Aktualności
„Punkt w jaskini lwa”. Jacek Krzynówek wspomina mecz z Portugalią
Był to mecz z cyklu eliminacji do mistrzostw Europy 2008. W naszej grupie eliminacyjnej występowały reprezentacje Portugalii, Serbii, Finlandii, Belgii, Kazachstanu, Armenii i Azerbejdżanu. Przed tym spotkaniem na swoim koncie zgromadziliśmy 19 punktów i zajmowaliśmy w grupie pierwsze miejsce - wspomina Krzynówek. - To było spotkanie rewanżowe. U siebie sprawiliśmy sensację, wygrywając 2:1 z Portugalią, aktualnym wtedy wicemistrzem Europy. Reprezentacja Polski stanęła przed historyczną szansą zakwalifikowania się po raz pierwszy do finałów EURO.
Przygotowania do tej konfrontacji wyglądały inaczej niż zazwyczaj, gdyż trener Leo Beenhakker na zgrupowanie zabrał nas za granicę do ośrodka szkoleniowego w Niemczech. Selekcjonerowi zależało m.in. na tym, aby odizolować nas od zgiełku medialnego. Poza tym, przebywając we Frankfurcie, mieliśmy komfort logistyczny ze względu na łatwe i szybkie połączenia lotnicze. Mieliśmy tam rzeczywiście spokój, mogliśmy się skupić na czekającym nas meczu.
Treningi wyglądały tak jak zawsze - dużo zajęć z piłką i zajęć taktycznych prowadzonych pod kątem najbliższego rywala. Zdobyliśmy bardzo szczegółową wiedzę, zarówno o całej drużynie portugalskiej, jak i o poszczególnych zawodnikach. Po zgrupowaniu czuliśmy siłę, byliśmy w formie, wiedzieliśmy, że stać nas na dobry mecz w Lizbonie. Naprawdę dobrze prezentowaliśmy się jako drużyna zarówno pod względem fizycznym, jak i mentalnym. Beenhakker nie musiał nas specjalnie motywować. Jak się stanie przed zawodnikami takimi jak Cristiano Ronaldo, Nani, Deco, Nuno Gomes, to doprawdy nie potrzeba dodatkowej motywacji oraz mobilizacji.
Początek meczu pamiętam bardzo dobrze. Pierwsze zagranie i piłka przy nodze Ronaldo. Wiedzieliśmy, że to właśnie on jest najgroźniejszy z rywali, zarówno przy rozgrywaniu piłki, jak i przy wykończeniu akcji.
W 44. minucie spotkania stadion w Lizbonie ucichł: strzał z drugiej linii oddaje Jakub Błaszczykowski i po niezbyt udanej interwencji Ricardo z dobitki do bramki trafia Mariusz Lewandowski. Nigdy tego nie zapomnę jak wszyscy podbiegamy do Mariusza z uściskami. Marcin Wasilewski żartobliwie wykrzyknął: "Lewy, coś ty narobił!?". Można powiedzieć, że podrażniliśmy lwa.
W drugiej odsłonie konfrontacji Portugalczycy natarli na nas z impetem. 50. minuta meczu i bramka Maniche na 1:1. Po kolejnych 23. minutach rywale wychodzą na prowadzenie. Tym razem do bramki trafia Cristiano Ronaldo, ale my nie poddajemy się...
W 88. minucie otrzymuję piłkę kilkanaście metrów przed linią pola karnego. Szukam partnerów. I do dziś nie wiem dlaczego zdecydowałem się na oddanie strzału z ponad 20. metrów. Piłka z ogromną prędkością trafiła w słupek, odbiła się od pleców Ricardo i ugrzęzła w siatce. Jeszcze dziś Jurek Dudek i Tomek Rząsa śmieją się ze mnie, że zaliczyli mi samobója, zdobytego przez portugalskiego bramkarza. Oczywiście to żarty, bo przyznają też, że gol był wyjątkowej urody.
Notabene, nie była to pierwsza bramka strzelona przeze mnie w taki sposób. Podobną zdobyłem w barwach Bayeru Leverkusen w Lidze Mistrzów przeciwko Realowi Madryt. Piłka wtedy po moim strzale odbiła się od słupka, zatańczyła na plecach Ikera Casillasa i wpadła do bramki. Z boiska w Lizobnie schodziliśmy bardzo zadowoleni, ale nie popadaliśmy w hurraoptymizm. Zdobyty na Portugalczykach punkt przybliżył nas znacznie do pierwszego, upragnionego awansu do finałów mistrzostw Europy. Do końca eliminacji pozostały jeszcze cztery spotkania: z Finlandią, Kazachstanem, Belgią i Serbią. Zawsze najważniejszy jest ten mecz najbliższy. W tym przypadku z Finlandią w Helsinkach, zaledwie trzy dni po spotkaniu z Portugalią. Pojechaliśmy tam w bardzo dobrych nastrojach, podbudowani wynikiem i dobrymi recenzjami, ale pamiętaliśmy też, że w pierwszym meczu ulegliśmy u siebie z Finlandią 1:3. Tym razem było inaczej, chociaż w Helsinkach nie zdobyliśmy bramki, ale remis 0:0 okazał się dla nas bezcenny. Ostatecznie wyprzedziliśmy w grupie drugą Portugalię o jeden punkt.
Wysłuchał Jacek Janczewski