Letnia Akademia Młodych Orłów
Józef Młynarczyk: Pierwszego trenera bramkarzy spotkałem przed mistrzostwami świata
– Polski Związek Piłki Nożnej zaproponował mi bym przyjechał na LAMO i popatrzył na naszą najzdolniejszą młodzież, poczynając od rocznika 2002, a skończywszy na 2004. Nie ukrywam, że wcześniej nie miałem wiele wspólnego ze szkoleniem tak młodych chłopców, ale byłem ciekawy, jak to wygląda na tak wczesnym etapie. Jestem tu po raz trzeci i muszę powiedzieć, że coraz bardziej mi się to wszystko podoba. Przede wszystkim organizacja jest dobra. Trafiają tu naprawdę zdolni chłopcy i widać, że mają duży potencjał. Myślę, że za kilka lat mogą wyrosnąć z nich ciekawi piłkarze – opowiada Józef Młynarczyk.
Podczas trwającego w Gniewinie trzeciego w tym roku turnusu Letniej Akademii Młodych Orłów pracuje pan z chłopcami urodzonymi w 2004 roku. Jak do zawodu bramkarza przygotowywał się pan będąc w ich wieku?
– Nie wiedziałem jeszcze, że będę grać w piłkę, a tym bardziej na bramce. W szkole podstawowej zetknąłem się ze sportem i uprawiałem niemal wszystkie dyscypliny: siatkówka, koszykówka, piłka ręczna, piłka nożna, rzut piłeczką palantową… Występowałem w reprezentacji szkoły w każdej z nich. Byłem człowiekiem aktywnym i sport podobał mi się w każdej formie. Oby tylko grać, oby się ruszać, oby mieć zajęcie. Nie znosiłem próżni, dlatego zawsze musiałem coś robić.
Kiedy skoncentrował się pan na piłce nożnej?
– Między 15., a 16. rokiem życia. Na początku trudno było mnie jednak zobaczyć na bramce, ponieważ dużo bardziej podobała mi się gra w polu. Obojętnie na jakiej pozycji. W żaden sposób do bycia bramkarzem się nie przymierzałem, ale w związku z tym, że byłem bardzo sprawny, miałem ponadprzeciętne warunki fizyczne, w końcu jednak wylądowałem na bramce. Ktoś złapał kontuzję, ktoś nie przyszedł na zbiórkę to trener powiedział, bym bronił. I tak raz, drugi, trzeci i w końcu tak zostało.
Jak wspomina pan początki piłkarskiej przygody?
– O takich warunkach jak na LAMO mogłem tylko pomarzyć. Boisk nie było, piłek nie było, bo nikogo nie było na to stać. Długo mógłbym o tym opowiadać, ale by to uzmysłowić powiem, że pierwszego trenera bramkarzy, takiego z prawdziwego zdarzenia, spotkałem przed mistrzostwami świata w 1982 roku. Za reprezentację Polski odpowiadał wówczas trener Antoni Piechniczek i tak sobie rozmawialiśmy, że ktoś by się przydał. Był to były bramkarz Ruchu Chorzów, Piotr Czaja. Znakomity polski bramkarz. Trener Czaja pracował wówczas w Niemczech, ale zgodził się pomóc reprezentacji w przygotowaniach do turnieju.
Pańscy podopieczni z LAMO spytaliby, kto pana nauczył bronić?
– Trenerów bramkarzy nie mieliśmy, więc wszystko przychodziło z kolejnym dniem. Zawsze byłem takim człowiekiem, który potrafił o siebie zadbać. Jak już stanąłem na bramce to zacząłem analizować, co trzeba robić, żeby być lepszy. W późniejszej fazie, jak już zostałem bramkarzem w pełnym tego słowa znaczeniu, chcąc dalej się rozwijać musiałem pomyśleć o ćwiczeniach, o tym co zrobić, żeby być jeszcze lepszy. Zwykle było tak, że trener mówił: „idźcie tam i zajmijcie się czymś, a jak będziecie potrzebni to was zawołamy”. To samo powtarzało się nawet jak grałem w I lidze (dawnej Ekstraklasie). Nie byłem jednak wyjątkiem. To były takie czasy, że o trenerze bramkarzy można było pomarzyć. Mimo to każdy zespół ligowy w swych szeregach miał bardzo dobrego bramkarza. Każdy z nich przechodził podobną drogę jak ja.
Jaką radę dałby pan uczestnikom Letniej Akademii Młodych Orłów, którzy marzą o karierze bramkarza?
– Trzeba poświęcić się piłce w stu procentach albo wcale. Z własnego doświadczenia wiem, że niejednokrotnie chłopcy, którzy sprawiali dobre wrażenie w młodszych rocznikach, nawet w juniorach, nie zawsze potrafili się przebić do piłki seniorskiej. Każdy ma swoją półkę – do pewnego momentu się rozwija, natomiast później to wszystko gubi i pewnej półki przeskoczyć nie może. Trzeba być zatem wytrwałym. Wiele zależeć będzie od tego, jak poprowadzą ich rodzice.
Rozmawiał Szymon Bartnicki