Aktualności
Mateusz Piątkowski: Cieszę się, że starczyło mi wytrwałości
W ekstraklasie zadebiutował dopiero w wieku 29 lat. Mimo to w swoim pierwszym sezonie na najwyższym szczeblu rozgrywek zdobył 7 bramek. Dziś, po 10 kolejkach sezonu 2014/2015, jest liderem klasyfikacji strzelców. – Wcześniej nie byłem dostrzegany. Najwyraźniej musiałem w tych niższych ligach spędzić trochę czasu. Są ludzie od czarnej roboty oraz ci, którzy są eksponowani. Nie mam jednak do nikogo pretensji – mówi specjalnie dla PZPN.pl Mateusz Piątkowski, napastnik Jagiellonii Białystok.
Ostatnie miesiące to Pana najlepszy okres w życiu?
Zdecydowanie tak. Debiut w ekstraklasie, bramki. Wychodzi mi dużo rzeczy, z których bardzo się cieszę.
Marzył Pan w ogóle o tym, że będzie kiedyś w ekstraklasie liderem klasyfikacji strzelców?
Zawsze młody i ambitny człowiek stawia sobie wysokie cele. Ostatnimi czasy bardzo dystansowałem się od tego wszystkiego i bardziej niż na marzeniach skupiałem się na ciężkiej, codziennej pracy. Teraz chcę po prostu jak najlepiej wywiązywać się ze swoich obowiązków.
Musiał Pan kiedyś grę w piłkę łączyć z dodatkową pracą?
Były czasy, że pomagałem w domu na gospodarstwie. Było też tak, że piłkę musiałem godzić ze studiami. Kiedy byłem piłkarzem Górnika Polkowice, to dla odskoczni prowadziłem grupę 5-6-latków. Piłka zawsze była jednak u mnie na pierwszym miejscu. Na co dzień nie jestem wymagającym człowiekiem, niewiele potrzeba mi do szczęścia. Zdarzały się oczywiście takie sytuacje, że w Gorzowie czy w Polarze Wrocław były poślizgi w wypłatach, ale z tych moich niewielkich oszczędności dawałem sobie radę, żeby przetrwać.
Pana były trener z Gorzowa Wielkopolskiego, Adam Topolski, twierdzi, że w przeszłości był Pan za grzeczny.
Trener Topolski przychodził do Gorzowa zastępując Pana Broniszewskiego. Mirosław Broniszewski od początku nie widział mnie w tym klubie. Pamiętam jeden z pierwszych wywiadów, w którym dziennikarze zapytali go o wzmocnienia. Trener o wszystkich wypowiedział się bardzo pozytywnie. No i doszło do mnie. „Decyzja prezesa” – tak to argumentował. Byłem niechciany w jego zespole. Nie ma co ukrywać, że w Gorzowie miałem trudny początek i podupadłem mentalnie. Kiedy trener Topolski przyszedł do klubu, to chodziłem trochę „zbity”.
Do 2013 roku grał Pan w niższych klasach rozgrywkowych. Miał Pan już takie myśli, że pewnego poziomu nie przeskoczy?
Zdawałem sobie sprawę, że wcześniej nie byłem dostrzegany. Nawet kiedy wcześniej grałem na zapleczu ekstraklasy, to kilku moich kolegów z drużyny dostało szansę gry na najwyższym szczeblu rozgrywek. Ja takiej możliwości nie miałem. W pewnym momencie przyszedł jednak czas na mnie i dziś staram się tę szansę wykorzystać.
Jest Pan zaskoczony swoją postawą?
Inaczej – po prostu cieszę się, że jestem skuteczny. Mentalnie nastawiłem się na to, żeby w sytuacjach podbramkowych zachować zimną krew. I jak widać przynosi to efekty. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że stać mnie na jeszcze lepszą grę.
Czyli już za chwilę kibice w Białymstoku będą mogli zapomnieć o Tomaszu Frankowskim?
Absolutnie nie! Tomek Frankowski to piłkarz, który i dla Jagiellonii, i dla reprezentacji zrobił bardzo dużo. Nie mam zamiaru się z nim porównywać.
Dawne piłkarskie czasy wspomina Pan z nostalgią?
Teraz podchodzę do tego wszystkiego z pewnym dystansem. Taki widocznie był mój los, najwyraźniej musiałem w tych niższych ligach spędzić trochę czasu. Poza tym nie jestem osobą, która robi coś pod siebie. Jestem zawodnikiem, który w pierwszej kolejności stawia drużynę. Są ludzie od czarnej roboty oraz ci, którzy są eksponowani. Nie mam jednak do nikogo pretensji.
Trudniej się wybić z trzeciej ligi do ekstraklasy czy trudniej w tej ekstraklasie jest się utrzymać?
Myślę, że trudniej jest się znaleźć się w ekstraklasie. Później, jeżeli jest się wystarczająco dobrym, ludzie będą to dostrzegali. W niższych ligach ciężko być zauważonym. Na szczęście trafiłem do Ząbek, podwarszawskiej miejscowości, gdzie na pierwszoligowe mecze przyjeżdża wielu menadżerów, działaczy i prezesów. Miałem szczęście, że swoją dobrą grą zwróciłem na siebie uwagę.
Gdzie było weselej – na peryferiach dużej piłki, w trzeciej lub drugiej lidze, czy teraz w ekstraklasie?
Chyba zawsze fajniej jest w mniejszych miejscowościach i w mniejszych klubach. Tam można zaznać czystej, ludzkiej normalności. W ekstraklasie natomiast jest cała esencja piłki nożnej. Tutaj gra się dla kibiców.
Słyszy Pan czasami porównania do Grzegorza Piechny?
Zdarza się, że ludzie porównują mnie do różnych osób. Nigdy nie myślę jednak w tych kategoriach. Staram się po prostu być sobą.
Jak w skrócie opisałby Pan swoją karierę?
Moja droga nie była usłana różami, ale też nie ma co robić ze mnie męczennika, bo miałem bardzo fajne i przyjemne chwile w różnych klubach. Cieszę się, że starczyło mi wytrwałości na tyle, żeby cały czas dążyć do spełniania swoich marzeń.
Czy jest Pan jak wino – im starszy, tym lepszy?
Zawsze doświadczenie, które wynosi się ze wcześniejszych lat, procentuje. Czuję się na tyle dobrze fizycznie, że trochę jeszcze mogę pograć. Biorąc pod uwagę w jaki sposób robiłem postępy, to wydaje mi się, że można o mnie powiedzieć, że jestem im starszy, tym lepszy.
O co w tym sezonie gra Jagiellonia? Po dziesięciu kolejkach macie tylko trzy punkty mniej niż liderująca Legia.
Nie da się ukryć, że naszym celem jest zajęcie miejsca w pierwszej ósemce po rundzie zasadniczej. Wyniki w ostatnich kolejkach spowodowały, że apetyt kibiców rośnie. My, piłkarze, zachowujemy jednak chłodną głowę.
A jeżeli chodzi o Puchar Polski?
Na pewno nie będziemy odpuszczać. Chcemy zajść jak najdalej. Na pucharze zależy wszystkim w Białymstoku. Zdajemy sobie sprawę, że te rozgrywki to przepustka do europejskich pucharów. W 1/8 finału zmierzymy się z Lechem Poznań i zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby go wyeliminować. Wygraliśmy z Lechem w tym sezonie w lidze, więc mamy nadzieję, że i w pucharze ta sztuka nam się powiedzie.
Rozmawiał Dominik Farelnik