Aktualności
Afrykańskie opowieści Jacka Magdzińskiego, czyli wspomnienia z Angoli
O „pożegnaniu z Afryką”
Po pierwsze, czułbym się zaszczycony, gdybym mógł zagrać w jakimkolwiek filmie czy reportażu związanym z Afryką. Przykro się robi na myśl o słowie pożegnanie, bo to zawsze budzi negatywne odczucia. Nie chciałbym definitywnie żegnać się z kontynentem afrykańskim. To rynek z ogromnym potencjałem, kontynent, który bardzo się rozwija. Mnóstwo czasu poświęciłem na poznanie języka portugalskiego, tamtejszej kultury, chciałbym w jakiś sposób wykorzystać tę wiedzę i to doświadczenie. Obecnie sytuacja ekonomiczna Angoli jest mocno rozchwiana. Z tego powodu „pożegnanie z Afryką” w moim przypadku może okazać się proroczym tytułem. Ale zawsze możemy zebrać grupę zainteresowanych, piłkarskich turystów i odwiedzić cudownie piękne zakątki Angoli.
O okolicznościach, w jakich znalazł się w Angoli
Sam wyjazd do tego kraju wyniknął ze zwykłego zbiegu okoliczności. Zawsze uważałem, że trzeba być gotowym na wyzwanie, żeby w ogóle móc wyjść mu naprzeciw. I odpowiednio się nastawić, aby przetrwać na miejscu. W tym samym czasie wyjeżdżało do Angoli trzech innych Europejczyków. Trafiliśmy razem do Academiki Petroleos do Lobito. Oni nie byli jednak na tyle zdeterminowani, nie mieli jasno sprecyzowanych planów na swój wyjazd, nie przygotowali się na niego, może po prostu wewnętrznie czuli, że to nie dla nich, dlatego po trzech miesiącach, decyzją władz klubu, wrócili do siebie. Ja spędziłem tam kawał życia – pięć lat. Będąc w Polsce myślałem już o zakończeniu kariery piłkarskiej, miałem inny pomysł na siebie. No i dostałem telefon, który pozwolił mi spełnić marzenie – miałem szansę zagrać w ekstraklasie.
O angolskiej rzeczywistości
Zanim wyjechałem do Angoli grać w piłkę, sprawdziłem, czy można tam wyjechać w celach turystycznych. Okazało się, że jedno z biur podróży organizowało wycieczkę objazdową. Dziesięciodniowy pobyt kosztował 15 tysięcy złotych. Uznałem, że skoro dostaję kontrakt w kraju, o którym nic nie wiem, warto poznać choć namiastkę kultury, z którą będę obcował. W polskim internecie nie ma zbyt wielu informacji o Angoli. Znalazłem na YouTubie może z dwa filmy poświęconemu temu państwu, ale niewiele z nich wynikało. Żaden z naszych znanych podróżników – chodzący boso przez świat Wojtek Cejrowski czy Martyna Wojciechowska – nie odwiedzili nigdy Angoli. Nie miałem więc żadnego punktu zaczepienia. To była piłkarska wyprawa w nieznane. Ale to mnie nie przerażało. Częste zmiany klubów nie są zbyt mile widziane, ale dzięki temu w Angoli tak długo się utrzymałem na rynku piłkarskim. To zadziałało na moją korzyść. Angolczycy są bardzo otwarci na obcokrajowców, pomocni i niesamowicie przyjaźni. Warto zobaczyć nieodkryty turystycznie zakątek Afryki.
O jakości życia między Luandą, a Lobito
Odwiedziłem Tanzanię, Namibię, Egipt byłem w Republice Południowej Afryki, mam więc skalę porównawczą. Angola na tym tle jawi się jako kraj rozwinięty. W większych miastach, jak na przykład w Luandzie, czy w Lobito jest dużo samochodów, motocykli, działa normalny transport publiczny. Sklepy i hipermarkety są bardzo dobrze zaopatrzone, można w nich kupić wiele produktów, do tego działa w nich klimatyzacja. Warunki podobne do polskich, jeśli nie lepsze. Widać też biedę na ulicach. Gdy miałem gorszy dzień, wybrałem się na spacer. Spotkałem kilkuletniego chłopca, który wyciągnął rękę, abym dał mu jakiś pieniążek. Był brudny i ubrany w podarte ciuchy. Zabrałem go do sklepu. Kupiłem mu ubrania, wykąpał się u mnie w domu, dostał posiłek. Na wyjściu powiedziałem mu, że zawsze jest mile u nas widziany. Drzwi stoją dla niego otworem. Ogólnie jednak Angola jest bogata. Są tam duże złoża ropy, która akurat teraz nie jest w cenie. To kraj bogaty w surowce: diamenty, granity.
Obszarowo można ją porównać do Polski, Niemiec i Francji razem wziętych. Jest jednym z największych krajów Afryki. Szkopuł w tym, że petrodolary, które napływają do kraju, rozdysponowane są pomiędzy małą grupkę. Ci biedniejsi, słabsi, na samym dole hierarchii społecznej żyją na skraju ubóstwa. W latach 2008-2014 było tam niesamowite eldorado gospodarcze. Angolczycy przeżywali taki boom, że dolary płynęły ciurkiem z góry do dołu. I te środki były sprawiedliwie dzielone. W 2015 roku rozpoczął się kryzys. Kwaza, czyli ich waluta, strasznie straciła na wartości. Gospodarczo kraj mocno podupadł. Dochodziło do takich absurdów, że ludzie chcieli za wszelką cenę pozbyć się własnej waluty, bo była bezwartościowa.
