Aktualności
Juniorzy na zgrupowaniu: nadzieje, trema i Lady Pank
Tym bardziej trzeba było ich sprawdzić. Czy już im odbiło? „Uważamy, że nie.” Czy zmarnowali dwa tygodnie? „Nie, na pewno nie.” Czy byli tylko od noszenia sprzętu? „Też nie.” Nikt się nimi nie interesował? „Interesowali się!”
Taki był początek rozmowy z młodymi obrońcami. Przedstawiający stereotypowe myślenie o udziale juniorów w zgrupowaniach seniorów: o ich roli, podejściu starszyzny oraz trenerów. Zwłaszcza teraz, gdy w obliczu przepisu o obowiązkowej grze młodzieżowca w Ekstraklasie, w klubach znacznie więcej biletów na samolot do Turcji przeznaczano dla perspektywicznych piłkarzy także z ich rocznika.
Dla Balcewicza mógł być to większy szok, bo on z rezerwami dotychczas głównie trenował pomimo debiutu w trzeciej lidze w sierpniu 2018 roku. – Akurat byłem w szkole, gdy dostałem telefon od trenera Roberta Kolendowicza. Byłem bardzo zaskoczony, to była ogromna radość i duma, bo od dziecka trenuję w tym klubie – mówi młody piłkarz.
Mosór nie jest wychowankiem Legii, dopiero w 2018 roku trafił do niej z warszawskiej Unii. Jednak jego kolejne awanse następowały błyskawicznie: w czerwcu 2019 debiutował w rezerwach, obecnie jest pierwszoplanową postacią tej drużyny, a w Pucharze Polski zagrał przeciwko Piastowi Gliwice. – Gdy dowiedziałem się o powołaniu, to akurat byłem na wakacjach i robiłem trening na siłowni – uśmiecha się.
Przed wylotem mieli swoje oczekiwania. – Oczekiwałem, że się dużo nauczę od piłkarzy tej klasy – mówi Mosór. – Oczekiwałem, że nabiorę doświadczenia w seniorskiej piłce i zaczerpnę wiedzy od starszych kolegów – dodaje Balcewicz. Jednak po tym wyróżnieniu mieli też swoje marzenia i nadzieje. – Tak, miałem nadzieję, że się przebiję… Ale porozmawiałem z tatą. Mam dopiero siedemnaście lat, z Filipem gramy na pozycji, która wymaga doświadczenia i jest bardzo odpowiedzialna. To nie tak samo, jak w przypadku skrzydłowych czy napastnika, gdy łatwiej jest złapać piętnaście minut w seniorach. Na środku obrony najczęściej gra się cały mecz, trzeba być odpowiedzialnym, mieć sto procent przekonania w interwencjach – tłumaczy Ariel. – Ja miałem nadzieję i nadal mam, ale również zachowuję chłodną głowę. Wiem, ilu zawodników na tej pozycji jest przede mną w hierarchii i może być z tym ciężko. Specjalnie ich policzyłem: sześciu obrońców. Mam jeszcze czas – mówi Filip.
Zanim wylecieli do Turcji, musieli wejść do klubowej szatni. Nie jest to najłatwiejsze zadanie. W przeszłości juniorom zdarzało się przebierać w osobnym pomieszczeniu, nie dostawali swojej szafki, a do starszych zawodników musieli zwracać się per pan. A bywało, że takie przyjęcie oznaczało ulgowe traktowanie. To jednak zupełnie inne pokolenie, czasy i zwyczaje.
