Aktualności
Andrzej Juskowiak: Warto sięgać po doświadczenia innych
Kiedy pan się spotkał z pierwszym treningiem, który skupiał się na treningu formacyjnym?
Z tego co sobie przypominam, to dużo treningów formacyjnych robiliśmy podczas zgrupowań reprezentacji Polski. Było mało czasu, by zgrać cały zespół, a każdy w klubie funkcjonował w innym systemie. W klubach było o tyle łatwiej, że czasu było więcej, jednak nie robiono tego wszędzie. Dużo zależało od podejścia trenera i tego na co zwracał uwagę: czy skupiał się na zgraniu formacji, czy patrzył na całość i jak wykorzystać indywidualności. Natomiast uważam, że treningu formacyjnego długo Polakom brakowało. To, że nie sprawdzaliśmy się w ataku pozycyjnym wynikało między innymi z tego, że współpraca między formacjami nie była odpowiednia, brakowało zrozumienia i wybieraliśmy kontrę. Znaczenie tego elementu jest znakiem czasu. Bardzo dużo mówi się teraz o fazach przejściowych, a je można bardzo dobrze stymulować treningiem formacyjnym, którego przykłady widzimy w suplemencie NMG. Wartość tych współprac w i między formacjami jest bardzo duża. Chwaląc zespół mówi się, że jego gra jest płynna, zazębia się i wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku – ale właśnie dlatego, że zrozumienie piłkarzy jest na wyższym poziomie. Czasem zawodnicy sami nie wiedzą, dlaczego łatwo im się gra, a to są wypracowane sytuacje w treningu, gdy poznaje się rolę innych na boisku, tworzy się świadomość ruchu bez piłki. To dla mnie najważniejsza cecha treningu formacyjnego, bo jest w nim dużo ruchu zawodników, który ma pomóc drużynie w atakowaniu lub bronieniu.
<<<POBIERZ NAJNOWSZY SUPLEMENT NARODOWEGO MODELU GRY>>>
Czy dla pana pod kątem metodyki treningowej przejście z Lecha Poznań do Sportingu Lizbona w 1992 roku było ogromnym przeskokiem?
Oczywiście. Przede wszystkim zmieniły się wymagania odnośnie mojej osoby. W Lechu byłem w 80% egzekutorem, a w 20% miałem brać ciężar gry na siebie, utrzymać się przy piłce i wypracować sytuację koledze. Ale w Sportingu miałem obok siebie takich piłkarzy jak Luis Figo i Kasimir Bałakow, którzy wymagali od napastnika, aby grał z nimi, wymieniał się pozycjami, gdy oni chcieli strzelać bramki. Wyciągałem środkowych obrońców do boku, co wymagało większego zrozumienia linii pomocy, a więc innej formacji. Nie było to łatwe, ale ówczesny trener Sportingu, śp. Bobby Robson zwracał na to uwagę w grach treningowych, np. siedmiu na siedmiu na skróconym polu. Jego zajęcia miały zachęcać do wyjścia ze swojej strefy, do wymiany pozycji, znalezienia się w różnych miejscach na boisku. To była namiastka tego bodźca treningu formacyjnego, ale bardzo rozwijająca.
Po roku Bobby’ego Robsona w Lizbonie zastąpił Carlos Queiroz, czyli trener, który przez lata uchodził za wielkiego metodyka, z ogromnym przywiązaniem do detali przygotowującym treningi. Pracując w Manchesterze United jako asystent Sir Aleksa Fergusona to zwykle on przygotowywał i prowadził zajęcia.
