się tylko cieszyć. To super chłopaki i dobrze, że im się powodzi. Życzę im, by tak pozostało, a sam walczę o to, żeby znaleźć się gdzieś tam między nimi – przyznał.
Wilczkowi pozostało skupić się na grze dla Broendby IF. A z sezonu na sezon polski napastnik spisywał się coraz lepiej. W sezonie 2017/2018 strzelił 21 goli, w kolejnym – 27. Doskonale zapełnił lukę powstałą po odejściu Teemu Pukkiego do Norwich City. Stał się pierwszą strzelbą swojego zespołu, a wiosną założył opaskę kapitana drużyny. – Jestem gotowy do tego wyzwania, choć oczekiwania są zawsze spore. Jestem najbardziej doświadczonym zawodnikiem w zespole i muszę brać na siebie dużą odpowiedzialność. Na pewno jest to ogromne wyróżnienie i powód do dumy. Jako obcokrajowiec zostałem kapitanem, a to nie zdarza się bardzo często. Doceniam to, co dostałem. Muszę być skupiony i cały czas dawać z siebie absolutnie wszystko – mówił. Wilczek zyskał w klubie z przedmieść Kopenhagi ogromny szacunek. Dwukrotnie został wybrany piłkarzem roku, a jesienią sezonu 2019/2020 w 26 meczach trafił do siatki aż 20 razy. W międzyczasie zapisał się w historii klubu jako najlepszy ligowy strzelec w historii. Niewielu polskich piłkarzy wypracowało sobie taki status w zagranicznym, rozpoznawalnym klubie.
Polskiemu napastnikowi przydarzały się także nietypowe momenty. Jak ten, w którym otrzymał żółtą kartkę za znokautowanie łokciem Karima Memiji. Rywal Polaka skończył ze złamaną szczęką, a wątpliwości co do ukarania Wilczka nie miał nawet ówczesny trener Broendby IF Alexander Zorniger. – To powinna być czerwona kartka – powiedział. Ale uderzenia Wilczka miały też pozytywne skutki. Podczas rozgrzewki przed jednym ze spotkań Polak nie trafił w bramkę, a piłka uderzyła w głowę jednego z kibiców. Ten pojechał do szpitala, gdzie wykryto u niego niezdiagnozowanego wcześniej guza mózgu. – Z bardzo złej sytuacji wyniknęło coś bardzo dobrego. Pamiętam to dokładnie. Chłopak nazywa się David Nielsen, mamy kontakt do dzisiaj. Oddałem mocny strzał, trafiłem prosto w niego. Od razu podbiegłem zobaczyć, co się dzieje. Widać było, że jest spory problem, po meczu dopytywałem doktora, co się dzieje. „Nie jest dobrze” - mówił. Mocno przeżywałem to wszystko. Ludzie później rozpisywali się o tym, że uratowałem mu życie, ale… Ta sytuacja była dla mnie bardzo emocjonalna. David miał później gorszy okres, przechodził długą rehabilitację, ale mieliśmy okazję się kilka razy spotkać. Wysyłał mi wiadomości, gdy ja miałem trudniejszy moment. To jedna z historii, które wzbudzają we mnie największe emocje – przyznał Kamil Wilczek.
To wszystko budowało przywiązanie kibiców do Polaka, który stał się jedną z klubowych legend. Wilczek cały czas nad sobą pracował, rozwijając swoje umiejętności. – Szukam rozwiązań i sposobów, by doskonalić to, co robię. Lubię też wprowadzać sobie nowe bodźce, zmieniać coś, by nie powtarzać cały czas tych samych czynności. Wszystko dzięki pomocy ludzi, którymi się otaczam – mówił. Skupił się na analizie swojej gry, poprawiał mankamenty. Fani pokochali polskiego napastnika, który jednak nie obiecywał, że zostanie w Danii na zawsze, choć także tego nie wykluczał. – Nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Nie mam tak, że zrobiłem tu już wszystko i mogę wyjeżdżać. W piłce jednak nie możesz wielu rzeczy przewidzieć, dlatego nie mogę obiecać, że zostanę tu do końca kariery. Ale nie wykluczam tego, jestem otwarty na wiele możliwości – zaznaczał.
Jednocześnie Wilczek powoli układa sobie życie po zakończeniu piłkarskiej kariery. Spogląda w przyszłość, dlatego rozpoczął budowę domu w Rybniku, w którym chce zamieszkać z rodziną po odwieszeniu butów na kołek. Jego bliscy mają wrócić do kraju jeszcze w tym roku, gdyż syn ma zacząć edukację w Polsce. – To jest plan, który zrealizujemy na sto procent. Układamy sobie powoli wszystkie sprawy na okres po moim piłkarskim „życiu”. Skupiamy się na tym, co jest tu i teraz, ale też stopniowo wdrażamy to, co będzie po powrocie – mówił.
Tym razem przyszedł czas na turecki etap kariery Kamila Wilczka. Po czterech latach spędzonych w Danii Polak odszedł do Goeztepe SK, w którym występował niegdyś Radosław Majdan. „Wilu” podpisał 1,5-roczny kontrakt z klubem z Izmiru z możliwością przedłużenia. Wydaje się, że tam nie powinien mieć problemów z wywalczeniem sobie pewnego miejsca w składzie. Problemem ósmej drużyny tureckiej ekstraklasy jest bowiem bardzo kiepska skuteczność. Mniej bramek od Goeztepe w tym sezonie zdobyło tylko pięć zespołów, w tym trzy znajdujące się w strefie spadkowej. Wśród napastników panuje posucha – Deniz Kadah nie trafił jeszcze w tym sezonie do siatki, a Cameron Jerome uczynił to zaledwie dwukrotnie. W szatni, oprócz wymienionych napastników, były już piłkarz Broendby IF spotka choćby Portugalczyka Beto (uczestnika trzech turniejów finałowych mistrzostw świata) czy Stefano Napoleoniego, byłego piłkarza między innymi Widzewa Łódź.
#Transfer: Son olarak Brondby forması giyen Polonyalı oyuncu Kamil Wilczek ile 1,5 + 1 yıllık sözleşme imzaladık.#Göztepe pic.twitter.com/NPkUdp9nFD
— Göztepe Spor Kulübü (@Goztepe) January 22, 2020
Wydaje się, że Goeztepe SK to dla 32-letniego Wilczka idealny wybór. Także samo miasto, leżące na przepięknych terenach zachodniego krańca Turcji, do tego mocno zeuropeizowane, może okazać się fantastycznym miejscem do życia. Co więcej, znajdujące się w kłopotach finansowych Broendby zarobi na transferze polskiego napastnika. Ten bowiem w przerwie zimowej sezonu 2018/2019 przedłużył kontrakt z duńskim klubem, więc Goeztepe SK musiało zapłacić za Wilczka. – Bardzo dziękuję Broendby za to, jak ja i moja rodzina byliśmy tu traktowani. Stąd także decyzja o przedłużeniu umowy poprzedniej zimy. Chciałem spłacić swój dług wobec klubu, który na zawsze pozostanie w moim sercu. Cieszę się, że Broendby na mnie trochę zarobi – skomentował swoje przenosiny polski napastnik. Jak trudne to rozstanie, świadczą też słowa dyrektora duńskiego klubu, Carstena V. Jensena. – Kamil za swoje dokonania zasługuje na szansę, by pod koniec kariery przeżyć fajną przygodę sportową i finansową. W naszej historii i sercach zawsze będzie miał swoje miejsce – powiedział.
Emil Kopański