– Miałem obawę o to, co będzie przy pierwszym wejściu, ale akurat w drużynie jest wielu młodych zawodników, wszyscy dobrze mnie przyjęli. Wprowadzali mnie głównie Kacper Smoliński i Jędrek Grobelny. To oni pokierowali mnie, gdzie mogę usiąść, by nie było żadnego przypału. Są tylko dwa lata starsi ode mnie, więc mi najbardziej pomogli – mówi Balcewicz. – Wiedziałem, gdzie usiąść, bo dwie szafki były puste po przesunięciu innych zawodników do rezerw – dodaje Mosór. O dobrym przyjęciu tego drugiego i kilku innych młodych piłkarzy rezerw Legii mogło świadczyć zdjęcie zrobione w pierwsze dni przygotowań na Łazienkowskiej. Przed testami do nastoletnich zawodników przysiedli się trener Aleksandar Vuković i kapitan Artur Jędrzejczyk. Tematu rozmowy Ariel nie pamięta, ale grupie wyraźnie było wesoło.
Inne czasy, to i inne powitanie w drużynie. Takie formalne miał Balcewicz, który ostatniego dnia zgrupowania w Turcji musiał przed całą grupą zaśpiewać. Wybrał klasykę: „Zawsze tam gdzie ty” Lady Pank. Z kolei Mosór dostał kilka rad od swojego ojca, by się pilnować. Piotr w Legii grał kilka lat, zdobywał przy Łazienkowskiej tytuły, a z dawnych lat zdradził kilka trików. – Dawał mi wskazówki, jak się zachowywać i… niech to zostanie między nami. Powiem tylko, że miałem uważać, by nikt nie podrzucił mi zbędnych kilogramów do walizki – uśmiecha się.
Balcewicz przed wyjazdem na zgrupowanie miał innego rodzaju rozmowę. – Z trenerem Kolendowiczem o wszystkim, co mogło mnie czekać. Oczekiwania sztabu były takie, bym pojechał i zbierał doświadczenie, ale też pokazał to, co mam najlepsze, co robię w juniorach czy rezerwach – mówi Filip. Nie obyło się jednak bez nerwów i tremy.
– Miałem ją przez pierwsze dwa, trzy dni. To był stres wynikający z obawy, że coś zepsuję. Ale jak to minęło, to wszystko było dobrze – tłumaczy. – Na jednym treningu aż mi przeszły ciarki, chyba drugiego dnia, gdy w grze na utrzymanie zrobiłem dwie straty jedna po drugiej i któryś ze starszych zawodników krzyknął… Jedno słowo nie do zacytowania, a drugie, bym się poprawił – teraz już się uśmiecha Balcewicz.
Mosórowi trema minęła już po testach. – Zobaczyłem, że atmosfera w drużynie jest bardzo dobra, a młodzi są dobrze przyjmowani – mówi Ariel. – Zobaczyłem też, że jak młody zepsuje, to wcale nie ma tak, że się na niego krzyczy. Wręcz przeciwnie: starsi koledzy jeszcze bardziej motywowali, podpowiadali, by się to nie powtórzyło. Nie było jednej osoby, ale najwięcej pomagali mi inni środkowi obrońcy: Igor Lewczuk i Mateusz Wieteska. Zawsze mogłem zapytać się o ich radę, jak czegoś nie wiedziałem. Tłumaczyli, bym grał odważniej i nie bał się wprowadzać piłki. Mówili, że tu mnie nikt nie zabije, jak zepsuję podanie, bo mam dopiero szesnaście lat. Mam wyciągać z treningów jak najwięcej.
Balcewicza poprawiali Igor Łasicki i Benedikt Zech. – Nie tylko podpowiadali mi, co robić, ale też często pytali, jak się czuję i czy wszystko jest w porządku. Zwracali uwagę na to, jak mam się ustawiać na boisku i by szukać arytmii gry: zmieniać stronę, dopiero po rozegraniu szukać podania do przodu. Od każdego można było wyciągnąć coś, ale moim zdaniem najwięcej od Zecha. Nawet patrząc na treningach z boku widać, że to świetny piłkarz – mówi Filip.
