Ilekroć pomyślę o Unaiu Emerym, mam przed oczami scenę z wrocławskiego hotelu w dniu rewanżowego meczu ze Śląskiem Wrocław. Piłkarze Sevilli skoszarowani na drugim piętrze, nieliczni spędzają wolny czas w lobby. Wszyscy zebrali się na dole, dopiero kiedy przyszła pora obiadowa. Zawodnicy zjedli, przyszli porozmawiać, wrócili do pokojów. Minęła godzina, a trener przyjezdnych nadal nie wstał od stołu. Nie chcieliśmy zakłócać posiłku, ale ciekawość kazała sprawdzić, czy Hiszpan nie wyszedł innym wyjściem. Nic bardziej mylnego, asystenci Emery'ego usadzeni przy stoliku, wpatrują się w Baska jak w obrazek. Unai niczym w transie wymachuje nożem oraz widelcem, niemal krzyczy, by przekaz dotarł do współpracowników, następnie sięga po ich szklanki i zaczyna nimi jeździć po obrusie, pokazując różne możliwe ustawienia taktyczne. Unai Emery, fachowiec i pasjonat 24 godziny na dobę.