Aktualności
Jak uczono futbolu: 90-lecie polskiej Szkoły Trenerów
Na terenach obecnej Agrykoli w marcu 1930 roku wystartował pierwszy w historii polskiego futbolu kurs trenerski. Za późno, dziesięć lat po powstaniu PZPN, długo po pierwszym meczu reprezentacji, ale przy ogromnym zainteresowaniu. – Rola kursów, dziś może na ogół niedoceniana, zaznaczy się dopiero w pełni za lat kilka – pisał wówczas inżynier Jerzy Grabowski, jeden z wykładowców, świetny architekt i redaktor Przeglądu Sportowego. Warto poznać historię ludzi, którzy w tym wyjątkowym wydarzeniu, równo 90 lat temu uczestniczyli.
W 1930 roku uruchomiono stałą linię telefoniczną łączącą Polskę z Nowym Jorkiem, z Gdyni do Stanów Zjednoczonych zaczął kursować pierwszy statek, do tego LOT uruchomił połączenie międzynarodowe. Nadal targany wewnętrznymi problemami kraj chciał otworzyć się na świat i to nie tylko w kwestiach gospodarczych czy komunikacyjnych. Swoje aspiracje miała również piłka nożna w Polsce, której reprezentacja prowadziła i ostatecznie zwyciężyła w Pucharze Europy Amatorów (z Węgrami, Austrią i Czechosłowacją).
Jednak w tym względzie Polacy byli daleko za krajami zachodniej, a nawet centralnej i południowej Europy. Pod względem piłkarskim w porównaniu do rywali zza miedzy są młodą reprezentacją, która zaliczyła jeden nieudany występ (0:5 z Węgrami) na międzynarodowej imprezie (IO 1924). W Niemczech tamtejszy związek przeprowadza już badania antropologiczne u młodzieży, a kluby nie dbające o wychowanie fizyczne młodzieży są pozbawiane prawa do posiadania zespołów juniorskich. W Austrii federacja lata temu wspomogła wiedeńskie Rapid i Hakoah sowitą subwencją, by sprowadzić trenerów z Wielkiej Brytanii. Na Węgrzech kursy szkoleniowe rozpoczęto znacznie wcześniej i zachęcono Herberta Burgessa, byłego piłkarza obydwu klubów z Manchesteru, by po trenowaniu MTK Budapeszt zajął się kształceniem kolejnych pokoleń.
(Sala wykładowa Szkoły Trenerów PZPN w Białej Podlaskiej, kurs UEFA Pro 2020)
W Polsce zagranicznych trenerów nie brakowało, zwłaszcza tych, którzy rozwinęli szkoły krakowską i lwowską, lecz z ich wiedzy nie korzystano niemal wcale. Jeszcze w Cracovii bardziej, wyszły trzy fachowe lektury, który opisywały zagadnienia dotyczące sposobów gry, taktyki oraz treningu. Jednak, jak pisał w swojej książce pt. „Sportowe sprawy i sprawki” Stanisław Mielech, były piłkarz „Pasów” oraz warszawskiej Legii, brakowało jakiejkolwiek kontynuacji. – Kandydatom na trenerów (…) należało zapewnić wykładowców na bardzo wysokim poziomie, a że takich nie było więc w Centralny Instytut Wychowania Fizycznego takiej specjalności nie prowadził. Można było temu zaradzić sprowadzając z zagranicy dobrego teoretyka i dodając trzech-czterech trenerów Polaków jako asystentów, którzy mogliby się przy nim wyszkolić i zostać samodzielnymi wykładowcami. Innym rozwiązaniem byłoby wysłanie kilku trenerów zdradzających zainteresowanie teorią piłki nożnej na naukę za granicą i po powrocie powierzenie im wykładów na kursach trenerskich”.