Zawsze miał wszystko rozpisane co do minuty, chodził wszędzie z zeszytem, by mieć przy sobie to, co zaplanował i chce realizować. Jego podejście było inne, niż Robsona, który większość zajęć robił w grze i rzadko przerywał treningi, bo od tego miał asystentów. Queiroz lubił i często przerywał, co też nie wszystkim zawodnikom się podobało, bo brakowało dłuższej płynnej gry. Zwracał uwagę na niuanse, przez co wielu mówiło, że najlepiej sprawdzał się właśnie w roli asystenta w Manchesterze United. W jego wykonaniu trening był dłuższy i więcej było taktyki, współpracy jako całości. Jego bardzo interesowało to, jak zespół współpracuje razem. Wymienność pozycji nie była tak wskazana, bardziej w obrębie formacji, ale zależało mu na monolicie, dobrej organizacji w defensywie.
Pamiętając, że wszystko to miało miejsce w pierwszej połowie lat 90. można dojść do wniosku, że pod względem skupienia na detalach i metodyki treningowej był on trenerem z przyszłości.
Tak jak niedawno wszyscy zainteresowali się, że piłkarze zaczynają jedzenie obiadu od deseru, to ja widziałem już u niego. Czyli nawet w takim aspekcie był przygotowany do funkcjonowania i miał olbrzymią wiedzę. Pod niektórymi względami wyprzedzał to, co miało miejsce w piłce i może piłkarze nie mogli do końca zrozumieć o co chodzi. Był jednak przygotowany merytorycznie, potrafił wytłumaczyć każdą zawiłość taktyczną i dlatego od tylu lat funkcjonuje w światowym futbolu.
W 1996 roku zaczął pan dosyć długi, niemiecki rozdział w swojej karierze. Ten okres powszechnie kojarzy się z przemianami, które zaszły w tamtejszym futbolu i ich pierwszymi efektami były ofensywna gra oraz trzecie miejsce na mistrzostwach świata w 2006. Czy rewolucję łatwo było dostrzec z perspektywy piłkarza grającego w Bundeslidze?
Tak, aczkolwiek trenerzy wprowadzali to powoli w moich klubach. Może łatwiej funkcjonowało to w drużynach walczących o mistrzostwo Niemiec, które dostarczały reprezentantów kraju. Po burzliwej debacie, gdy źle wypadali na międzynarodowych turniejach, doszli do wniosku, że są w stanie wyselekcjonować i wyszkolić zawodników, którzy dadzą im lepszą, bardziej ofensywną grę. Postanowili postawić na ofensywę, poświęcić czas i mnóstwo pieniędzy na szukanie i szkolenie tego typu piłkarzy. Liczba tych kreatywnych rosła z roku na rok, w każdym zespole był ktoś, kto potrafił wygrać pojedynek dryblingiem, a mniej było piłki w powietrzu. W treningach skupiano się na grze od obrony, by nie kopać wyłącznie do przodu. Bramkarze również zaczęli grać nogami, ale nie tylko wybijając piłkę z piątego metra. W ciągu kilku lat Niemcy zbudowali system ofensywny i atrakcyjny, choć zauważam, że od kilku lat ogółem proporcja ataku do obrony jest zachwiana. Oni sami miewają przygniatającą przewagę, ale nie wygrywają, co zdarzyło im się na MŚ 2018 i nie mogą wrócić do większej równowagi. Pokazują bardzo ofensywną piłkę, przyjemną do oglądania, lecz nie wygrywają. Przekłada się to jednak na Bundesligę, tamtejsze mecze ogląda się bardzo dobrze i jeszcze gdy ja w niej występowałem, to nastawienie do ofensywy było coraz większe. Treningi się do tego przyczyniały: graliśmy coraz częściej na dwa, trzy kontakty, sprowadzaliśmy piłkę do podłoża, mieliśmy nad nią większą kontrolę.
Czy również w Polsce dostrzegł pan podobną zmianę w myśleniu o metodyce szkolenia, kompleksowości treningu?
