Aktualności
Emigracja z gwizdkiem w ręku
„Los cię w drogę pchnął i ukradkiem drwiąc się śmiał…” – tak brzmią pierwsze słowa piosenki Ryszarda Rynkowskiego „Szczęśliwej drogi już czas”. Utwór napisany podczas stanu wojennego stał się hymnem polskich emigrantów. Robert Sibiga, Mateusz Miśtak i Konrad Kamiński – jak miliony rodaków – w różnym czasie wyjechali z Polski. Nie porzucili jednak miłości do sędziowania. Swoją pasję realizują w innych zakątkach świata.
Szacunek u Zlatana
Robert Sibiga (na zdjęciu głównym) pochodzi ze Stalowej Woli. W młodości nie myślał o tym, żeby zostać sędzią. Miał inne pasje. Chodził na mecze Stali Stalowa Wola, śpiewał w chórze i grał w orkiestrze dętej prowadzonej przez rodzinę Steczkowskich. W 1994 roku zdecydował się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych. – Po przyjeździe grałem amatorsko w piłkę nożną w hali. Doznałem kontuzji kolana i w wieku 35 lat musiałem zawiesić buty na kołku. Gdy walczyłem o powrót do pełnej sprawności, znajomy mojej córki zaproponował, abym zapisał się na kurs sędziowski. To był 2009 rok – opowiada Robert.
W Stanach Zjednoczonych jest kilka organizacji sędziowskich, które różnią się… przepisami. Najpierw Robert skończył kurs na sędziego rozgrywek szkół średnich. Po roku zgłosił się do regionalnego przedstawiciela US Soccer (odpowiednik PZPN), gdzie ukończył warsztaty prowadzone zgodnie z wytycznymi FIFA. Zaczął jeździć na młodzieżowe turnieje. – Trudniej jest zaczynać w wieku 35 niż 20 lat. Na boisku konkurowałem z młodszymi kolegami, ale radziłem sobie lepiej. Miałem szczęście do ludzi, którzy dbali bardziej o jakość sędziowania niż o wiek arbitra. Tym sposobem w końcu nie pozostawiłem związkowi możliwości wyboru. Dostałem się do Major League Soccer i do PRO, czyli organizacji zatrudniającej i trenującej 20 najlepszych sędziów w USA. Od roku moim szefem jest Anglik Howard Webb – przyznaje Sibiga.
MLS to liga, która przyciąga gwiazdy futbolu wysokimi kontraktami. Rozgrywki różnią się jednak od tych w Europie. Nie ma systemu spadków i awansów. Aby grać w najwyższej klasie należy spełnić wymogi finansowe. – MLS jest trudną ligą do sędziowania. Są cztery typy zawodników: gracze światowej klasy np. Zlatan Ibrahimović, grupa latynoska, czyli piłkarze z Ameryki Środkowej i Południowej np. Carlos Vela, amerykańscy weterani oraz młodzież ze szkół uniwersyteckich – wyjaśnia 45-latek. I dodaje: – Najtrudniejszymi do zarządzania piłkarzami nie są wcale gwiazdy takie jak Bastian Schweinsteiger czy Wayne Rooney, a młodzi gracze z ostatniej grupy. W szkołach na wszystko im się pozwala i wydaje im się, że na to samo mogą sobie pozwolić w meczu ligowym. Mam szczęście, że wśród gwiazd jestem szanowany i często to zawodnicy z Europy jako pierwsi przychodzą podziękować za wspólne zawody.
Sibiga nie zapomniał skąd pochodzi. Ogląda mecze z udziałem polskich arbitrów w europejskich pucharach. Z Szymonem Marciniakiem i jego ekipą poznał się w ubiegłym roku w Arabii Saudyjskiej. Dodatkowo w MLS występuje kilku Polaków. – W poprzednim roku prowadziłem spotkanie MLS Stars – Juventus FC, w którym zagrał Wojciech Szczęsny. W lidze występują: Przemysław Frankowski, Kacper Przybyłko i Przemysław Tytoń, którzy są wielkimi profesjonalistami. Zawsze zamienimy słowo przed i po meczu. A dodatkowo w lipcu sędziowałem towarzyskie spotkanie SL Benfica – AC Fiorentina, w którym wystąpili Szymon Żurkowski i Bartłomiej Drągowski. Język polski jest dla mnie ogromnie ważny. Żona i dwie córki mówią po polsku, a ja zawsze cieszę się, gdy mogę spotkać na boisku Polaka – kończy Robert Sibiga.
Obserwowany przez… kierowników drużyn
Konrad Kamiński nigdy nie grał profesjonalnie w piłkę nożną. W 2005 r. za namową Pawła Malca (sędzia Fortuna I ligi) poszedł na kurs organizowany w Łodzi. Od razu połknął bakcyla. – Byłem bardzo zmotywowany, aby się rozwijać i przechodzić kolejne szczeble w sędziowskiej drabince. Po 4 latach, w 2009 roku, udało mi się awansować do IV ligi i dostać do grupy mentorskiej, w której byli m.in. Zbigniew Dobrynin, Paweł Malec oraz Michał Gajda. Z różnych względów kolejnego kroku nie zrobiłem – opowiada 34-letni arbiter.