Ówczesny PZPN zadziałał z opóźnieniem, ale i wsparciem warszawskiego okręgu. Na konferencji w 1928 roku z udziałem przedstawicieli związku oraz Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego, dziennikarzy, to właśnie Mielech wygłosił postulat, by rozpocząć szkolenie trenerów. Również on opisuje strukturę pierwszego kursu: sam prowadził zajęcia z „Historii i organizacji piłkarstwa” (5 godzin), wspomniany na wstępie Jerzy Grabowski zajął się „Przepisami gry w piłkę nożną” (12 godzin), porucznik Suchorzewski – „Zaprawę i sporty pomocnicze”, doktor Szewczykowski – „Anatomię, fizjologię i higienę”, Władysław Dubniak – „Masaż”, a kapitan Szempliński – „Zasady nauczania i organizacja zawodów”. Jednak najważniejsze były wykłady trenera Józefa Meixnera, którego sprowadzono ze Szwajcarii, by uczył „Techniki i taktyki piłkarstwa”. Ten przedmiot w kolejnych latach przejął po nim Józef Kałuża, legenda Cracovii i polskiego futbolu.
Kim był Meixner? Przedstawił się w „Przeglądzie Sportowym” po rozpoczęciu kursu. – Urodziłem się w Wiedniu w 1899 roku. Od najwcześniejszej młodości marzyłem o grze w piłkę nożną. Wreszcie w roku 1912 marzenia moje się ziściły i zostałem przyjęty do Floridsdorfer A. C. Cztery lata od od 1914 do 1923 - grywałem w F.A.C. na różnych pozycjach. Podczas jednej z wypraw piłkarskich mojej drużyny byłem w Krakowie. Tam po raz pierwszy zetknąłem się z Polakami – tłumaczył. Jednak po sprawdzeniu austriackich źródeł wiemy, że w barwach pierwszej drużyny F.A.C. zagrał tylko dwukrotnie, w meczach z Cracovią był wyłącznie rezerwowym. Po karierze został trenerem, po studiach na uniwersytecie wiedeńskim dostał prace w Niemczech: najpierw w Saadbruecken, a potem w Magdeburgu. Do Polski przyjechał na miesiąc ze Szwajcarii, gdzie pełnił podobną funkcję. Przybył, by tylko dać przykład, wskazać kierunek. Ten drugi był najważniejszy.
***
Przedwojenny futbol przechodził stosunkowo powolną ewolucję, rozdzielając się na dwie szkoły. Zaczęło się od Wysp, gdzie w inny sposób grali Anglicy (bezpośrednio, siłowo) i Szkoci (krótkimi podaniami). Te style przeniosły się na Europę, odpowiednio na Węgry i do Austrii. Stamtąd różnymi ścieżkami po całym kontynencie. Przykładowo, do Krakowa trafili wyznawcy kombinacji podaniami, Frantisek Kożeluch i Imre Pozsonyi, gdy w Lwowie wylądował praktyk, stawiający na rozwój fizyczny i dynamikę działań, Karl Fischer. Pozsonyi był Węgrem, lecz hołdował wiedeńskiej szkole, gdy Fischer, Austriak, aplikował w Pogoni treningi bardziej lekkoatletyczne i ogólnorozwojowe, niż stricte piłkarskie. Inne kluby również szły w kierunku zatrudniania szkoleniowców zagranicznych, ale z każdym rokiem, po stworzeniu ligi polskiej, brakowało rodzimych trenerów. Do dziś na widniejącej grafice w sali wykładowej Szkoły Trenerów PZPN w Białej Podlaskiej można sprawdzić (na głównym zdjęciu), że mistrzostwa kraju przed II Wojną Światową przypadały w udziale zagranicznym szkoleniowcom.
W pierwszym kursie organizowanym w Warszawie uczestniczyli głównie piłkarze. Marian Łańko grał w Cracovii, Legii oraz Polonii, Józef Słonecki odnosił sukcesy w barwach lwowskiej Pogoni, a Zygmunt Otto przez większość kariery związany był z ŁKS-em, również w roli trenera. Karol Hanke grał i w Łodzi, i we Lwowie, gdzie w latach 30. poprzedniego wieku prowadził Pogoń. Ludwik Szabakiewicz zdobywał mistrzostwo kraju, grał w reprezentacji, lecz w czasie II Wojny Światowej zmarł w trakcie transportu kolejowego z Auschwitz do obozu w Natzweiler. Tadeusz Konkiewicz był obrońcą Garbarni Kraków z którą w 1931 roku zdobył mistrzostwo kraju. Niebywała wydaje się historia Andrzeja Bujaka, który władał czterema językami, grał w krakowskiej Wiśle, przeniósł się do pracy w CIWF w Warszawie, ale jeszcze w 1930 zastrzelił Leona Ziembińskiego, „broniąc honoru znieważonej żony”. Stracił stopień oficerski, cztery lata spędził w więzieniu i zmarł w 1940 roku.
