„Jak Górnik z Manchesterem City?” – to było jedno z pierwszych pytań, jakie 30 marca 1971 roku zadał Alojzy Piątek. Rewanżowym meczem Górnika w ćwierćfinale Pucharów Zdobywców Pucharów żyła cała Polska, ale okoliczności tego pytania były niesamowite. Siedem dni wcześniej Piątek został przysypany w czasie katastrofy w zabrzańskiej kopalni „Mikulczyce-Rokitnica”.
Alojzy Piątek (na zdjęciu z żoną Teresą) przeżył własną śmierć, a później dostał dożywotnią wejściówkę na wszystkie mecze Górnika Zabrze.
Z dziewiętnastu górników ośmiu uratowano kilka godzin po katastrofie. Z pozostałych przeżył tylko on. Pod ziemią przebywał 158 godzin bez żywności i wody. By się nie odwodnić, pił własny mocz. Gdy w końcu dotarła do niego ekipa ratownicza, Piątka najbardziej interesował wynik meczu Górnika. Ostatecznie zabrzanie przegrali wtedy rywalizację z Manchesterem City, ale dla takich kibiców jak Piątek warto było grać. I drużyna z Zabrza robiła to najlepiej w Polsce. Wypadek w kopalni miał miejsce prawie rok po tym jak Górnik grał w finale Pucharu Zdobywców Pucharów. Także z Manchesterem City. 29 kwietnia minęła 52. rocznica tego historycznego meczu. Jedynego występu polskiego klubu w finale europejskiego pucharu.
W Wiedniu Górnik przegrał z Manchesterem City 1:2. Już awans do finału był sukcesem, ale nawet we wspomnieniach głównych bohaterów przewija się żal straconej szansy. Puchar Zdobywców Pucharów to były drugie w hierarchii, po Pucharze Europy Mistrzów Krajowych, rozgrywki klubowe na Starym Kontynencie.
Finał odbył się zaledwie tydzień po trzecim decydującym meczu Górnika z Romą. Gdy zabrzanie walczyli jeszcze z włoskim klubem, Anglicy już dawno przygotowywali się do decydującego starcia. Im wystarczyły tylko dwa spotkania na przejście Schalke 04 Gelsenkirchen.
W Strasburgu do Polaków uśmiechnęła się fortuna po wygranym losowaniu z Romą. W Wiedniu wszystko sprzysięgło się przeciwko nim. Przede wszystkim nie był to pobyt nad „pięknym, modrym Dunajem”, tylko w zimnym i deszczowym Wiedniu. W czasie meczu lało jak z cebra. Nic dziwnego, że spotkanie na legendarnym Praterze oglądało zaledwie osiem tysięcy widzów.
W drodze do finału Górnik Zabrze wyeliminował m. in. drużynę Lewskiego Sofia (2:3 na wyjeździe i 2:1 u siebie).
W takich warunkach lepiej czuli się Anglicy. Najpierw Kostka po strzale Francisa Lee nie utrzymał śliskiej piłki, a z dobitką zdążył Neil Young. Tuż przed przerwą Stefan Florenski niedokładnie podał do Stanisława Oślizły. Kapitan Górnika stracił piłkę. Lee znalazł się sam na sam z Kostką, ale został sfaulowany przez polskiego bramkarza. Rzut karny. Kostka wyczuł intencje Lee, ale znowu nie utrzymał śliskiej piłki. Po przerwie Górnik nie miał już nic do stracenia, ale Oślizło tylko zmniejszył rozmiary porażki. Do remisu mógł doprowadzić Jan Banaś, ale w dogodnej sytuacji strzelił nad poprzeczką. Szansa na dogrywkę przepadła.
Stanisław Oślizło był pierwszym polskim piłkarzem, który strzelił gola w finale europejskiego pucharu. Niestety było to tylko honorowe trafienie dla Górnika Zabrze w spotkaniu z Manchesterem City.
Piłkarzom w podróży do Wiedniu towarzyszyły małżonki. Był czas na wspólne spacery, zwiedzanie i oczywiście zakupy. W czasach PRL-u każdy wyjazd do kraju „za żelazną kurtyną” był wydarzeniem.
Zdaniem piłkarzy wspólny wyjazd z życiowymi partnerkami nie miał jednak wpływu na ich grę. Na pomeczowej kolacji z udziałem obu zespołów nastroje w polskim obozie były minorowe. Nie osłodził ich nawet smak szampana. Anglicy zgodzili się bowiem łaskawie, by gracze Górnika mogli napić się po łyku „złocistego trunku” prosto z czary pucharu, jaki otrzymali za zwycięstwo w rozgrywkach. Niestety dla Polaków szampan miał tego dnia wyjątkowo cierpki smak.