Aktualności

Inne wyzwanie, inne granie. Dlaczego Lech i Ekstraklasa potrzebują Europy?

Aktualności23.10.2020 
Ponad 30 strzałów, niemal sto prób dryblingów, wiele szybkich i kreatywnych akcji, których po prostu w Ekstraklasie się nie ogląda. Dla poznańskiego Lecha mecz z Benficą, jak poprzednie w eliminacjach i kolejne w fazie grupowej, będzie doskonałą lekcją, którą Dariusz Żuraw i jego piłkarze muszą przełożyć na krajowe podwórko – i to dla dobra całej ligi.

Patrząc na proste statystyki było więc dokładnie tak, jak obiecywali. - Gramy tak jak gramy, otwarcie i do przodu. Chcemy przejąć w Poznaniu inicjatywę. Jeżeli Lech chce tak zagrać, to świetnie. Szykuje się wymiana ciosów – mówił Jorge Jesus, szkoleniowiec Benfiki i następnego dnia w Poznaniu odbył się show. – To niesamowite, że po porażce 2:4 dostaję od dziennikarza pytanie, czy jestem dumny ze swojej drużyny. To zdarza mi się pierwszy raz – mówił Dariusz Żuraw, trener Lecha. Ale to tylko pierwszy krok w fazie grupowej, ważniejsze może okazać się to, czy „Kolejorz” swoją grę w europejskich pucharach wykorzysta.

Styl Lecha nie jest na etapie kształtowania, ale rozwijania – zalążki były widoczne w poprzednim sezonie, przyniosły poprawę wyników i w efekcie wicemistrzostwo. Nawet słabsze rezultaty na początku obecnych rozgrywek ligowych nie wynikały, zdaniem Żurawia, z chęci dominacji, kontroli posiadania i gry w ataku pozycyjnym, ale braku „koncentracji i organizacji przy stałych fragmentach”.

Pomimo tego, że awans do fazy grupowej Ligi Europy Lech wywalczył sobie w stylu, który wyróżniał go na tle innych polskich drużyn z ostatnich lat, to w Poznaniu wciąż czują obowiązek przypomnienia o swojej odmienności. – Nie graliśmy topornego futbolu polegającego na obronie i szukaniu okazji z kontr. Próbowaliśmy grać w piłkę. Straciliśmy cztery bramki, mogliśmy więcej, natomiast przy eksperymentalnej linii obrony, przy takich umiejętnościach piłkarzy Benfiki trzeba było spodziewać się tego, że oni będą mieli sytuacje – dodawał Żuraw. – Ale przy odrobinie szczęścia, którego nam dzisiaj zabrakło, a może przy odwadze sędziego, równie dobrze ten mecz mógł skończyć się innym wynikiem.

– Byliśmy ofensywnie nastawieni przez trenera, że nie będziemy się cofać i zagramy swoje, co okazało się bardzo dobre dla drużyny. Gra w defensywie byłaby czekaniem na wyrok – mówił Alan Czerwiński po Benfice. – Trzeba nam jednak oddać, że wyszliśmy dziś w swoim stylu, dwa razy doprowadzając do remisu, a przy 2:3 te sytuacje musiały im napędzić trochę strachu – dodawał Tymoteusz Puchacz.

Oprócz tego przypominania i rozwijania stylu gry w Poznaniu trwa też analiza: co wiąże się z takimi wynikami w europejskich pucharach. Zliczane są wyniki biegowe piłkarzy, porównywana jest intensywność spotkań i sposób gry drużyn. I ogólnym wnioskiem, który z tych badań wynika jest ten, że Lech bardziej pasuje do Europy, niż Ekstraklasy.

Nie znaczy, że ponad polską ligę wyrasta jakością, ale stylem już tak. Wystarczy o proste porównanie nastawienia drużyn przeciwnych: ile z tych w Ekstraklasie, mając prowadzenie 1:0 na wyjeździe w Poznaniu już po pierwszym kwadransie dalej grałoby linią obrony na wysokości środka boiska? A Benfica właśnie tak robiła. Nie szła na kompromis pomimo korzystnego wyniku, pomimo tego, że na środku defensywy Jesus wystawił 32-letniego Nicolasa Otamendiego i 33-letniego Jana Vertonghena. Lech otwartość i bezkompromisowość rywali wykorzystywał już w eliminacjach z Hammarby, Apollonem i z Charleroi. Paradoksalnie najdłużej kibice na gola „Kolejorza” czekali w rywalizacji z łotewską Valmierą, której nastawienie… przypominało to rywali z Ekstraklasy: najpierw wybronić, potem wytrącić z rytmu i na koniec skontrować.

Europa gra teraz ryzykownie, co widać po średniej liczbie goli. W Anglii we wrześniu padały niemal cztery bramki na mecz, uważana niegdyś za ligę pragmatyczną włoska Serie A obecnie rośnie w ofensywnie z sezonu na sezon… Przykład idzie z góry, Lech jest potwierdzeniem szerszego trendu. Szachtar Donieck z siedmioma zawodnikami poniżej 23 roku życia pokonał w Madrycie Real, węgierski Ferncvaros co prawda przegrał 1:5 z Barceloną, ale na Camp Nou także starał się grać wedle swojego stylu.

Zmienia się też powoli obraz Ekstraklasy, ale drużyny jak Lech, czy grający wysokim pressingiem Górnik Zabrze, czy kreatywny, szybko prący do przodu Raków Częstochowa to wciąż wyjątki. „Kolejorz” na boiskach krajowych musi odpowiadać co tydzień na bardzo podobne pytanie: jak rozbić nisko ustawioną defensywę, jak być cierpliwym i reagować szybko po stracie, by nie gonić pod własną bramkę lub znów nie musieć walczyć o piłkę.