Najważniejszy był jednak Kałuża. Nie tylko absolwent tego kursu, wówczas także kierownik techniczny Legii, a w kolejnych latach – kapitan związkowy, czyli selekcjoner reprezentacji. Do lat 70. nikt nie był w stanie zrównać się jego osiągnięciom. Był to człowiek dumny, piłkarsko zainspirowany wiedeńskim stylem gry przez Richarda Singera, który trafił do jednego z krakowskich oddziałów wojskowych w 1910 roku. Austriak grał na pozycji, którą później przejął Kałuża – środkowego napastnika w systemie 1-2-3-5. Jego styl gry oparty na kombinacyjnej wymianie podań stał się początkiem tego, co do dziś rozumie się jako „piłkę krakowską”.
***
Kałuża nie prowadził zajęć na pierwszym kursie, ale już w kolejnych zastąpił Meixnera. W tym samym roku żalił się, że przez brak wsparcia związkowego na szkolenie trenerów, on sam musiał gotować kursantom posiłki. „Zdając później na walnym zebraniu sprawozdanie z przebiegu tego kursu, skarżył się na braki organizacyjne i twierdził, iż ‘kurs ten odchorował’ – pisał Mielech. Kałuża codziennie miał prowadzić po cztery godziny zajęć. – Uczy w sposób poglądowy słuchaczy jak powinien wyglądać trening piłkarzy taktycznie i technicznie – czytamy w Przeglądzie Sportowym z kwietnia 1930 roku. Tych kursów do końca lata było jeszcze kilka, w kolejnym również przyszły selekcjoner biało-czerwonych się tym zajmował.
W 1931 roku o specyfice pracy trenera w jednym z czołowych polskich klubów opowiadał na łamach Przeglądu Sportowego Zygmunt Otto, trener ŁKS-u. Jak wyglądały zajęcia? – Przewidują one przede wszystkiem bieg rozgrzewający (1 koło), podawanie piłki po dwu, następnie trzech w kształcie trójkąta, drybling, główkowanie, gra w kole, prowadzenie piłki ze zmianami na pozycjach, stoping, strzelanie na bramkę. "Chłopcy moi trenują dwa razy na tydzień", ciągnie p. Otto. "Jeden trening jest zespołowy, drugi już bardziej indywdiualny. Po każdem ćwiczeniu stojącem, daję trochę ćwiczeń biegowych, następnie trochę rugby i koszykówki dla rozruszania górnych mięśni. Niestery, nie zawsze można przeprowadzić prace w myśl pewnego planu. Starzy gracze często myślą, że nikt im już nic ciekawego nie powie, lekceważą sobie uczciwy i solidny trneing ogólny, wymawiają się od obowiązkowych ćwiczeń biegowych i gimnastycznych, chętnie natomiast chcieliby mieć ciągle do czynienia z piłką” – czytamy w gazecie.
O te początki polskiej szkoły trenerów sami wykładowcy musieli walczyć. Mielech w książce wspominał, że dopiero w 1938 roku uregulowano problem trenerski, stopniując licencje. – PZPN pozostawił jako otwarty problem, kto ma szkolić trenerów piłkarskich: uczelnie powołane przez państwo do szkolenia trenerów i nauczycieli WF i posiadające na to odpowiedni budżet, czy sam PZPN, który nie posiadał budżetu na szkolenie i nie dysponował odpowiednimi wykładowcami. Nikt przed wojną nie pomyślał o tym, w CIWF powinien powstać wydział piłki nożnej, by ktoś czuwał nad przenoszeniem do Polski zdobyczy teorii, wypróbowanych w innych krajach. W okresie międzywojennym niewiele ukazało się w Polsce oryginalnych prac teoretycznych. Nic więc dziwnego, że w dziedzinie taktyki pozostaliśmy w tyle za przodującymi w piłkarstwie krajami Europy – pisał w „Sportowych sprawach i sprawkach”.
