Z dwoma rywalami już graliśmy na mundialach, a z trzecim spotykaliśmy się tylko towarzysko. Argentyna, Meksyk i Arabia Saudyjska – to grupowi rywale biało-czerwonych w MŚ 2022. Całą zabawę zaczniemy od starcia z Meksykiem (22 listopada), później teoretycznie najsłabsza Arabia Saudyjska (26 listopada), a na Andrzejki (30 listopada) pójdziemy w tango z faworytem grupy C, czyli Argentyną. Tylko z dwukrotnymi mistrzami świata (1978, 1986) z Ameryki Południowej mamy gorszy bilans. Z reprezentacją Kraju Azteków wychodzimy na remis, a z Arabią Saudyjską wszystko wygraliśmy.
Szlaki przetarła kadra Kazimierza Górskiego. Nagrodą za zwycięstwo nad Anglią 2:0 w el. MŚ 1974 było tournee do Ameryki Północnej. W sierpniu 1973 roku wyjazd za Wielką Wodę był dla naszych piłkarzy... wielką atrakcją turystyczną. A także okazją do spotkań z miejscową Polonią. Spotkaniom, rozmowom i…. poczęstunkom nie było końca. Po takich biesiadach trudno było wstać od stołu. A stęsknieni wieści ze Starej Ojczyzny Polonusi nie żapominali o drobnych prezentach. Parę dolarów dla piłkarzy Górskiego udało się uzbierać. I dopiero gdzieś na dalekim planie były mecze z Kanadą, Stanami Zjednoczonymi i właśnie Meksykiem. Co nie znaczy, że biało-czerwoni nie przykładali się do swoich obowiązków. Wręcz przeciwnie. Z sześciu spotkań wygrali pięć. W tym dwa z Meksykiem. Do pierwszego w historii starcia obu reprezentacji doszło 5 sierpnia 1973 roku na Stadionie Olimpijskim w Los Angeles. To tam w 1932 roku złote medale igrzysk zdobyli nasi lekkoatleci: Stanisława Walasiewicz i Janusz Kusociński. A 41 lat później piłkarze wcale nie byli gorsi. Wygrali po golu Jerzego Gorgonia. Potężny stoper Górnika Zabrze wpisał się na listę strzelców także w drugim spotkaniu tych zespołów rozegranym cztery dni później. Polacy tym razem grali „w jaskini lwa”, czyli Monterrey. Ale i tak dali radę wygrywając 2:1. Zwycięskiego gola strzelił tuż przed końcem meczu Robert Gadocha.
Ale to były tylko przedbiegi. Pierwszy i jak na razie jedyny mecz o punkty Polacy i Meksykanie zagrali na argentyńskim mundialu. 10 czerwca 1978 roku w Rosario kadra Jacka Gmocha wygrała 3:1. Efektowne zwycięstwo zapewniło biało-czerwonym pierwsze miejsce w grupie i to przed mistrzami świata – RFN. Po raz pierwszy w wyjściowym składzie zagrał Zbigniew Boniek. I nie zawiódł. Strzelił Meksykanom dwa kapitalne gole, a trzecią bramkę dołożył, także pięknym trafieniem z dystansu, Kazimierz Deyna. To było ostatnie trafienie kapitana biało-czerwonych w drużynie narodowej.
Pięc kolejnych spotkań z Meksykiem miało już charakter towarzyski, choć oba zespoły grały jak najbardziej poważnie. Szczegółnie Meksykanie w lutym 1985 roku, gdy sprawili tęgie lanie kadrze Antoniego Piechniczka. Na otwarcie stadionu w Queretaro gospodarze rozbili biało-czerwonych aż 5:0. Na usprawiedliwienie trzeba dodać, że Polacy zagrali niemal wprost po wyjściu z samolotu. O aklimatyzacji i odpoczynku po trudach podróży z zimowej Polski mogli tylko pomarzyć. W kolejnych meczach już takiego wstydu nie było, ale wielkich powodów do radości także. Choć z jednym wyjątkiem. W dwóch zremisowanych meczach 1:1 (w 2005 w Chicago i 2011 w Warszawie) gole dla biało-czerwonych strzelił Paweł Brożek. Ten zdobyty na stadionie Soldier Field w Chicago był jego premierowym w drużynie narodowej.
Do ostatniego starcia doszło 13 listopada 2017 roku. Mecz w Gdańsku zapowiadano jako kolejny wielki test kadry Adama Nawałki przed rosyjskim mundialem. I skończyło się na zapowiedziach. Goście szybko strzelili gola, a później, skoro graliśmy nad morzem, to rzeczywiście mocno wiało, tyle że... nudą. Prawdę powiedziawszy znacznie ciekawej było przed spotkaniem, gdy uhonorowano byłych reprezentantów Polski, który w 1982 roku zajęli III miejsce na mistrzostwach świata w Hiszpanii. W 35 lat po tamtym sukcesie niejednemu kibicowi na stadionie w Gdańsku zakręciła się łza.
Trzy mecze, trzy na wyjeździe i trzy zwycięstwa. Zaczęło się 13 kwietnia 1994 roku, gdy kadra Henryka Apostela wygrała z Arabia Saudyjską po golu Tomasza Wieszczyckiego. Spotkanie odbyło się w Cannes, miasta znanego głównie z prestiżowego festiwalu filmowego. Na stadionie już tak prestiżowo nie było. Ot, zwykłe towarzyskie granie, choć dla Wieszczyckiego szczególne, bo zdobył swoją pierwszą bramkę w drużynie narodowej. Jeszcze w tym samy roku doszło do rewanżu. A właściwie rewanżów. W grudniu skorzystaliśmy z zaproszenia i pojechaliśmy do Rijadu. W pierwszym meczu, uznanym za nieoficjalny, wygraliśmy 2:0 po golach Jacka Dembińskiego i Tomasza Łapińskiego. Dwa dni później spotkanie było już jak najbardziej oficjalne, ale zwycięzca się nie zmienił. Tym razem wygraliśmy 2:1 po trafieniach Henryka Bałuszyńskiego i Tomasza Rząsy. Ten drugi, podobnie jak Wieszczycki, debiut w reprezentacji uświetnił golem.
