Akademia Młodych Orłów
[Akademia Młodych Orłów] "Jak w najlepszych akademiach”
Piotr Grzelak, koordynator AMO w Łodzi podkreśla, że w 2014 roku na pierwsze testy przyszło zaledwie około 50 dzieci. W tym roku chętnych było prawie 400, a miejsc w sześciu rocznikach – od U6 do U11 – w sumie tylko 96. W każdej grupie wiekowej trenuje tylko 16 dzieci.
- Za pierwszym razem podczas testów na 12 punktów możliwych do zdobycia, wystarczyło przekroczyć 50 proc., by znaleźć się w AMO – wspomina Piotr Grzelak. – W tym roku średnio, bo to się różni w zależności od rocznika, trzeba było mieć 11 lub 11,5, czyli 90-95 proc.. To pokazuje, jak AMO zyskała na prestiżu i jaką ma renomę – podkreśla.
AMO w całym kraju działają dzięki współpracy Polskiego Związku Piłki Nożnej, właściwego wojewódzkiego związku piłki nożnej i urzędu miasta, w którym gości akademia. Dwa razy w roku odbywa się nabór dla dzieci roczników od U6 do U11. Może przyjść każdy w odpowiednim wieku – zarówno chłopiec, jak i dziewczynka. Dni Talentów są organizowane w czerwcu i dogrywka we wrześniu. Wtedy są trzy testy sprawności specjalnej i jeden ogólnej. Wszystko kończy się grą. Trenerzy obserwują kandydatów do AMO i przyznają im punkty. Najlepsi trafiają do szkolenia.
Dzieci trenują dwa razy w tygodniu – gdy jest ciepło na orliku, a zimą w hali. Rodzice nie ponoszą żadnych kosztów, a do tego od PZPN ich pociechy dostają stroje: koszulki, spodenki, dresy, ortaliony. Dzieci mogą się poczuć prawie jak reprezentanci Polski. Na zajęciach ćwiczą pod okiem trzech lub czterech trenerów.
– To są standardy jak w najlepszych akademiach w Europie Zachodniej. Tam też jest tak, że jeden trener przypada na 4-5 zawodników - mówi Piotr Grzelak. – Dzieci mają się nauczyć jak atakować i bronić. Nie przypisujemy ich do konkretnych pozycji, bo na to jest za wcześnie. To tak jak w szkole, gdzie nie wybieramy w wieku 8 lat, że nasze dziecko będzie bankowcem czy nauczycielem. Chodzi o to, by najpierw nauczyło się czytać, pisać i liczyć – tłumaczy.
Młodzi piłkarze normalnie trenują w swoich klubach, ale dwa razy w tygodniu przyjeżdżają na zajęcia w AMO. Do Łodzi rodzice przywożą nawet chłopca z oddalonego o ponad 100 km Kalisza. Treningi różnią nie tylko ze względu na liczbę trenerów, ale także pod tym względem, że dzieci nie biorą udziału w żadnych rozgrywkach. Za to po roku treningów, by zostać w AMO na kolejny sezon muszą znów wziąć udział w Dniach Talentu.
– Musi być widoczny postęp w umiejętnościach młodego piłkarza. Jak dostał się raz, ale nie ma progresu, to musi ustąpić miejsca – podkreśla Piotr Grzelak. – A rodzice? Oczywiście widzą w swoich pociechach jak nie następcę Messiego, to co najmniej Lewandowskiego. A tak naprawdę tylko promil, który ukończy wiek juniora, podpisze zawodowy kontrakt. Nadzieje na pewno są większe po dostaniu się do AMO, ale trzeba pamiętać, że u nas szkolenie kończy się w wieku 11 lat. Do 18 roku życia może się jeszcze dużo wydarzyć. Chcemy dać im podstawy piłkarskie, by łatwiej im było zdać maturę z piłki nożnej na piątkę.
Rodzice są zadowoleni, że dzieciaki mogą trenować w AMO. – To na pewno nobilitacja. Jedną grupą zajmuje się aż czterech trenerów i dużo czasu poświęcają dzieciom. Bardzo szybko widzę poprawę w umiejętnościach technicznych syna. Zwłaszcza, gdy Kajtek wraca do kolegów z Sokoła Aleksandrów – przyznaje Adam Smakowski, który sam też grał w piłkę – jest wychowankiem Łodzianki, występował także w klubach z niższych lig – Włókniarzu Konstantynów, Starcie Brzeziny czy KKS Koluszki.
Tata Kajtka podkreśla, że bardzo ważny w wychowaniu syna jest też dość surowy regulamin. Młody piłkarz uczony jest dyscypliny – może opuścić tylko jeden trening miesięcznie. Trenerzy wypytują też o postępy w nauce i jak jest z tym kiepsko, to pierwszym ostrzeżeniem jest żółta kartka. Jeśli nie ma poprawy, to grozi zawieszenie w treningach. – To by chyba była dla niego najgorsza kara. Raz też go tym postraszyłem, to był zmartwiony i wszystko by zrobił, by pójść na trening AMO. Jestem bardzo zadowolony, że Kajtek może tam ćwiczyć. Dzięki temu jest stale monitorowany i się rozwija – zapewnia Adam Smakowski. – W regulaminie są nawet wpisane zakazy dla rodziców i krewnych. Nie mogą stać, komentować i pokrzykiwać na swoje dzieci jak to czasem można obejrzeć na filmach – przyznaje.