Nie był to wielki mecz, bo boisko kompletnie nie nadawało się do gry. Musimy mieć jak najlepsze warunki przygotowań do mistrzostw Europy. To, co pokazaliśmy w drugiej połowie uważam za satysfakcjonujące.
Jak spadać to z wysokiego konia. Chyba tylko taką maksymą kierował się Jerzy Engel rozpoczynając pracę selekcjonera od meczów z gigantami. Biało-czerwoni, szykujący się do eliminacji mistrzostw świata 2002, ostatni rok XX wieku przywitali spotkaniami z Hiszpanią i Francją. Nie dość, że grali z dwoma potęgami, to jeszcze terminy były wyjątkowo niekorzystne. Wynik styczniowego starcia z drużyną z Półwyspu Iberyjskiego łatwo przewidzieć. W Kartagenie skończyło się gładkim 0:3, ale to przecież rywale byli w trakcie sezonu, a nasi dopiero „ładowali akumulatory”. Tym bardziej, że Engel sprawdził aż ośmiu piłkarzy z polskiej ekstraklasy. 23 lutego na Stade de France miało być inaczej. Termin wciąż nie specjalnie korzystny, rywal jeszcze trudniejszy (Francuzi byli wówczas mistrzami świata), ale nasza drużyna znacznie silniejsza personalnie, a i Engel mądrzejszy o doświadczenia z reprezentacyjnego debiutu.
To miał być „futbol na tak”. Bardzo na tak! Kadra powinna skończyć z bojaźnią i kunktatorstwem, taktyką ograniczającą się tylko do przeszkadzania silniejszym rywalom i ustawienia „autobusu” na własnym polu karnym. A za to był głównie krytykowany poprzednik Engela, czyli Janusz Wójcik. – Nawet jak grasz z mistrzem świata, i to u niego w domu, to spróbuj odważnie rozegrać piłkę, staraj się strzelić gola, a przede wszystkim nie przestrasz się rywala już w drodze z szatni na boisko – tłumaczył Engel zawodnikom na przedmeczowych odprawach. I tego wymagał na Stade de France. Nowe otwarcie, w porównaniu z meczem z Hiszpanią, mieli zapewnić nowi piłkarze. Ze styczniowego starcia w Kartagenie Engel zostawił w wyjściowej jedenastce tylko trzech zawodników: Michała Żewłakowa (z Francją zagrał dopiero po raz trzeci w reprezentacji), Jacka Krzynówka i Tomasza Iwana.
Ale do Paryża nie dotarł Andrzej Juskowiak. Kilka dni przed meczem z Francją napastnik Wolfsburga udzielił wywiadu niemieckiej gazecie, w której wygłosił kilka mocno kontrowersyjnych opinii. Powiedział między innymi, że: „ z Engela śmieje się cała Polska” i dodał, że „jeśli Polska przegra towarzyskie mecze z Francją i Holandia, to Engel będzie miał alibi”. A wszystko zakończył deklaracją, że póki Engel będzie selekcjonerem, to on nie będzie grał w reprezentacji. Wydawało się, że po takich opiniach „Jusko” na dobre zatrzasnął sobie drzwi do kadry. Ale później obaj panowie doszli do porozumienia i Juskowiak wrócił do drużyny jeszcze w tym samym roku – na jesienne mecze w eliminacjach mundialu 2002.
Trójkolorowi chcieli rozpocząć rok z przytupem, dlatego trener Roger Lemerre powołał pod broń wszystkich najlepszych. W składzie na Polskę wystawił aż dziesięciu mistrzów świata: Fabiena Bartheza, Liliana Thurama, Laurenta Blanca, Marcella Desailly’ego, Bixente Lizarazu, Didiera Deschampsa, Emmanuela Petita, Zinedine Zidane’a, Youri Djorkaeffa i Davida Trezegueta. Nową twarzą w porówaniu z mundialem 1998 był tylko Sylvain Wiltord. On bohaterem Francji został kilka miesięcy później, gdy w finale Euro 2000 strzelił gola Włochom. Największy kłopot bogactwa Lemerre miał w ataku. O dwa miejsca rywalizowało aż sześciu graczy, oprócz Wiltorda i Trezegueta jeszcze Nicolas Anelka, Thierry Henry, Tony Vairelles i Stephane Guivarc’h. A na ławce rezerwowych siedzieli jeszcze w meczu z Polską tacy „grajkowie: jak Franck Leboeuf, Patrick Vieira, czy Robert Pires.
