Aktualności
Paula na mundialu: Na stadion jak na Mount Everest
Nie lubię stadionu w Sao Paulo. I nawet nie chodzi o te niedoróbki. Bo oczywiście nie zdążyli ze wszystkim na czas. W listopadzie zawalił się dach na Arena Corinthians. Zginęło sześć osób. Obiekt wygląda więc trochę komicznie. Szkielet niedokończonej konstrukcji zwisa nad murawą, łącząc dwie przeciwległe trybuny. Przypomina zupełnie niepotrzebny wiadukt. Nie powinno tego tu być. Poza tym to architektoniczne arcydzieło jest zmorą dla fotoreporterów. Konstrukcja rzuca cień na środek placu gry. Robienie tu zdjęć w pełnym słońcu wymaga sporej wprawy i szczęścia. – Ten cień jest obrzydliwy, nienawidzę tu pracować – powtórzył chyba z dziesięć razy brytyjski fotoreporter, siedzący obok mnie podczas meczu Belgii z Koreą.
Ale to nawet aż tak nie razi. Najbardziej denerwuje mnie droga, jaką trzeba pokonać, żeby się dostać na Arenę. Stadion powstał w Zonie Wschodniej, czyli byłej dzielnicy fawel. Wcześniej turyści omijali ten teren z daleka. Wysiedlono stąd mnóstwo ludzi. Od stacji metra Corinthians Itaquera do wejścia dla prasy idzie się całą wieczność. I to pod górę. Nie delikatne wzniesienie, ale pod prawdziwą górę. W końcu dzielnice biedy zwykle znajdują się na pagórkowatym terenie. Podczas tej męczącej wyprawy ma się wrażenie, że idzie się jak do miejsca kultu. Ciężko oddychający tłum ludzi pomału zbliża się do wielkiej budowli – mekki futbolu. Ma to, rzecz jasna, swój urok, ale niekoniecznie wtedy, kiedy człowiek się spieszy i dźwiga na sobie kilogramy sprzętu.
Dla mnie obiekt w Sao Paulo jest odzwierciedleniem całej Brazylii – wszędzie daleko. Przejście od bramek wejściowych do centrum prasowego zajmuje kolejne dobre kilka minut. Ja nazywam je tunelem. Jest wąsko. Po obu stronach znajduje metalowe ogrodzenie, a zaraz obok niego robiące mnóstwo hałasu olbrzymie kotły. Maszynownia a nie stadion. Trzecią i ostatnią część wyprawy stanowi spacer na murawę. Kilka ciasnych klatek schodowych, zakrętów, wąskich par drzwi i już. Dobrze, że zawsze trafiam na kogoś, kto mi je przytrzyma. Dwóch fotoreporterów z obiektywami na plecach się nie minie.
Stadion Corinthians w Sao Paulo z zewnątrz nie prezentuje się oszałamiająco
Największy problem w Brazylii mam właśnie z odległościami i językiem. Nikt nigdzie nie mówi po angielsku. W Polsce nawet jeśli nie mówi, to zna kilka uniwersalnych wyrazów. Idzie się porozumieć. Tutaj nic. Zero. Dzięki poprzedniej wizycie w Brazylii zdawałam sobie z tego sprawę i na ten wyjazd się bardziej przygotowałam. No i dukam. Ratuje mi to czasem tyłek, kiedy pytam o drogę. Mało tego, nawet mniej więcej rozumiem, co do mnie mówią. Bo wydusić z siebie kilka słów to nie problem. Gorzej przyjąć coś do wiadomości. Ludzie są jednak tutaj niezwykle mili i cierpliwi. Nie odpuszczą, dopóki nie będą w stu procentach pewni, że wiemy, gdzie dalej iść.
W drodze na mecz w Sao Paulo
– Jesteś z Polski? Obstawiałem Polskę albo Niemcy – zaczepił mnie w metrze w drodze na mecz na stadion Corinthians pan w średnim wieku w koszulce reprezentacji Brazylii. – Poproszę jedną pomarańczę – dodał po chwili łamaną... polszczyzną. – To jedyne, co znam po polsku. Głupie, nie? – zapytał. Wcale nie głupie. Zwykle jedyne, co obcokrajowcy potrafią powiedzieć w naszym języku, to "dziękuję" i "ku**a". Ten gość chyba bardzo musi lubić pomarańcze. Czasem, jak widać, zdarza mi się znaleźć kogoś, z kim mogę się bez problemu dogadać. Korzystając z okazji, zapytałam go o mundial. – Były protesty i pewnie po wszystkim też będą. Ale na czas mistrzostw się wyłączyliśmy. Teraz dla większości Brazylijczyków liczy się piłka i wynik naszej kadry. To dla nas zapomnienie od codzienności – powiedział. Mecz Belgii z Koreą to jedyne spotkanie, na które udało mu się zdobyć bilet.
Nie da się nie odnaleźć drogi na stadion w Sao Paulo
Wyprawy komunikacją miejską na mecze mistrzostw w Sao Paulo w ogóle są szalone. Za pierwszym razem nie wiedziałam, ile czasu potrzebuję, żeby się dostać na obiekt. Wyszłam za późno i przez to jechałam metrem z największą liczbą kibiców. Godzina szczytu. – Nie możesz jechać sama, masz za dużo przesiadek, zgubisz się i tyle będzie – przestrzegali mnie moi gospodarze. Ostatecznie postawiłam na swoim i... dobrze się stało. Tu nie da się zgubić. Na jednej z największych stacji, Luz, jest tyle drogowskazów z napisem Corinthians i logiem mistrzostw, że daj Boże, aby w Polsce wszystko było tak dobrze oznakowane. Kiedy nadjechała podziemna kolejka, rozśpiewani kibice doznali takiej ekstazy, że jeden z nich wpadł w szczelinę między peronem a wagonikiem. Wszystko jednak dobrze się skończyło, a jemu nic się nie stało.
Argentyńscy kibice podczas meczu ich pupili ze Szwajcarią
Dwóm stojącym przy oknie w metrze kobietom wyraźnie nie odpowiadał styl bycia argentyńskich kibiców. Nie chodziło o to, że śpiewali, że Maradona jest lepszy od Pelego, ale o to, że śpiewali w ogóle. Jedna z nich miała na sobie biały uniform. Może wracały z nocnej zmiany ze szpitala. – Ku**a, chcę już być w domu – tyle zrozumiałam z ust jednej z nich. Argentyńczycy bawili się w najlepsze, a pozostała część pasażerów chciała być jak najbliżej nich, żeby zrobić im dobre zdjęcia i nakręcić film z jak najlepszej perspektywy. Młody Brazylijczyk, wyglądem przypominający mieszkańca faweli, również śpiewał. Ale zupełnie co innego. Był kompletnie we własnym świecie. Rozłożył się na dwóch siedzeniach. Stwierdził, że idzie spać. Wcześniej chciał ustąpić mi miejsca i zwrócił uwagę na to, że zaraz z kieszeni wypadnie mi bilet.
Ulice Sao Paulo – tu kupisz wszystko
Taką Brazylię, póki co, poznaję. Brazylię serdeczności i pozytywnego stylu bycia z odrobiną szaleństwa. Dziś żegnam się z Sao Paulo. Teraz czas na kilka dni w Rio de Janeiro oraz stolicy kraju, Brasilii.
Specjalnie dla www.pzpn.pl prosto z mundialu Paula Duda