W 2013 roku pierwszy raz wyjechał do Anglii. Znalazł pracę i zaaklimatyzował się w nowym miejscu. Planowane początkowo kilka tygodni przerodziło się w ponad 6 lat. Gdy wiedział już, że zostaje w Wielkiej Brytanii, od razu chciał zacząć sędziować na obczyźnie. Okazało się to jednak trudne. – Złożyłem odpowiednie dokumenty aplikacyjne, ale mój wniosek przez długi czas nie mógł zostać przetworzony. Sędziowałem jedynie amatorskie rozgrywki, nie będące pod patronatem The Football Association (angielski odpowiednik PZPN). W ubiegłym roku postanowiłem spróbować jeszcze raz i tym razem się udało. Od razu zostałem arbitrem rzeczywistym – tłumaczy Konrad.
Od tego momentu angielska kariera Konrada nabrała tempa. Najpierw dostał szansę w najwyższej klasie okręgowej. Uczestniczył jako asystent w spotkaniach Premier League do lat 18 pomiędzy takimi klubami jak: Arsenal FC, Brighton & Hove Albion FC czy Leicester City FC. Został najlepszym sędzią Sunday Sassex League. Zakwalifikował się do grupy The FA Core, gdzie jest jednym z 56 sędziów piątego poziomu rozgrywkowego z całej Anglii.
Ciekawe jest to, że jego praca nie jest oceniana wyłącznie przez obserwatorów. – Każdy klub ma swojego wysłannika, który obserwuje mnie od momentu przyjazdu na obiekt. Zwraca uwagę na profesjonalizm arbitra. Po meczu przyjdzie i zada kilka pytań. To dobra praktyka, ponieważ można opisać bez emocji swój tok myślenia. Oceny takich wysłanników mają aż 50 proc. wpływu na awans. Drugą połowę mają oczywiście obserwatorzy, z którymi przed meczem mailowo omawiam szczegóły dotyczące np. godziny odprawy – wyjaśnia Kamiński. I dodaje: – Po każdym meczu gospodarze mają obowiązek ugościć poczęstunkiem drużynę przyjezdną i sędziów. Większość klubów przy obiekcie ma małe bistro i to tam wszyscy wspólnie dyskutują po meczu. Częściej nawet o sprawach prywatnych niż boiskowych.
Angielski futbol jest dużo szybszy i bardziej fizyczny niż w Polsce. Na boiskach spotykają się zawodnicy różnych narodowości. Wszelkie oznaki rasistowskie są surowo karane. Również technika pokazywania napomnień na niższych szczeblach jest inna. – Najpierw jest oczywiście gwizdek. Później należy odizolować zawodnika, zapytać się o jego numer i nazwisko, a także wytłumaczyć za co dostaje kartkę. Dopiero na samym końcu ją pokazać. Taka metoda spowodowana była niejasnościami w identyfikacji zawodników. Również kapitan spełnia większą rolę niż np. w Polsce. Zawsze jest po stronie sędziego. Potrafi szybko wpłynąć na swoich partnerów – tłumaczy Konrad.
Chociaż w Wielkiej Brytanii mieszka dużo Polaków, to na boiskach nie spotkał ich wielu. – W oficjalnych rozgrywkach napotkałem zaledwie trzech piłkarzy z Polski. Zawsze dobrze pogadać z zawodnikiem w ojczystym języku – kończy z uśmiechem.
Finał na Ernst Happel Stadion
Mateusz Miśtak pochodzi z Tarnowa. Kurs sędziego piłkarskiego skończył w 2007 r. w wieku 17 lat. Jego ojciec Ryszard sędziował wówczas już blisko 20 lat. Jako nastolatek łączył arbitraż z grą w niższych ligach i trenowaniem najmłodszych adeptów futbolu. W 2014 r. wyjechał do Austrii i zamieszkał we Wiedniu. – Jeszcze przed wyjazdem z kraju nabawiłem się poważnej kontuzji kolana. Po przyjeździe do Austrii i wyleczeniu urazu kolega zaproponował, abym wrócił do sędziowania. Zdałem testy biegowe i dostałem pierwsze mecze, gdzie pokazałem się z dobrej strony – wspomina 29-latek.
Mateusz jest ratownikiem na basenie. Sędziuje wyłącznie amatorsko we wiedeńskiej lidze DSG (Diözesan Sport Gemeinschaft – Diacezjalna Społeczność Sportowa). Testy zdaje po niemiecku, ale miał z nimi na początku pewne kłopoty. – W liceum uczyłem się tego języka, ale po przyjeździe do Austrii poszedłem na kursy doszkalające. Czułem się coraz swobodniej. Teraz czerpię radość z sędziowania. 23 maja 2017 r. miałem okazję jako asystent wyjść na legendarny Ernst Happel Stadion, gdzie rozgrywany był finał pucharu DSG pomiędzy Wolf Park Rangers a Cover Direct SG zakończony wynikiem 5:3. Wspaniałe przeżycie. Na tym stadionie odbył się przecież finał Mistrzostw Europy 2008: Niemcy – Hiszpania (0:1). Wielu sędziów ze znacznie dłuższym stażem nie miało okazji sędziować na tym obiekcie – opowiada Miśtak.
Futbol na niższych szczeblach w Austrii bazuje na technice. – Na boisku można zobaczyć zawodników z najróżniejszych zakątków świata. Każdy ma inny charakter. Przez całe zawody trzeba być skupionym – tłumaczy Mateusz. I dodaje: – Mamy tutaj też trzy polskie drużyny. Panda SV i Wisła Wiedeń występują w sędziowanej przeze mnie lidze DSG. FC Polska gra w rozgrywkach organizowanych przez Austriacki Związek Piłki Nożnej. Często sędziuję turnieje organizowane przez polonijne drużyny. Dobrze jest się spotkać z rodakami, zamienić kilka zdań i połączyć futbol z integracją – kończy.
Adam Faliszewski