W każdym kraju motorem napędowym do zmian jest pierwsza reprezentacja lub kadry młodzieżowe. To stamtąd wychodzą impulsy, to selekcjonerzy nadają ton i pokazują w jakim kierunku idzie futbol i jakie są braki. W naszej reprezentacji widzimy, że pod względem metodyki treningu niczego nie brakuje pod względem wiedzy dla zawodnika. Uważam, że ta różnica pomiędzy „teraz” a „kiedyś” polega na tym, że trenerzy mieli w zwyczaju narzucać warianty rozegrania, których należało się trzymać. W tej chwili dobry trener to taki, który odpowie na każde pytanie zawodnika, a najlepiej to potrafi skorygować lub podpowiedzieć inne rozwiązanie. Takiej pomocy oczekują piłkarze i idzie to w tym kierunku. Odpowiedzialność selekcjonerów jest wielka i bardzo dobrze, że potrafią się oni często dzielić swoją wiedzą, uczestniczą w konferencjach szkoleniowych, stymulują trenerów pracujących w małych klubach, by też wykorzystywali proponowane rozwiązania. Wiele z tego można wykorzystać, ułożyć sobie i wzbogacić własny warsztat. Pod tym względem postęp jest duży, a baza dostępnych materiałów coraz większa. Każdy trener powinien mieć plan na swój zespół, ale warto sięgać po doświadczenie innych, a zwłaszcza selekcjonerów reprezentacji.
Patrząc na pana karierę piłkarską można dostrzec, że trwała ona w okresie kluczowych zmian dla współczesnego futbolu. Od 1992 roku bramkarz nie może łapać piłki po podaniu od własnego zawodnika, stopniowo coraz ostrzej sędziowie karali brutalną grę, inny, bardziej sprzyjający atakującym drużynom jest przepis o spalonym, wreszcie doczekaliśmy się też technologii. Czy jeszcze cokolwiek może pana zaskoczyć w kontekście możliwych zmian?
Wyłącznie, gdyby zniesiono przepis o spalonym i to by dopiero była radykalna rewolucja. Wiele z wymienionych zmian było podyktowanych dynamiką gry. Więcej jest kamer, które wyłapują brutalne faule. Dawniej napastnikowi było trudniej, bo nie każde przewinienie obrońcy dało się wyłapać. Nie mówiąc o zderzeniu, to już samo przejście obok niektórych defensorów bolało, coś mogło się wydarzyć! Rzeczywiście, piłka nożna poszła w kierunku szybkości, wyzwolenia maksymalnej siły w krótkim czasie i takich sytuacji jest najwięcej. Dochodzi również do przykrych starć, ale wynikają one właśnie z intensywności. Jej wzrost tyczy się wszystkiego: przemieszczania po boisku, myślenia, zachowania przy piłce… Zmiany upłynniły grę. Dyskusje i spekulacje o kontrowersjach nieco odeszły w dal przez VAR, bo w 99% przypadków mamy pewność, że nikt nie został poszkodowany.
Czy przez to, jak kompleksowa stała się gra, metodologia treningu, sam futbol czegoś nie stracił?
Być może nieco spontaniczności, nieprzewidywalności, ale dzięki dobremu przygotowaniu merytorycznemu i wiedzy trenerów wyrównuje się poziom. Selekcjonerzy potrafią przygotować taktycznie nawet te słabsze reprezentacje, zespoły funkcjonują lepiej jako całość. Patrząc z punktu widzenia słabszych w tym jest ich szansa na postęp, wyniki i czerpanie przyjemności. Wiedza musi być. Każdy trener powinien mieć odpowiedni jej zasób, by móc przygotować drużynę, ograniczyć przypadkowość, być świadomym, co poszło źle i jak to skorygować. Dzięki różnym publikacjom merytorycznym, jak Narodowy Model Gry i jego suplementy może się zainspirować i to zrobić. To powinno rozwijać i mobilizować do rozwoju. Dostępność do tych materiałów jest bardzo łatwa, wystarczy dostęp do komputera. Wiele zależy od inwencji trenerów, bo otwartej piłki bez kontroli już raczej nie będzie. Merytoryczność i wiedza mogą pomóc w uzyskaniu przewagi.
Rozmawiał Michał Zachodny