Letnia Akademia Młodych Orłów
[WYWIAD] Letnia AMO. „Nauka, obserwacja i pozytywna energia”
W sobotę zakończyło się trzecie zgrupowanie Letniej Akademii Młodych Orłów w Gniewinie. W lipcu pod okiem trenerów reprezentacji młodzieżowych oraz AMO z całego kraju ćwiczyły starannie wyselekcjonowane grupy dziewczynek oraz chłopców z roczników 2004 i 2005. – Pokazujemy, czym jest profesjonalizm, odpowiednie zachowanie i zachęcamy, by przenosili to na swoją pracę w klubach – mówi Kamil Szulc, jeden z głównych trenerów LAMO, a także szkoleniowiec grup młodzieżowych Warty Poznań.
Byłeś na pierwszej Letniej Akademii Młodych Orłów cztery lata temu. Jak byś porównał tamto zgrupowanie do obecnego?
- Organizacyjnie zmieniło się bardzo dużo. Wtedy byli czterej trenerzy od reprezentacji młodzieżowych z których każdy miał jednego asystenta. Właściwie sztab organizacyjny również był pomniejszony. Zgrupowania trwały po dwa tygodnie dla trenerów, którzy prowadzili zajęcia dla roczników 2002 i 2003. Teraz mamy łatwiejsze zadanie, ponieważ mamy trenerów od przygotowania fizycznego, którzy służą nam pomocą. Dzięki temu skupiamy się na mniejszym wycinku zajęć, możemy je poprowadzić lepiej.
A piłkarsko?
- Uważam, że rocznik 2002 miał dużo większy potencjał niż 2004, natomiast w każdym zdarzają się perełki. Być może dlatego, że ten pierwszy rocznik miał trzy zgrupowania LAMO i to ostatnie najbardziej zapadło mi w pamięć. Ci chłopcy są dopiero po raz drugi.
Po tych, którzy się powtarzają widać lepsze przygotowanie, może większą motywację?
- Na pewno przyjeżdżając na kolejne zgrupowanie nie towarzyszy im taka presja. Wiedzą, jak tutaj funkcjonujemy i są pewniejsi siebie w potwierdzaniu dobrej dyspozycji z klubów.
Są trenerzy mentalni, od przygotowania fizycznego, są fizjoterapeuci… Czy chłopcy dobrze czują się pod taką atencją i w takim profesjonalizmie, którego często nie mają w klubach?
- Większość z chłopców jest z najlepszych akademii i pewną namiastkę tego mają u siebie. Natomiast tym, którzy tego nie mieli pokazujemy, czym jest profesjonalizm, odpowiednie zachowanie i zachęcamy, by przenosili to na swoją pracę w klubach. Przedstawiamy im podstawowe zasady dietetyki, odnowy biologicznej i podejścia do treningu. Nakłaniamy ich, by w mniejszych klubach, miejscowościach też tak pracowali.
Czy dostajecie od nich jakiekolwiek informacje zwrotne po zgrupowaniu, po roku?
- Zawsze rozmawiamy indywidualnie na koniec zgrupowania o tym, jak pracowali i mogliby poprawić. Natomiast przyjeżdżając po roku widzimy, jak inaczej funkcjonują, zachowują się i grają. Myślę, że także dla nich jest to świetna motywacja.
A czy jest to rozwijające dla trenerów?
- Oczywiście. To nie tylko wyrwanie się z pracy w klubie, ale też motywacja. Możemy pracować w warunkach, których tam nie mamy. Można również zaczerpnąć na LAMO takiej pozytywnej energii i z nią wrócić do siebie.
Czy możliwość konfrontacji swoich spostrzeżeń z trenerami z całej Polski pomaga?
- Jak najbardziej. Porównujemy swoje filozofie, wymieniamy się doświadczeniami i to bardzo duży atut tego zgrupowania. Po treningach często rozmawiamy na temat modelu gry, poszczególnych ćwiczeń… Na przykład są koledzy z Opola, którzy inaczej pracują niż my w Poznaniu. Mają mniejsze możliwości w swoim mieście i ich spostrzeżenia są bardzo ciekawe.
Są również selekcjonerzy reprezentacji młodzieżowych. Oni również wam pomagają?
- Ich doświadczenie jest o wiele większe, dzięki czemu dużo się uczymy. To oni selekcjonują zawodników do kadr i widzą więcej, np. patrząc pod kątem tego, który z chłopców może w przyszłości im się przydać, który musi się rozwinąć. Spoglądają na inne aspekty. Na poprzednich zgrupowaniach pracowałem z Marcinem Dorną, który zwrócił mi uwagę na wiele nowych spraw dotyczących współpracy w środkowej strefie boiska, na filozofię budowania gry przez pomocników. Odbywało się to przez treningi i rozmowy.
Patrząc na zawodników to zwracasz uwagę na konkretne ich umiejętności?
- To nadal młodzi chłopcy i oczekujemy od nich przede wszystkim odwagi w pokazywaniu indywidualnych umiejętności: w dryblingu, w grze jeden na jeden w defensywie. Ale zawsze muszą pamiętać o drużynie i o tym, by działać dla jej dobra. To sport zespołowy, a skoro jeden lepiej drybluje, inny potrafi dośrodkowywać, to muszą w grupie wykorzystywać swoje atuty. Muszą działać z głową, a my staramy się wskazać ku temu środki. Mają grać ofensywnie, kreatywnie i ryzykować.
