Aktualności
[WYWIAD] Paulina Baranowska: Widok sędziującej kobiety już nie dziwi
Jak przed meczem w Gdańsku zareagowali na twoją obecność zawodnicy i członkowie sztabów szkoleniowych?
Moja obecność nie wzbudziła większego zainteresowania. Zarówno wśród zawodników, jak i w sztabach szkoleniowych. I całe szczęście. Właśnie do tego my, kobiety – sędzie, dążymy. Poza tym, na tym poziomie rozgrywkowym zawodnicy nie poświęcają już tyle uwagi otoczce spotkania, a koncentrują się na samych zawodach. Oczywiście, tuż przed samym wyjściem podpytywali, czy to faktycznie debiut, bo w mediach było o tym przez chwilę głośno. Wszystko odbyło się jednak w bardzo sympatycznych okolicznościach, które towarzyszyły nam do końca meczu.
Wcześniej tylko raz zetknęłaś się z systemem VAR w oficjalnym meczu. Czy była to dla ciebie duża nowość?
Faktycznie z „pełnowymiarowym” systemem VAR sędziowałam przed debiutem w PKO BP Ekstraklasie tylko raz. Był to mecz Totolotek Pucharu Polski pomiędzy Stomilem Olsztyn a Wisłą Płock. Natomiast kilka tygodni wcześniej, w transmitowanym na żywo spotkaniu Fortuna I ligi, miałam z VAR pierwszą styczność. Był to jednak VAR offline. Komunikacja z pozostałymi członkami zespołu sędziowskiego, będącymi na boisku, nie różniła się niczym od reszty meczów. Jedynie nasze decyzje były sprawdzane jak przy „normalnym” VAR. Największym przeskokiem, z perspektywy asystenta, jest opóźnianie decyzji. W skrócie mówiąc, trzeba mieć z tyłu głowy by nie wyrwać się natychmiast z sygnalizacją, gdy akcja może zakończyć się bramką, dając tym samym możliwość ewentualnego skorygowania być może błędnej decyzji o spalonym. Pod względem prowadzenia spotkań z VAR wciąż jestem nowicjuszem. Dlatego w każdym kolejnym meczu staram się zaczerpnąć jak najwięcej z pracy moich bardziej doświadczonych kolegów. Jeżeli czas na to pozwala, to oglądam mecze w telewizji i w ten sposób też się sporo uczę.
Jesteś czwartą kobietą, która sędziowała w PKO BP Ekstraklasie. Przed tobą były Monika Mularczyk jako techniczna oraz Katarzyna Wierzbowska i Kinga Seniuk-Mikulska jako asystentki (w grudniu do tego grona dołączyła Ewa Augustyn – w roli sędziego technicznego). Czy czujesz odpowiedzialność za inne kobiety, które sędziują w Polsce?
Odpowiedzialność za moje koleżanki po fachu to zbyt duże słowo. Nie czuję się autorytetem. Dziewczyny radzą sobie świetnie, ale nie ukrywam, że przed debiutem czułam pewną presję, że mój ewentualny błąd może być piętnowany i rozpatrywany w kategoriach płci. Co mogłoby rzutować na zaufanie do sędziujących kobiet.
Niecały miesiąc później zostałaś obsadzona na kolejny mecz. Tym razem w Totolotek Pucharze Polski, ale również na Stadionie Energa (Lechia Gdańsk – Zagłębie Lubin). Miałaś jeszcze dreszczyk emocji związany z powołaniem oraz samym spotkaniem?
Dreszczyk jest zawsze i to właśnie dla tych pozytywnych emocji sędziuję. Nie ukrywam, że to powołanie również sprawiło mi ogromną radość i cieszę się tym bardziej, że po raz kolejny obdarzono mnie zaufaniem.
Jakie masz szanse pojechać na mistrzostwa do Anglii w 2021 roku?
Rozumiem, że pytanie nawiązuje do listopadowego CORE w Szwajcarii. Samo powołanie na ten kurs było dla mnie, będącej dopiero od roku na liście FIFA, ogromnym wyróżnieniem. Znalazłam się wśród asystentek, które mają za sobą wiele prestiżowych imprez. Z tego powodu zdroworozsądkowo oceniam swoją sytuację. Dałam z siebie wszystko i jeśli będzie mi dane pojechać na CORE ponownie, to również zaprezentuję maksimum swoich umiejętności. Przede mną jeszcze tyle ciężkiej pracy, że o turnieju finałowym nawet nie myślę. UEFA na bieżąco monitoruje nasze wyniki sportowe. Na tym trzeba się skupić.
Rozmawiał Adam Faliszewski