Do ostatniego starcia doszło 28 marca 2006 roku. Przygotowująca się do mundialu w Niemczech kadra Pawła Janasa znowu zawitała do Rijadu. I zgodnie z tradycją ponownie błysnął debiutant. I to nawet dwukrotnie. Po golach nowicjusza Łukasza Sosina wygraliśmy 2:1. Ale jak się okazało znacznie dłużej w reprezentacji zagościli dwaj inni piłkarze, którzy debiutowali z Arabią Saudyjską. Chodzi o Łukasza Fabiańskiego i Jakuba Błaszczykowskiego. To oni, a nie Sosin, zostali reprezentantami na lata.
Zaczęło się w… Rzymie. Obie reprezentacja trafiły do jednej grupy w piłkarskim turnieju olimpijskim. Na zakończenie rywalizacji biało-czerwoni przegrali z Argentyńczykami 0:2, a pierwszego gola strzelił… Juan Oleniak. Nazwisko brzmi swojsko, prawda? Ten mecz został jednak uznany za nieoficjalny. Za pierwsze spotkanie obu reprezentacji uznano dopiero te z 11 czerwca 1966 roku. Drużyna pod wodzą Antoniego Brzeżańczyka wybrała się na tournee po Ameryce Południowej. Z Brazylią nie udało się nic ugrać (1:4 w Belo Horizonte i tylko 1:2 na słynnej Maracanie), ale z Argentyną już tak. Gospodarze przygotowywali się do MŚ w Anglii (gdzie dotarli do ćwierćfinału), ale Polacy okazali się wymagającym sparingparterem. Cenny remis zapewnił nam kapitalnym strzałem Jan Liberda.
Dwa lata później, 17 grudnia 1968 roku, znowu doszło do towarzyskiego starcia obu drużyn. Tym razem w Mar del Plata górą byli gospodarze. Wygrali po golu z rzutu karnego. Mogliśmy doprowadzić do remisu, ale my z kolei nie wykorzystaliśmy „jedenastki”. Pechowym strzelcem okazał się… Kazimierz Deyna. Dekadę później „Kaka” zmarnuje jeszcze jednego karnego z Argentyną. Znacznie ważniejszego. Zanim do tego dojdzie wielkie dni chwały przeżywała kadra Kazimierza Górskiego. Drogę po medal niemieckiego mundialu (1974) rozpoczęła właśnie od starcia z „Albicelestes”. Polacy nie byli faworytami, tak jak nie będą nimi na mundialu w 2022 roku. Ale wtedy zagrali koncertowo. 15 czerwca w Stauttgarcie wygrali 3:2, a już po niespełna 10 minutach było 2:0. Kapitalnie zagrał przede wszystkim Grzegorz Lato. Przyszły król strzelców MŚ’74 zdobył dwie bramki i zaliczył asystę przy trafieniu Andrzeja Szarmacha. To był jedyny premierowy mecz Polaków na MŚ (w ośmiu startach), który zakończył się naszym zwycięstwem. Powtórka w Katarze mile widziana!
Dwa kolejne mecze znowu graliśmy towarzysko. Najpierw w 1976 roku piłkarze z Ameryki Południowej przylecieli do Chorzowa. Rok później z rewizytą udała się kadra Jacka Gmocha. Oba starcia przegraliśmy (1:2 i 1:3), ale to miało być tylko przetarcie przed mundialem 1978. To na nim mieliśmy pokazać wszystkie atuty. Argentyńczycy byli gospodarzami turnieju i trafiliśmy na nich w drugiej rundzie. I to od razu na początek rozgrywek. 14 czerwca 1978 roku kadra Gmocha zagrała najlepszy mecz na mundialu’78. Ale i tak przegrała. Naszym katem został Mario Kempes. Dwukrotnie pokonał Jana Tomaszewskiego, a w międzyczasie wybił piłkę ręką z bramki po główce Laty. Niestety, rzutu karnego nie wykorzystał Kazimierz Deyna. Strzelił lekko i w środek bramki, czyli dokładnie tam gdzie stał Ubaldo Fillol.
Później z dwukrotnymi mistrzami świata graliśmy jeszcze pięciokrotnie. Już tylko towarzysko. Z dwóch zwycięstw 2:1 (1981, 2011) zdecydowanie cenniejsze było to pierwsze. Wtedy na „gorącym terenie” ówczesnego mistrza świata wygraliśmy po golach Andrzeja Buncola i Zbigniewa Bońka. Na dodatek do Buenos Aires polecieliśmy tylko z jednym bramkarzem, który miał… złamany palec. Ale Józef Młynarczyk stanął na wysokości zadania, tak jak i jego koledzy z drużyny. Ostatnie polsko-argentyńskie tango „zatańczono” w Warszawie 11 lat temu. Kadra Franciszka Smudy przygotowywała się w pocie czoła do Euro 2012. Z jakim skutkiem pamiętamy. Ale na Legii powiało optymizmem, bo Polacy wygrali 2:1 po bramkach Adriana Mierzejewskiego i Pawła Brożka. Goście z Ameryki Południowej przylecieli jednak do Warszawy w mocno rezerwowym składzie. Albicelestes szykowali się wtedy do rozpoczynającego się za miesiąc Copa America. A z kadry na ten turniej na Stadionie Wojska Polskiego zagrał tylko… jeden piłkarz.