Aktualności
[EL. LIGI MISTRZÓW] Katastrofa Legii, awans już tylko marzeniem
Fatalnie zaprezentował się mistrz Polski w starciu ze Spartakiem Trnawa, a dwubramkowa porażka nawet nie odzwierciedla przewagi gości w szansach, jakie sobie stworzyli. Legia – zdezorganizowana i pozbawiona pomysłu – zaliczyła jeden z najgorszych swoich meczów w najnowszej historii występów w europejskich pucharach.
Erik Grendel nie jest lepszym zawodnikiem od Carlitosa, gorszym pewnie od wszystkich środkowych pomocników warszawskiej Legii. Świadczą o tym fakty, jak 37 nijakich występów w Ekstraklasie, czy to, że poprzedni sezon spędził głównie w rezerwach Górnika Zabrze na czwartym poziomie rozgrywkowym. Ale 29-letni Słowak przy odpowiednim przygotowaniu, w systemie, który jest dla niego wykonalny, jak również z jasnym planem może górować nad drużyną zdezorientowaną i zdezorganizowaną, jaką we wtorek była Legia.
Należy dodać, że była już kolejny raz. Po upływie kwadransa piłkarze z Trnawy powinni świętować nie pierwszego, ale trzeciego gola. A trafienie Grendela było i pięknej urody, i wynikało ze wszystkich błędów, które od początku sezonu popełniają legioniści. Po pierwsze, chcąc grać od własnej bramki nie potrafią podać piłki za pierwszą linię przeciwnika. Po drugie, tracąc posiadanie mogli jedynie oglądać plecy rywali i próbować desperackich wślizgów, tak byli porozrzucani po boisku. Po trzecie, chaos był tak duży, że piłkarze Sparty nie musieli robić wiele, by stworzyć sobie doskonałe szanse.
Dean Klafurić przed meczem tłumaczył, że jego zespól ma dołożyć „więcej ognia do gry”, ale skończyło się pożarem we własnej defensywie. – Jestem na siebie bardzo zły, że straciliśmy sześć bramek na własnym stadionie. Mieliśmy jednak mnóstwo szans i gdybyśmy je wykorzystali, wszystko mogłoby pójść w innym kierunku. Taki jest futbol – dodawał Chorwat. Jednak futbol w europejskich pucharach, a zwłaszcza w meczach eliminacji po prostu nie wybacza błędów. Przy zasadzie goli strzelonych na wyjeździe nie opłaca się drużynom ryzykować nawet u siebie, a na pewno nie tak, jak zrobiła to Legia. W pierwszej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów tylko w 11 z 32 meczów strzelały obydwie drużyny, tylko w jednym przypadku zespół, który stracił bramkę jako pierwszy zdołał wygrać.
Owszem, Legia w tym meczu swoje szanse miała i wynikały one z piłkarskiej jakości jej piłkarzy. Piłkę czasem przechwytywał Carlitos i indywidualną akcją starał się odmienić losy meczów. Dwukrotnie bramce Spartaka gospodarze zagrażali po stałych fragmentach. Ale nawet tymi próbami nie przykryli wstydliwej prawdy o swoim występie: o tym, że przy trzech środkowych pomocnikach w składzie nie było jednego zawodnika do rozegrania; o tym, że kolejna krótka wymiana podań Chrisa Philippsa z Arkadiuszem Malarzem mogła się skończyć kolejnym golem dla rywali.
W pierwszej połowie wydawało się, że mająca we wcześniejszych meczach ogromne problemy z ustawieniem 3-5-2 Legia ma grać hybrydą tego i ubiegłorocznego systemu. Ale tym samym Klafurić zamiast rozwiązywać kłopoty tylko dołożył zadań piłkarzom. A gdy po przerwę wrócili do starego ustawienia 4-4-2 to niezdecydowanie wcale nie ustąpiło. Każde przyjęcie piłki było w górę, każda kontra musiała zacząć się od jej spowolnienia, niemal każdy strzał był oddawany z nieprzygotowanej pozycji.
To, co we wtorek kibice zobaczyli w Warszawie wcale nie było odmienne od dotychczasowych meczów z dobrze zorganizowaną Arką Gdynia w Superpucharze, czy Zagłębiem Lubin w lidze. Radoslav Latal nie potrzebował do pokonania mistrza Polski wybitnych piłkarzy, albo ekstra taktyki. Nie było to starcie ognia z wodą, jak mecz określał Klafurić, a przypadek kontra organizacja – i mogło się skończyć dla Legii znacznie gorszym wynikiem, gdyby rywale wykorzystali swoje okazje w końcówce spotkania. Zrobił to Jan Vlasko, który strzałem nad Malarzem podwyższył prowadzenie Spartaka w doliczonym czasie gry.
A mimo to można uznać wobec dyspozycji Legii i z przebiegu spotkania, że jej wynik jest korzystny przed rewanżem. Jednak nadziei na to, by w tydzień nastąpiła tak diametralna odmiana i zespół Klafuricia zdołał odwrócić losy dwumeczu nie było widać w poczynaniach mistrza Polski. Porażka ze Spartakiem była kolejnym dowodem na to, że zamiast szukać rozwiązań niemoc Legii postępuje.
Legia Warszawa 0:2 (0:1) Spartak Trnawa
Bramki: Grendel 15’, Vlasko 90’
Legia: 1. Arkadiusz Malarz - 6. Chris Philipps (69, 22. Kasper Hämäläinen), 34. Iñaki Astiz, 14. Adam Hloušek - 20. Marko Vešović, 29. Krzysztof Mączyński (16, 4. Mateusz Wieteska), 26. Cafú, 7. Domagoj Antolić, 53. Sebastian Szymański (63, 32. Miroslav Radović) - 19. José Kanté, 27. Carlitos.
Spartak: 1. Martin Chudý - 2. Andrej Kadlec, 22. Martin Tóth, 21. Boris Godál, 20. Matúš Čonka - 33. Erik Jirka, 34. Lukáš Greššák, 25. Jakub Rada, 18. Anton Sloboda (86, 15. Ivan Hladík), 8. Erik Grendel (64, 17. Fabian Miesenböck) - 45. Marvin Egho (90, 10. Ján Vlasko).