anglia - polska (09.10.1996)anglia - polska (09.10.1996)
KronikiIdol na podłe czasy
Idol na podłe czasy
Autor: Rafał Byrski
Data dodania: 9.10.2024
FOT. PAPFOT. PAP

To nie był kandydat na idola. Cichy, skromny, małomówny. A jak już coś z siebie wydusił, to się…. jąkał. Na treningach wlókł się gdzieś w trakcie biegu na szarym końcu grupy. Sprawiał wrażenie sztywnego i niewygimnastykowanego. Do Widzewa trafił w 1995 roku z Jagiellonii Białystok i długo musiał walczyć z opinią „prowincjusza”. Koledzy z szatni traktowali go trochę jak dziwoląga. Sympatycznego, ale dziwoląga. Za to w trakcie meczu zmieniał się nie do poznania. Coś w stylu doktora Jekylla i mister Hyde’a. Technika, błyskotliwość, przebojowość, improwizacja. Bez strachu i kompleksów wobec największych gwiazd. Co z tego, że genialne zagrania przeplatał stratami i prostymi błędami? Za te popisy był kochany przez kibiców, doceniany przez rywali i kolegów z drużyny. O błędach nikt już chwilę po meczu nie pamiętał. Taki był Marek Citko, polski bohater jesieni 1996 roku. 

W reprezentacji rozegrał tylko dziesięć meczów. Strzelił dwa gole, ale ten zdobyty na Wembley, choć w przegranym meczu, przyniósł mu gigantyczną popularność. Na tyle dużą, że w plebiscycie TVP został najlepszym polskim sportowcem 1996 roku. I głosami widzów wyprzedził wszystkich mistrzów olimpijskich z Atlanty! A było ich siedmioro.

Citko został idolem, choć o sukcesach reprezentacji mogliśmy wtedy tylko pomarzyć. To były dla kadry podłe czasy. Selekcjonerska kadencja Władysława Stachurskiego trwała tyle co nic, czyli pół roku. Zaczęła się od 0:5 z Japonią w Hongkongu, a skończyła na 1:1 z Białorusią w Mielcu. Cztery mecze i żadnego zwycięstwa.

Ówczesny prezes PZPN Marian Dziurowicz nie chciał już czekać. Stachurskiego zastąpił Antoni Piechniczek. Ten drugą przygodę z reprezentacją też zaczął od porażki – 0:2 z Rosją w Moskwie. Ale to był dopiero początek problemów. Piechniczek zdjął w trakcie meczu Wojciecha Kowalczyka, Tomasza Iwana i Andrzeja Juskowiaka. Cała trójka obraziła się za to na selekcjonera, krytykując w czambuł także sprawy organizacyjne, które prawdę powiedziawszy dalekie były od ideału. Poczynając od fatalnego hotelu, a na kiepskim wyżywieniu kończąc. Tylko Piechniczek nie miał z tym nic wspólnego.

Iwan w kadrze Piechniczka już nie zagrał. Kowalczyk i Juskowiak wrócili do niej dopiero w lutym i kwietniu 1997 roku. Przed kolejnym towarzyskim starciem, tym razem z Cyprem w Bełchatowie, znowu doszło do skandalu. Na zgrupowanie spóźniło się pięciu graczy Widzewa (w tym Citko). Na zbiórkę w bełchatowskim hotelu mieli przyjechać o 22. Na miejscu rzeczywiście byli o dziesiątej, ale… następnego dnia rano. Zdenerwowany selekcjoner odesłał spóźnialskich do Łodzi.

W takich warunkach Piechniczek szykował kadrę do rozpoczynających się jesienią eliminacji MŚ w 1998 roku we Francji. Już losowanie stawiało nas na straconej pozycji. Bo jakie szanse miała ówczesna kadra w starciach z Włochami i Anglikami? Właściwie można było wyjść z pokoju i zgasić światło.

Próbą generalną przed meczem z Anglią na Wembley miało być spotkanie z Niemcami. Na początku września Polacy zgodnie z przewidywaniami przegrali z mistrzami Europy 0:2, ale w Zabrzu pokazali niezłą grę.

A później wybuchła „Citkomania”. Widzew rozpoczął występy w Lidze Mistrzów od porażek z Borussią Dortmund (1:2) i Atlético Madryt (1:4), ale w obu meczach Citko pokonał bramkarza rywali. A hiszpańskiemu golkiperowi Molinie tak od niechcenia „wrzucił piłkę za kołnierz” strzałem z czterdziestu metrów. O takim golu musiała mówić cała Europa.

