Aktualności
Jak zmieniał się futbol: bramkarze stracili przywilej, zyskali wszechstronność
Ostatnie minuty dogrywki finału Pucharu Polski w 1992 roku dziś ogląda się z niedowierzaniem. Piłkarze Miedzi Legnica bez żadnej presji przeciwnika, Górnika Zabrze, wymieniają leniwie podania pod własną bramką. Rywale nie tylko nie atakują, bo czekają na rzuty karne, bo są zmęczeni, ale też wiedzą, że nie ma to większego sensu. Za każdym razem obrońcy mogli przecież zagrać piłkę do bramkarza, który zgodnie z przepisami złapałby ją w ręce. Taka gra na czas nie była niczym niezwykłym w starej wersji futbolu.
Starej, która przestała – przynajmniej w Europie – obowiązywać dwa dni po wspomnianym finale. Na stadionie Ullevi, też w ostatnich sekundach Bodo Illgner dostał podanie od Stefana Reutera, ale los Niemców był jasny, oni z rewelacyjną Danią już ten mecz przegrali. Jednak miesiąc później, już w turnieju piłkarskim Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie, takie zagranie skończyłoby się rzutem wolnym pośrednim. Przekonali się o tym Włosi, którzy na moment o zmianie przepisów zapomnieli i na Camp Nou w meczu z Amerykanami podarowali rywalom okazję, którą na gola zamienił Joe-Max Moore. Rewelacyjnie grający wówczas Polacy (na zdjęciu poniżej przed finałem IO) na szczęście podobnych problemów nie mieli.
(fot. PAP)
Jednak wpływ tej regulacji jest dzisiaj nieco zapomniany. – A to było duże wydarzenie i ogromna zmiana. Bramkarzom zabrano określony przywilej. Zaczęto się nawet zastanawiać, co to będzie, bo przecież bramkarze głównie używali rąk. Pamiętam wiele rozmów z tamtych czasów: co by było, gdyby piłkarzom zabrano przywilej używania nóg! – uśmiecha się Andrzej Dawidziuk, dziś jeden z największych fachowców w szkoleniu bramkarzy.
Do zmiany w specyfice gry na tej pozycji jeszcze wrócimy, bo warto zrozumieć istotę zmian. Zauważono, że futbol idzie w stronę bardzo defensywnej gry, czemu przepis łapania piłki przez bramkarza po podaniu od swojego zawodnika z pola bardzo pomagał. W mistrzostwach świata z 1982 roku strzelano średnio 2,81 goli w meczu, cztery lata później 2,54, a w 1990 we Włoszech już tylko 2,12. Oznaczało to, że od pierwszego powojennego mundialu w Brazylii (śr. 4) wynik zmniejszył się dwukrotnie.
Warto pamiętać, że na przełomie lat 80. i 90. futbol dynamicznie się globalizował. W 1994 roku mundial miał po raz pierwszy zawitać na inny kontynent, niż Europa lub Ameryka Południowa. Oglądalność mistrzostw w 1990 była dwukrotnie wyższa niż tych cztery lata wcześniej, po raz pierwszy zastosowano technologię HD. W Anglii w 1992 roku doszło do ważnej, komercyjnej zmiany w najwyższej lidze, UEFA rozbudowała i zmieniła nazwę Pucharu Europy na Ligę Mistrzów. Popularność tego sportu rosła, co kłóciło się z wydarzeniami na boisku, czyli rosnącym pragmatyzmem i przesadnym wykorzystaniem gry na czas.
Kibice też mieli tego dość. – Podanie do bramkarza na każdym stadionie było kwitowane gwizdami, więc starano się tego unikać. Może wtedy, gdy ktoś ewentualnie musiał to zrobić, ale coraz rzadziej zdarzały się sytuacje zagrań z połowy boiska do bramkarza. Dzisiaj dzięki temu wiele się zmieniło: kibice są świadomi, że golkiper jest jednym z rozgrywających, wymaga się od zawodników na tej pozycji odpowiednich umiejętności, zespoły przygotowują schematy budowania gry od bramki – tłumaczy Dariusz Gęsior (na zdjęciu powyżej), wówczas pomocnik Ruchu Chorzów oraz reprezentant na IO, dziś selekcjoner reprezentacji Polski do lat 16.
Nie znaczy to, że w Polsce zmiana przebiegła pomyślnie. W piątej kolejce sezonu 1992/93 Legia Warszawa grała w Poznaniu z Olimpią w debiucie trenerskim Janusza Wójcika. Zaraz na początku drugiej połowy jeden z obrońców gospodarzy zagrał do bramkarza, a ten bez zawahania złapał piłkę i goście mieli rzut wolny pośredni. Po krótkim rozegraniu oraz potężnym uderzeniu Krzysztof Ratajczyk cieszył się ze strzelonego gola. Na pewno krajowe rozgrywki zyskały: we wcześniejszym sezonie było więcej meczów nierozstrzygniętych (109 remisów, czyli o 25 więcej, niż w kolejnym sezonie) oraz niższa była średnia bramek (2,22, w kolejnym – 2,6).