O otoczce ligowej, klimacie angolskiej szatni
Poziom ligi można porównać z poziomem polskiej ekstraklasy czy czołówki naszej pierwszej ligi. Trzy, cztery czołowe zespoły z Angoli spokojnie poradziłyby sobie w PKO Ekstraklasie. I organizacyjnie, i sportowo! Zawsze podaję przykład Benfiki Luanda, w której grałem w drugiej połowie 2016 roku. Na początku 2016 roku grała sparing w Hiszpanii z polskimi zespołami. Z Lechią Gdańsk zremisowała 1:1, z Zawiszą przegrała 1:2.
Na stadionach jest bardzo kolorowo. W ogóle trybuny służą Angolczykom do manifestów politycznych. Pamiętam jak w całym kraju wprowadzono „Akcję Ratunkową”, która miała na celu wyplenienie zjawiska sprzedaży ulicznej, z czego żyje wielu Angolczyków. Gdy stoisz w korku od razu podbiega do ciebie grupka ludzi oferujących najrozmaitsze rzeczy – woda, napój, buty, sznurówki, nawet szafka do łazienki, opony. Na ulicy kupisz dosłownie wszystko. No i w tę akcję bardzo mocno zaangażowały się wojsko oraz policja. Jeden z kibiców na najbardziej popularnym mecz w kraju przyszedł przebrany za księdza. Założył biały płaszcz, na którym widniał czarny krzyż. Twarz oczywiście pomalowana. Niósł ze sobą małą, drewnianą trumienkę. W trakcie spotkania przeprowadził pogrzeb tej państwowej operacji. To była forma dezaprobaty wobec działań rządu. Mecz transmitowała telewizja, więc oddźwięk był duży. Kibice przebywający na stadionie zgotowali mu owację.
Ciekawe są odprawy przedmeczowe z arbitrami. Sędziowie przychodzą do szatni z kapitanem drużyny przeciwnej i wołają pojedynczo piłkarzy. Każdy zawodnik musi się zaprezentować, pokazać jakie ma buty, ochraniacze, numer na koszulce. Musi też przedstawić się sędziom i kapitanowi. W Polsce, będąc piłkarzem Floty Świnoujście, doświadczyłem najdłuższej możliwej podróży w historii piłki – na mecz z Górnikiem Łęczna. To ponad 800 km. W Angoli, z racji ogromu kraju, na spotkania lata się samolotami. Inaczej musielibyśmy przebyć drogą 1400-1500 km, a ich drogi pozostawiają wiele do życzenia. Nieraz lądowaliśmy na czerwonej ziemi.
O ligowych osiągnięciach
Najlepszy sportowo sezon miałem w pierwszym moim angolskim klubie – Academice. Strzeliłem 10 goli, podczas gdy najskuteczniejszy zawodnik ligi zdobył 13 bramek. Naszym głównym celem było utrzymanie, co nam się udało. W tamtym momencie liga była najmocniejsza w historii. Występowali w niej zawodnicy znani z gry w Europie, czy innych silnych ligach afrykańskich. W Progresso niemal na samym początku doznałem kontuzji mięśnia czworogłowego. Długo się męczyłem z urazem. I wtem nastąpił nagły zwrot akcji: chciano rozwiązać ze mną kontrakt, więc przeniosłem się do Benfiki, dużo lepszej drużyny.
Dołączyłem do nich trzy dni przed startem ligi. Ledwo co uporałem się z urazem, musiałem stopniowo wprowadzać się do gry. W barwach Benfiki zaliczyłem trzy trafienia. To świetnie poukładany klub. Był u nas człowiek odpowiedzialny za analizę przeciwników, trener od przygotowania fizycznego i kilku innych trenerów pomocników. Mieliśmy świetne odprawy, innowacyjny, europejski ośrodek treningowy z kompleksowym zapleczem – hotel, kuchnia, jadłodajnia, miejsca na odprawy, boiska, baseny, boisko do gry w beach soccer. Po tym krótkim kilkumiesięcznym wprowadzeniu zdecydowali się przedłużyć ze mną kontrakt. Dyrektor i trener byli na tak, niestety prezes wycofał się z finansowego wsparcia Benfiki, w wyniki czego klub zniknął z angolskiej mapy piłkarskiej.
Los sprawił, że mój poprzedni trener z Academiki przeniósł się do „Diamentowych” – Sagardy Esperanca, która jest finansowa przez spółkę skarbu państwa. Zajmują się wydobywaniem diamentów. Siedziba tego klubu oddalona jest aż o 1200 km od stolicy, 8 km od granicy z Kongo. Lataliśmy małymi samolotami i tam często spotykałem się z czerwonym pasem lądowym w szczerym polu. W Sagardzie byłem przez pół roku, po czym doznałem kontuzji kolana. Próbowałem jeszcze wrócić do zawodowego futbolu. Szybko stwierdziłem, że czas realizować się po piłkarskim życiu. Chciałem otworzyć w Angoli salon ze sprzętem piłkarskim. Jest ogromny deficyt tego typu materiałów. Podczas krótkich wakacji w Polsce prezes do mnie wydzwaniał, żebym przywiózł piłki z Polski, którymi graliśmy mecze i którymi trenowaliśmy. Na pożegnanie, przy wspólnej inicjatywie z firmą R-GOL, zorganizowaliśmy dla Academiki kilka zestawów strojów w których do dziś grają w lidze. W ostatnim czasie pojawiła się propozycja, abym wszedł w struktury organizacyjne w polskiej piłce nożnej. Pasja do organizacji w połączeniu ze zdobytym wykształceniem: menedżer sportu, znajomość języków obcych, pozwoliłaby mi się spełnić na tym stanowisku. Wierzę, że niebawem sprawy rozwiążą się po mojej myśli.
Wysłuchał i notował Piotr Wiśniewski
fot. archiwum prywatne Jacka Magdzińskiego