Francuzi mieli kłopoty bogactwa, a u nas… posucha. Szczególnie w ataku. Na Stade de France Engel postawił na duet Piotr Reiss – Marcin Żewłakow. O ile debiut tego drugiego uznano za w miarę udany, to Reiss zawiódł. Engel zdawał sobie jednak sprawę, że wciąż musi szukać napastników. I na eliminacje mundialu „wymyślił” Emmanuela Olisadebe. A to już inna historia. W Paryżu najwięcej jednak zależało od defensywy. A w niej odkryciem i bohaterem okrzyknięto Jerzego Dudka. To był dopiero jego trzeci mecz w reprezentacji, ale nie było po nim widać cienia kompleksu wobec mistrzów świata. A efektowna obrona główki Trezegueta została przyjęta z aplauzem nawet przez kibiców „Trójkolorowych”.
Gospodarze zadbali zresztą o uroczystą oprawę tego meczu. Symbolicznego pierwszego kopnięcia dokonał Raymond Kopa jeden z najlepszych w historii francuskich piłkarzy (m. in. medalista MŚ w 1958 roku), na dodatek polskiego pochodzenia. W naszym składzie znalazło się trzech przedstawicieli ligi francuskiej (Jacek Bąk z Olympique Lyon, Tomasz Kłos z Auxerre i Piotr Świerczewski z Bastii), a po raz pierwszy w naszej drużynie zagrali bliźniacy: Michał i Marcin Żewłakowowie. Ale wracajmy na Stade de France. Pierwsza połowa, o dziwo, wyrównana. Mistrzowie świata grali jak na „zaciągniętym hamulcu”, a Polacy imponowali konsekwencją, odwagą i mądrością. Czyli tego, czego wymagał Engel na przedmeczowej odprawie. Po przerwie gospodarze przyśpieszyli, a naszym coraz szybciej zaczęło brakować sił. Gdy wydawało się, że dowieziemy jednak do końca bezbramkowy remis Zidane przymierzył z wolnego. Pierwszy strzał z 88. minuty trafił wprawdzie w mur, ale dobitka „Zizou” była już celna. Tylko dlaczego Tomaszowie Hajto i Wałdoch odwrócili się przy tym drugim strzale od lecącej w ich kierunku piłki? W sumie nie wiadomo czego w tym meczu zabrakło: szczęścia czy sił? Ale skromne 0:1 z mistrzami świata dawało nadzieję na przyszłość.
Nie był to wielki mecz, bo boisko kompletnie nie nadawało się do gry. Musimy mieć jak najlepsze warunki przygotowań do mistrzostw Europy. To, co pokazaliśmy w drugiej połowie uważam za satysfakcjonujące.
Pozostał duży niedosyt. Tego dnia szczęście było po stronie Francuzów. Decyzję sędziego, przyznającą im rzut wolny, po którym Zidane strzelił gola, uważam za pochopną. W pierwszej połowie nie miałem dużo pracy, natomiast po przerwie Francuzi nas przycisnęli i dopiero wtedy mogłem się wykazać.
„Zizou w roli Zorro” – skomentował mecz dziennik „L’Equipe”. U nas euforii nie było, choć miminalna porażka z mistrzami świata ujmie kadrze Engela nie przyniosła. Jerzy Dudek, Michał Żewłakow, Jacek Bąk i Bartosz Karwan to zdaniem „Przeglądu Sportowego” najwięksi wygrani ze Stade de France. A dla obu zespołów to było tylko przetarcie przed dużo większymi wyzwaniami, W czerwcu Zidane i spółka w porywającym stylu zdobyli na boiskach Belgii i Holandii mistrzostwo Europy. A kadra Jerzego Engela we wrześniu śpiewająco rozpoczęła eliminacje MŚ 2002. Na wygraną w Kijowie 3:1 z Ukrainą nikt przecież nie liczył, a był to dopiero początek udanych kwalfikacji zakończonych promocją na azjatycki mundial.
► ZOBACZ STRONĘ MECZU FRANCJA – POLSKA (2000)