Walka o piłkę to zresztą kluczowa kwestia, która zaburza styl Lecha. Przykładowo, w Białymstoku z Jagiellonią doszło do 56 pojedynków w powietrzu, gdy przeciwko Benfice – już tylko do 28. Mniej walki o górne piłki to mniej przypadku, mniej konieczności koncentrowania się na zebraniu jej lub zabezpieczeniu kontry. O ile w Ekstraklasie w meczach „Kolejorza” dochodzi do takich pojedynków najrzadziej (średnio 45, przy przeciętnym wyniku ligowym na poziomie 52), o tyle w europejskich pucharach w tym sezonie jest ich znacznie mniej (śr. 27). Nawiasem mówiąc, podobnie jest z drugimi piłkami. W Białymstoku piłkarze Lecha musieli walczyć o nią 88-krotnie, z Benfiką już tylko 51 razy. Licząc od początku sezonu to w klasyfikacji spotkań z najmniejszą liczbą takich zdarzeń w czołowej piątce są tylko dwa mecze krajowe.

Podobne doświadczenia z fazy grupowej, ale w Lidze Mistrzów miała warszawska Legia cztery lata temu. Wówczas w jej meczach ze Sportingiem Lizbona, Realem Madryt i Borussią Dortmund strzelono 33 gole, najwięcej na tym etapie rozgrywek. Były bolesne porażki (1:5 i 4:8 na wyjeździe), ale i świetne 3:3 i 1:0 na własnym terenie z bardziej renomowanymi rywalami. Porównanie w kontekście walki o piłkę nadal jest aktualne: wówczas średnio w meczu Ligi Mistrzów było ich 32, gdy w Ekstraklasie już 51, przy jeszcze wyższym przeciętnym wyniku całych rozgrywek (62).

– To naturalne i łatwo zauważalne. W meczu europejskich pucharów wszystko szybciej się dzieje, piłkarze muszą szybciej myśleć, szybciej grać i więcej obserwować. Jest się do tego zmuszonym – mówi Jacek Magiera, wówczas szkoleniowiec Legii, a obecnie selekcjoner reprezentacji Polski do lat 19. Dla niego od przejęcia drużyny przed meczem ze Sportingiem w Lizbonie (0:2) stało się jasne, że najważniejsze będzie przełożenie intensywności z meczów w Europie na Ekstraklasę. – Dlaczego? Bo wtedy, gdy zespół się napędzi tymi spotkaniami m.in. z Benficą, to w lidze nikt nie da sobie z nimi rady. Nawet nisko ustawiona linia obrony nie będzie w stanie nic zrobić, bo kolejne szybkie ataki ich rozbiją. Lech po prostu nie może pozwolić sobie wmówić, że zaraz skumuluje się zmęczenie, że te mecze zaczną się nakładać… Ale mam wrażenie, że oni to już widzą, co zresztą pokazali w meczu z Piastem w Gliwicach. Zagrali najlepiej w Ekstraklasie w tym sezonie, wygrali 4:1, choć byli krótko po wyczerpującym starciu z Charleroi, gdzie w końcówce byli osłabieni brakiem jednego zawodnika – tłumaczy.

Legii Magiery udało się jesienią przełożyć intensywność z Europy na Ekstraklasę. Nie od początku, bo jeszcze po klęsce z Borussią Dortmund (0:6) przyszło 2:3 z Zagłębiem Lubin i remis z Wisłą Kraków. Ale im dalej w rozgrywki tym było lepiej. Odpowiedzią na 0:2 w Lizbonie było 3:0 z Lechią Gdańsk, wysoka porażka w Madrycie (1:5) to też wygrana w polskim klasyku z Lechem (2:1). Remis z Realem w Warszawie (3:3) tak napędził Legię, że po czterech dniach pokonała Cracovię. Po szalonym 4:8 w Dortmundzie piłkarze wyszli we Wrocławiu na boisko i po siedmiu minutach prowadzili ze Śląskiem 3:0, kończąc czterema bramkami. Po decydującym o trzecim miejscu w grupie zwycięstwie ze Sportingiem (1:0) jeszcze wyższym wynikiem zakończył się ich kolejny wyjazd do Gliwic (5:1 z Piastem).

Prawdziwym sukcesem Lecha w Europie będzie więc nie tylko zaprezentowanie swojego stylu gry (robi to niemal każdy), młodzieżowców i wychowanków (z 48 rywalizujących w LE zespołów tylko sześć nie wystawiło w podstawowym składzie żadnego piłkarza poniżej 23 roku życia), awans do fazy pucharowej (choć byłby wskazany dla wciąż kiepskiego rankingu krajowego), ale przełożenie doświadczeń na Ekstraklasę. To w niej, koniec końców, wyniki są najważniejsze, potwierdzające (lub nie) sens dokonywanych zmian. Jeśli drużyna Żurawia z większą łatwością i intensywnością zacznie przełamywać opór grających w niskim pressingu rywali, to może zachęci innych do odważniejszej gry. Jeśli napotka się z coraz częstszym problemem, który dotychczas utożsamiano z grą w Europie, to… skorzysta cała liga.

Niezależnie od sympatii klubowych największą porażką i Lecha, i Ekstraklasy byłaby nieumiejętność przełożenia na rozgrywki krajowe tego za co od wczoraj trener Żuraw i jego piłkarze zbierają komplementy. Pomimo porażki, pomimo czterech straconych goli, pomimo zauważalnej różnicy jakości. Poprzednio z udziałem Legii z wielu przyczyn (sportowych, finansowych, organizacyjnych) to się nie udało, efektem były kolejne lata bez gry jesienią w Europie. Na kolejny tak fatalny rozdział polskiej ligi nie tylko wizerunkowo po prostu nie stać.

Michał Zachodny

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności