Aktualności
Recenzja filmu: Mundial. Gra o wszystko
Jadąc na przedpremierowy pokaz „Mundial. Gra o wszystko” pomyślałem, że trochę to frustrujące, że filmy dokumentalne o piłce nożnej muszą sięgać zamierzchłych czasów. Po co znów wracać do lat 80tych? Chyba wszystko już o tamtych czasach słyszeliśmy i wszystko, co tylko możliwe, widzieliśmy. Okazuje się jednak, że nie do końca.
Przede wszystkim to nie tylko film o piłce. Zależnie od perspektywy, jaką wybierzemy patrząc na to dzieło Michała Bielawskiego, możemy potraktować ten obraz, w którym polityka jest tłem do pokazania futbolu albo zupełnie na odwrót. W każdym razie osią piłkarskich wydarzeń w filmie są mistrzostwa świata w piłce nożnej, które w 1982 roku odbyły się w Hiszpanii. To nie dokument o tym turnieju, ale o tym, jak świat polityczny miesza się ze sportem. O tym, jak futbol oddziałuje na inne dziedziny życia. O tym, jakie dylematy mieli więzieni KOR-owcy i czy rzeczywiście chcieli za wszelką cenę oglądać w telewizji mundial? O tym, że piłkarze mieli świadomość, że ich sukcesy nie tyle staną się paliwem napędzającym komunistyczną propagandę, ale raczej dadzą trochę oddechu ludziom w tamtych niełatwych czasach. O tym, jak wielką mieliśmy drużynę i o tym, jak niewiele zabrakło, żeby postrzegać ją zupełnie inaczej.
Zwiastun i rozmowę z reżyserem zamieszczamy poniżej:
Ogromną siłą tego dokumentu są archiwalne zdjęcia, głównie autorstwa nieodżałowanego Marka Wielgusa. Wiele archiwalnych ujęć pokazuje jego wielką świadomość telewizyjną i fotograficzną. Do tej pory wydawało nam się, że wszystko to, co w sportowej telewizji wymyślili Amerykanie, a później podpatrzyli Francuzi. A więc pokazywanie w dość szerokim zakresie kulis i kuluarów. Obrazki z lotniska, zamkniętych treningów, zdjęcia z szatni, ujęcia podczas słynnego biegania w śniegu po górach – to wszystko robił już w latach 80-tych właśnie Marek Wielgus. Te fragmenty filmowe oraz zdjęcia w połączeniu z archiwum Telewizji Polskiej, daje naprawdę bardzo dobre efekty. Na odtwórcę głównej i najbardziej charakterystycznej roli męskiej wyrasta Zbigniew Boniek. Przed mistrzostwami świata mocno krytykowany. Zarzucano mu wówczas, że reprezentację ma w głębokim poważaniu, ponieważ podpisał kontrakt z Juventusem Turyn i tam będzie zarabiał pieniądze. Stwierdzono niemal jednogłośnie, że nie angażuje się dostatecznie w trakcie meczów kadry i jego obecność na mundialu jest w zasadzie zbędna. Nie przychodzi Wam do głowy analogia do obecnych czasów i jednego naszego napastnika? Puentę tej historii wszyscy znamy, kiedy Bońka zabrakło w półfinale z Włochami, to wszyscy byli przekonani, że to jego absencja sprawiła, że nie zagraliśmy w finale MŚ. Boniek jawi się nam jako niepokorny, krnąbrny, ale bardzo charyzmatyczny lider. Przede wszystkim jednak wielki piłkarz, który w meczu z Belgią zagrał perfekcyjne zawody.
Dawno nie widziałem dokumentu – było nie było piłkarskiego – wyprodukowanego w Polsce, który ogląda się z taką przyjemnością. Całość trwa ponad 90 minut, ale mogę Was zapewnić, że w trakcie projekcji nie patrzy się nerwowo na zegarek. Film z pomysłem, konstrukcją i – jak wspomniałem – bogatymi archiwaliami. Film, który z jednej strony o czasach, o których chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć (polityka), a z drugiej – strasznie za nimi tęsknimy (futbol).
Łukasz Wiśniowski