Jeszcze bardziej zdecydowanie pisał o konieczności „Rozbudowy gmachu piłkarstwa polskiego” inżynier Jerzy Grabowski w Przeglądzie Sportowym w 1931 roku. – Bez kursów instruktorskich naszemu footballowi grozi degeneracja i karlenie – ostrzegał i dzielił się wrażeniami z początkowych szkoleń. – Skromne stosunkowo doświadczenia, dokonane na stukilkudziesięciu sportowcach dały wyniki wręcz rewelacyjne. Ich bodaj głównym tenorem jest: nasi piłkarze wiedzą o sporcie fotbalowym mniej niż mało. Prostą konsekwencją takiego stanu rzeczy jest błąkanie się samopas po rozległych, a wymagających nieomylnego kierownictwa dziedzinach techniki i taktyki gry, są herezje wygłaszane na temat przepisów, jest bra elementarnych znajomości higieny, podstaw racjonalnej zaprawy fizycznej, wykreślenie z zaprawy piłkarskiej programu lekkiej atletyki i gimnastyki stosowanej. Krótko mówiąc: można bez przesady zaryzykować twierdzenie, że poza paroma klubami czołowymi, polska piłka nożna puszczona była dotychczas absolutnie samopas, rosła na dziko, bez żadnej kultury – zaznaczał. W kolejnym roku PZPN już miał zatrudnionych trenerów objazdowych, rozwijając ofertę kursów o Śląsk oraz Lwów.
– Mimo tych, tak bolesnych doświadczeń, podkreślić należy, że na obu kursach rzucał się w oczy moment, który pozwala ze spokojem patrzeć w przyszłość. Momentem była niezwykła pilność elewów, ich przykładanie się do nauki, niepowstrzymana chęć chłonięcia wiedzy i zapał z jakim uczęszczali zarówno na zajęcia praktyczne, jak na lekcje teoretyczne. Jeśli chodzi o wykładowców, to talentem profesorskim pierwszej wody okazał się przede wszystkiem Kałuża. Jego wykłady wręczone potem słuchaczom w formie drukowanego konspektu rozjaśniły wiele rzeczy w głowach wszystkich, którzy słuchali wieloletniego bohatera boisk polskich. Poza wielką wiedzą stary mistrz posiada jeszcze tak specjalny i rzadki niestety talent przelewania swych wiadomości w słuchaczów. Talent ten należy wyzyskać możliwie intensywnie, filtrując co lepszy materiał sportowy czy instruktorski przez kursy piłkarskie – podkreślał. Zakończył wnioskiem, że efekt tych kursów przyjdzie za parę lat. Faktycznie, w Igrzyskach Olimpijskich w 1936 roku reprezentacja Polski zajęła czwarte miejsce, dwa lata później zagrała na Mistrzostwach Świata z Brazylią (5:6), prowadzona przez Kałużę i Aleksa Jamesa (Szkota, który wspierał selekcjonera, w przeszłości grał w Arsenalu) na kilka dni przed wojną pokonała wreszcie reprezentację Węgier przy 20 tys. widzów w Warszawie (4:2, hat-trick Ernesta Wilimowskiego).
Oczywiście w tamtych latach wdrożenie nowoczesnej myśli taktycznej bywało utrudnione, choćby zatrudniony w latach 30. niemiecki trener Kurt Otto nie mógł przyswoić polskim piłkarzom systemu W-M, który został spopularyzowany po zmianie przepisu o spalonym w połowie lat 20. Ostatecznie polskie drużyny przystosowały się do niego dopiero po II Wojnie Światowej. Tej nie przeżył Kałuża, który zmarł w 1944 roku w Krakowie. Do końca życia był nauczycielem, a trenerem wyłącznie po kryjomu, by nie zostać skaperowanym przez Nazistów. Im odmawiał objęcia roli sportfürhera w Generalnym Gubernatorstwie, a ponoć także zostania selekcjonerem ich reprezentacji kraju. Przepadł również jego dorobek, futbolowa spuścizna, czyli spisane przemyślenia o piłce nożnej, teoretyczne i praktyczne, zapewne pchające krajowy futbol w kierunku rozwoju szkoły wiedeńskiej, spłonęły w Powstaniu Warszawskim.
Michał Zachodny