Zgrupowania to nie tylko treningi, odprawy i regeneracja, ale też mecze towarzyskie. Mosór w Turcji zagrał drugą połowę z FC Botosani (2:1), Balcewicz najpierw zagrał kilka minut w końcówce z Universitatea Craiova (3:1), by w kolejnym sparingu z FK Makedonija na boisku pojawić się już w przerwie. – Była mała radość, że zagrałem już na tym obozie, nawet w nieoficjalnym meczu. Dało mi to kopa, że może jest już niedaleko debiutu w Ekstraklasie. Jasne, jeszcze mnóstwo pracy, ale może… – myśli Mosór. – Czułem dumę, ale nawet bardziej szczególnie w drugim, gdy zagrałem całą połowę – dodaje Balcewicz.
Nie wolno przecież zapominać, że to miała być dla nich przede wszystkim nauka, a nie przyspieszona promocja. – I sam bardziej zauważyłem, ile jeszcze mi brakuje. Po mojej grze może było widać, że nie jestem tak daleko, ale wiem, ile jeszcze mam do poprawy. Ustawienie na boisku, spokój, który widać u starszych zawodników w trudnych momentach, a którego mi brakowało – mówi Filip. – Widzę, że jest trochę do poprawy, bo w niektórych aspektach starsi, mający doświadczenie, wiedzą jak się lepiej ustawić. Zwłaszcza wtedy, gdy nie mają już siły. Młodzi biegają po całym boisku i je tracą. Myślę jednak, że jestem już niedaleko – zaznacza Ariel.
Nie tylko mecze były sprawdzianami dla ich umiejętności, ale też treningi, gdy musieli mierzyć się z szybszą grą, lepszymi zawodnikami, niż tymi, których zatrzymują co tydzień w rozgrywkach ligowych. Balcewicz wskazuje na Spiridonovicia („Jego drybling jest niesamowity”, mówi obrońca), a Mosór – Luquinhasa. – Temu człowiekowi nie da się piłki odebrać. Jest malutki, ale tak prowadzi piłkę, że ciężko za nim nadążyć. Nie położył mnie, ale było bardzo ciężko – uśmiecha się legionista. – Były momenty, że nie wszystko na treningach wychodziło, że to ja odbierałem piłkę, ale to nie było aż tak łatwe, jak na treningach w juniorach. Na pewno była różnica w technice, w jakości i to zwłaszcza, gdy czwartego, piątego dnia dochodziło zmęczenie zgrupowaniem. Nogi były ciężkie, nie było tej samej szybkości i nie za każdym razem udawało się odebrać piłkę. Ale o to chodzi, by ciągle się uczyć i poprawiać.
Obydwaj wskazują na swoje 45-minutowe występy jako najlepsze doświadczenie z obozu. – Grałem z zawodnikami, których jeszcze dwa miesiące wcześniej oglądałem w telewizji. I to całą połowę, czyli nie jakaś końcówka. Uważam, że udało mi się wtedy wkomponować w zespół, nauczyć się tylu rzeczy, ilu nie zyskałem we wszystkich meczach juniorów – mówi Balcewicz. – Wystąpiłem obok takich piłkarzy, jak Radek Cierzniak, czy Marko Vesović, Paweł Wszołek… Czerpałem garściami, jak się zachowywać na boisku – dodaje Mosór.
Po to tam zostali zabrani. Mosór z wyjątkiem kilku dni leczenia urazu brał udział w każdym ćwiczeniu, Balcewiczowi, pomimo sporych obciążeń w trakcie, dostała się taryfa ulgowa przy jednym zadaniu na sam koniec obozu. Zapamiętają też inne rzeczy: Ariel wskazuje na pogawędki przy stole na tematy nie tylko piłkarskie, z kolei Filip z uśmiechem podkreśla, że w parze z Marcinem Listkowskim wygrał w klubowym turnieju w popularną „jengę” z trenerami. Na koniec była krótka rozmowa z ich trenerami, podziękowanie i podanie ręki z obustronnym przekonaniem, że młodzi obrońcy jeszcze na ten poziom wrócą.
Michał Zachodny