– Przepis zmieniono po to, by grę przyspieszyć i by nie było przestojów. Bo teraz niektóre mecze sprzed zmiany ogląda się śmiesznie: obrońca podawał piłkę do bramkarza, ten sobie ją rzucał na murawę, znowu łapał… To nie było coś specjalnego, nie była to też sytuacja komfortowa, zwłaszcza dla zespołu chcącego odrabiać straty. Mecze stały się ciekawsze, w kontekście samej gry i oglądalności. Zawodnicy z pola szybko się dostosowali, bo i tak nie ufano golkiperom, częściej jednak wybierano pojedynek z napastnikiem lub wybicie. Wtedy przy podaniu piłka mogła skoczyć, a bramkarze nie grali tak dobrze nogami. Na zmianach zawsze ktoś traci i w tym wypadku byli to oni – wskazuje Gęsior.
Dawidziuk przyznaje mu rację, choć zwraca uwagę, że ze względu na ten przepis rewolucja między słupkami zaszła znacznie szybciej. Wcześniej tylko w niektórych krajach, filozofiach szkoleniowych bramkarze byli aktywni w rozegraniu, czy po prosty wychodzili poza pole karne. Dziś gra nogami jest jednym z ważniejszych wymagań w ich fachu. – Niegdyś proporcje gry bramkarza rękami a nogami były zdecydowanie przechylone na umiejętności bronienia, odbijania piłki. Dziś wiemy, że golkiper przez 60-70% czasu operuje piłką nogami – tłumaczy były bramkarz m.in. Legii Warszawa.
Wspomina również Packiego Bonnera, irlandzkiego bramkarza, który w rozmowach przyznawał, że jego umiejętności oraz sposób gry był niedostosowany do zmian. – Tłumaczył, że w efekcie przyspieszyło to jego decyzję o zakończeniu kariery. Fizycznie czuł się dobrze, ale nie mógł się dostosować do zmieniających się wymogów w grze bramkarza – opowiada Dawidziuk.
W rzeczywistości to sposób gry Bonnera i reprezentacji Irlandii na MŚ 1990 przyczynił się do rewolucji: w meczu z Egiptem ten golkiper przetrzymywał piłkę bez przerwy przez sześć minut! Jego drużyna doszła do ćwierćfinału strzelając tylko dwa gole, za każdym razem po dalekich wykopach od swojego bramkarza. Wówczas do tego aspektu ograniczano grę nogami na tej pozycji: umiejętności wybicia piłki jak najdalej. W swoich prezentacjach na kursach trenerów bramkarzy Dawidziuk pokazuje fragment finału Pucharu Europy z 1987 roku, gdy przez kilkadziesiąt sekund podaniami wymieniają się… bramkarze Bayernu Monachium i FC Porto, Jean-Marie Pfaff i Józef Młynarczyk. Piłka w finale najważniejszych rozgrywek klubowych lata nad głowami zawodników z pola – dziś jest to sytuacja niewyobrażalna.
– Dla bramkarzy była to nowa sytuacja. Pierwszym odruchem po analizie było unikanie podań do nich, bo oni… unikali gry nogami. Bramkarze musieli się w tym odnaleźć. Pamiętam z tamtych czasów wiele kiksów, nieudanych wybić, gdy jednak dostawali oni piłkę. Za tym przepisem przyszły kolejne: po chwycie i położeniu piłki na murawie nie można było jej złapać ponownie. Można więc powiedzieć, że kosztem odebrania przywilejów bramkarzom osiągnięto swój cel: płynność gry i jej efektywny czas się zwiększyły – dodaje Dawidziuk (na zdjęciu poniżej).
Sam przyznaje, że błędy wynikające ze zmiany dostrzegał głównie… w Bundeslidze. – To była pierwsza zagraniczna liga, która do nas docierała, oglądało się program RAN. A w klubach uczyliśmy się, zarówno trenerzy, bramkarze, obrońcy… Zaczęto się zastanawiać, uczono się z tym żyć. Pierwszym pomysł to zasada: byle nie podawać w światło bramki. Potem zaczęto szukać rozwiązań. Pamiętam, że ode mnie zaczęto wymagać, bym nie tylko kopał piłkę do przodu. Po 1992 roku mówiono: staraj się to zrobić celnie. Później to kopnięcie przerodziło się w podanie. Bramkarz jako pozycja zaczął się rozwijać, inny stał się profil, doszły umiejętności przyjęcia i podania piłki. W tamtych czasach niewielu było trenerów bramkarzy, nawet reprezentacja olimpijska nie miała. Ale dzięki temu dostrzeżono, że specjalista jest potrzebny w każdym sztabie – mówi.
– Pamiętam, że w Legii z bramkarzami pracowali asystenci, w tym Lucjan Brychczy. On nie był bramkarzem, ale miał świetne uderzenie. Niejeden bramkarz przedwcześnie kończył trening, bo miał dość wyciągania piłki z siatki. Sam doświadczyłem przegrania z nim zakładu obronienia jego uderzenia – śmieje się Dawidziuk.
A co jeszcze się zmieniło w fachu bramkarza? – Teraz, by przygotować golkipera, to wiedza trenera musi być ogromna. Nadążamy i w dużym stopniu nadążyliśmy do tych zmian, które dokonały się po 1992 roku. Inna jest selekcja bramkarzy: kiedyś szukało się ich wyłącznie na bazie fizyczności, umiejętności somatycznych, mentalnych. Potem był moment, gdy przewartościowano bardzo grę nogami, właśnie kosztem umiejętności typowo bramkarskich. Jednak golkiper musi być wszechstronny, aktywny, wychodzący poza pole karne, tak wyszkolony, by żaden z kolegów z pola nie miał obaw przy zagraniu mu piłki – kończy.
Michał Zachodny