1:2 Niesamowity gol M. Citki!
tomasz łapiński

Z dnia na dzień staliśmy się świadkami zjawiska, któremu prasa nadała tytuł „Citkomanii”, a szatnia spoglądała na to, co się dzieje, z rosnącym niedowierzaniem. Obserwowała kształtowanie się pierwszej piłkarskiej gwiazdy współczesnego formatu i niespotykanej wcześniej popularności. Za Markiem, gdziekolwiek się pojawił, ciągnął szereg ludzi. Wszyscy czegoś od niego chcieli: a to autografu, a to zdjęcia, a to pożyczki, a to wywiadu, programu w telewizji. Do tego stały wianuszek piszczących nastolatek nasuwał skojarzenie z Beatlesami – nie przesadzam.

Wypowiedź Tomasza Łapińskiego z książki „Kopalnia. Sztuka Futbolu, część 6”, Wydawnictwo SQN, Kraków 2021

Ale przed meczem z półfinalistami Euro’96 Piechniczkowi znowu nie brakowało problemów. Piotr Nowak miał przyjechać na zgrupowanie w Wiśle w poniedziałek. Dotarł pięć dni później. Powód? Klub polskiego pomocnika TSV 1860 Monachium miał w tym czasie ligowy mecz z Borussią i trener Werner Lorant ani myślał grać bez swojej największej gwiazdy.

Z Citką też były problemy. Choć innego rodzaju. W sparingowym meczu z Banikiem Ostrawa zagrał tylko kilkanaście minut w drugiej połowie i zszedł z boiska. Piechniczek widział go w drugiej linii, a sam zainteresowany wolał grać w ataku.

antoni piechniczek

Rolę Citki w reprezentacji wyobrażałem sobie nieco inaczej niż ta, którą odgrywał w klubie. W Widzewie był wolnym elektronem. Robił, co chciał, szedł w te rejony boiska, w które chciał. Jednak na reprezentacyjnym szczeblu wolnym elektronem może być Maradona, a nie Citko. Marek był widowiskowym, umiejącym się sprzedać piłkarzem, ale reprezentacji trzeba dać więcej. (…) Ceniłem tego zawodnika. Uważam jednak, że Markowi w wielkiej karierze przeszkodził Widzew Łódź, bo chcieli za niego niebotyczne pieniądze. Gdyby go puścili, zanim przytrafiła mu się kontuzja, kto wie, co by się stało z jego karierą.

Wypowiedź Antoniego Piechniczka z książki Pawła Czado i Beaty Żurek „Piechniczek. Tego nie wie nikt.”, Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2015

W PZPN bałagan organizacyjny trwał w najlepsze, a selekcjoner Anglików Glenn Hoddle w spokoju szykował piłkarzy na starcie z Polską. Wszystkich miał już dziewięć dni przed meczem. A od gwiazd w angielskiej kadrze mogło zakręcić się w głowie: David Beckham, Paul Gascoigne, Alan Shearer, David Seaman, Steve McManaman, Paul Ince, Gareth Southgate czy Stuart Pearce.

Ale to niedocenieni goście uderzyli pierwsi. Już w 7. minucie Citko sfinalizował szybką akcję biało-czerwonych. Po 23 latach od pamiętnej bramki Jana Domarskiego doczekaliśmy się wreszcie polskiego gola na Wembley.

0:1 M. Citko po podaniu H. Bałuszyńskiego
marek citko

Z meczu w Londynie bardziej pamiętam inne sytuacje. Na przykład siatkę, którą założyłem Gascoigne'owi, czy kilka fajnych dryblingów. Gola zdobyłem z automatu, to były sekundy: przyjęcie - uderzenie. Na Wembley najważniejsze było przyjęcie, wyszło mi idealnie.

Marek Citko w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”, 15 października 2012 r.

Niestety, gol Citki i kapitalna gra Nowaka, który całkowicie przyćmił Gascoigne’a, tak naprawdę na niewiele się zdały. Byliśmy blisko pokonania Anglików na ich terenie, ale znowu obeszliśmy się smakiem. Tym razem powód był jeden. „Książę Paryża” nie został… „Diukiem Londynu”. Rok wcześniej Andrzej Woźniak był bohaterem meczu z Francją (1:1) na Parc des Princes, ale z Wyspiarzami nie popisał się przy obu golach Shearera. Szczególnie pierwsze trafienie Anglika obciąża konto polskiego bramkarza.

1:1 błąd A. Woźniaka i gol A. Shearera

Żadna z historii związanych z tym meczem nie zakończyła się dla nas happy endem. Zgodnie z oczekiwaniami Polacy byli tylko tłem dla Anglików i Włochów w rywalizacji o mundial. A jeszcze przed końcem nieudanych eliminacji Piechniczek zrezygnował z posady selekcjonera. Woźniak po wpadce na Wembley stracił miejsce w bramce FC Porto. A karierę Citki przerwała paskudna kontuzja. W maju 1997 roku, w ligowym meczu z Górnikiem Zabrze, zerwał ścięgna Achillesa. Po wielomiesięcznej rehabilitacji już nigdy nie wrócił do dawnej dyspozycji. „Citkomania”, która szybko i niespodziewanie się zaczęła, równie szybko i niespodziewanie się skończyła.