Jak staracie się to osiągnąć?
- Robimy wszystko, by nie były to ćwiczenia wyizolowane, ale zawsze stanowiły wycinek gry. Dajemy chłopakom takie zadania, by były maksymalnie odpowiadające temu, co dzieje się w meczu. I na koniec zajęć mamy zwykle większą grę, w której wymagamy wprowadzania tego, co zawodnicy się uczyli. Zadajemy im pytania, dlaczego robimy takie ćwiczenia, jaki mają przynieść efekt i po ich odpowiedziach, po tym jak grają widzimy, że jest to skuteczne.
Czy w siedem dni zgrupowania możecie poprawić zawodnika?
- Aż tak to nie, ale w pewien sposób możemy go uświadomić, na pewno zwrócić uwagę na inne aspekty niż te, które zwykle wskazuje trener klubowy. Naszym celem nadrzędnym jest tak rozumiana obserwacja, a przy okazji oczywiście pomóc w rozwoju. Jeśli to się uda – świetnie.
Czy po LAMO przygotowujecie raport?
- Tak, z każdego zawodnika, którego monitorujemy. Chłopcy dwukrotnie przechodzą testy sprawnościowe: pierwszego dnia są to testy Akademii Młodych Orłów, w połowie zgrupowania mają takie przeprowadzane na fotokomórkach przez pracowników Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku. Oceniamy ich umiejętności techniczno-taktyczne w skali 1-5 oraz umiejętności motoryczne i cechy wolicjonalne.
Widać już w tym wieku potencjał do profesjonalnego uprawiania sportu?
- Zdecydowanie, zwłaszcza pod względem cech motorycznych. Wiadomo, że to zalążek i chłopcy muszą je podkreślić mądrością w grze oraz umiejętnościami technicznymi. Na pewno jednak z takimi zdolnościami motorycznymi jest łatwiej.
Na co najczęściej zwracacie im w treningu uwagę?
- Wszystko zależy od tego nad czym pracujemy. Jednego dnia były to gry, współpraca środkowych pomocników, więc skupialiśmy się na tym, by cały czas wykorzystywali pełen obszar pola, zajmowali odpowiednią pozycję do gry, by wszystko widzieli. Wymagamy, by zawodnik bez piłki analizował przestrzeń wokół siebie, by szukali miejsca wokół siebie. Wielu jest tak świadomych, że naturalnie wykonują to na boisku.
Masz do czynienia również z podopiecznymi AMO w Poznaniu. Jak porównasz pracę w swoim ośrodku do tej, która ma miejsce na letnich zgrupowaniach?
- Praca w AMO jest podobna do tej w klubie. Treningi są regularne, mamy zaplanowane zajęcia na każdy tydzień i miesiąc, jest struktura szkolenia, by w konkretnym mikrocyklu skupić się na konkretnych założeniach techniczno-taktycznych. Natomiast tu podchodzimy i patrzymy szerzej. Więcej działamy taktycznie, bo grupa jest starsza.
Jakie dostrzegasz trendy szkoleniowe patrząc na chłopców obecnych na LAMO? Czego uczy się w klubach?
- Chłopcy więcej potrafią pod względem umiejętności technicznych, a my zachęcamy ich, by używali tego do gry coraz szybszej. Tylko wtedy będzie to efektywne. Jeśli nawet są one fajne, ale wykonywane zbyt wolno, to nic nie dadzą drużynie.
Na zgrupowaniu jest 80 zawodników w czterech grupach. To wystarczająca liczba, czy może powinno być ich więcej?
- Ciężko określić idealną liczbę, ale uważam, że jest pewnie wielu zawodników w tym wieku, którzy na tym zgrupowaniu daliby sobie radę. Jeśli jednak nie trafili tu teraz, to jeszcze dostaną swoją szansę za rok. W większej mierze opieramy się na opiniach trenerów kadr wojewódzkich i koordynatorów, którzy ich obserwują lokalnie, bądź też powołania wysyłają selekcjonerzy reprezentacji młodzieżowych na podstawie turnieju jak Tymbark. Proporcje są podobne: po pięciu chłopców z każdego województwa. Ja również, gdy zauważę w swoim rejonie obiecującego zawodnika, to dzwonię do trenerów i wskazuję, by może sprawdzili ich na zgrupowaniu.
Czy w ciągu tych czterech lat coś cię zaskoczyło?
- Na pierwszym zgrupowaniu był dwunastoletni chłopiec, który potrafił słabszą nogą żonglować piłką ponad głową dwieście razy. Myślę, że wielu piłkarzy ekstraklasy miałoby z tym problem. Jego umiejętności techniczne były niesamowite i ma je nadal, świetnie się rozwija. To Jakub Kałuziński z Lechii Gdańsk.
Patrząc na to, co dzieje się w Gniewinie, jak są prowadzone zajęcia i jakie warunki stworzone zostały tym chłopcom można sobie pomyśleć: „szkoda, że nie było czegoś takiego w moich czasach”.
- Zdecydowanie. Widać po niektórych chłopcach – bo to cech indywidualna – jak wysoka jest ich świadomość tego komfortu, często wynikająca z poprzednich zgrupowań. Ich celem nadrzędnym staje się powrót na LAMO, dostanie się tu kolejny raz. To bardzo budujące, ale też dla nich rozwijające.
Rozmawiał Michał Zachodny