Michał ŻewłakowMichał Żewłakow
KronikiBraterskie duety biało-czerwonych
Braterskie duety biało-czerwonych
Autor: Emil Kopański
Data dodania: 22.04.2024
CyfrasportCyfrasport

Wielokrotnie zdarza się, że bracia zostają piłkarzami. Niewielu jednak dociera w duecie na poziom reprezentacji Polski. Ostatnimi takimi parami byli bracia Brożkowie i Żewłakowowie, jednak mają oni swoich poprzedników. Jakie braterskie duety mieliśmy okazję oglądać w narodowych barwach?

Przedwojenne duety

Wiele przypadków reprezentacyjnych braci zdarzyło się przed II wojną światową. W pierwszych latach funkcjonowania polskiej kadry narodowej zdarzyło się pięć takich par. Epizodyczne role odegrali Antoni i Stanisław Malczykowie. Pierwszy z nich w koszulce z orłem na piersi zagrał raz, drugi pojawił się na boisku trzykrotnie. Podobnie stało się w przypadku Bronisława i Kazimierza Seichterów. Łącznie zanotowali pięć występów w kadrze, z czego dwa były udziałem Bronisława, a trzy Kazimierza.

Nieco mocniej w narodowych barwach zaistnieli Stefan i Walerian Kisieliński. Pierwszy z nich zaliczył sześć występów w reprezentacji, a po latach był członkiem jej kapitanatu. Walerian natomiast może pochwalić się tytułem króla strzelców polskiej ligi, wywalczonym w 1931 roku. Pięć lat później znalazł się w kadrze na igrzyska olimpijskie w Berlinie, a jego licznik występów w drużynie narodowej zamknął się na siedmiu. Zdobył w nich dwie bramki.

 Jan i Józef Kotlarczykowie – płuca i serce kadry

50 meczów i udział w igrzyskach olimpijskich – to reprezentacyjny dorobek braci Jana i Józefa Kotlarczyków. Przed II wojną światową byli czołowymi postaciami kadry narodowej, ale także Wisły Kraków. Dziś ich imię nosi stadion krakowskiego Nadwiślana.

Obaj wychowali się w Krakowie, u podnóża Wawelu i Skałki. Urodzony 22 listopada 1903 roku starszy z braci, Jan, pierwsze piłkarskie kroki stawiał w Nadwiślanie. Długo tam jednak miejsca nie zagrzał, bo jeszcze jako nastolatek został piłkarzem Wisły. Związał się z nią już do końca swojej kariery, oddając „Białej Gwieździe” całe swoje serce.

Z tego zresztą zawsze słynął. Na boisku zostawiał zdrowie, dając z siebie absolutne maksimum. Nigdy nie znał pojęcia „oszczędzania sił”. Grając na pozycji pomocnika zapewniał zarówno spokój w defensywie, rozbijając ataki rywali, jak i wsparcie w ofensywie, posyłając często świetne podania do napastników. Nic więc dziwnego, że szybko trafił do reprezentacji Polski. Zadebiutował w niej 10 czerwca 1928 roku w towarzyskiej potyczce z USA. O tym, jak ważnym ogniwem drużyny się stał, świadczy fakt, że gdy zszedł z boiska odpocząć (ówczesne przepisy na to pozwalały), Amerykanie zdobyli dwie bramki. Gdy wrócił na murawę, znów szczelnie zabezpieczał tyły.

Bardzo szybko zapracował na miano etatowego reprezentanta Polski. Cieszył się zaufaniem wszystkich szkoleniowców odpowiedzialnych za wyniki kadry narodowej i choć czasami brakowało mu szybkości i dynamiki, zawsze zostawiał na boisku całe swoje serce. Gdy inni opadali z sił, on nadal walczył za dwóch. W reprezentacji Polski wystąpił łącznie dwadzieścia razy. Z Wisłą Kraków cieszył się dwukrotnie z mistrzostwa i raz z Pucharu Polski. Po drugiej wojnie światowej nie wrócił już na boisko z racji wieku, ale nie zamierzał rozstawać się z futbolem. Został trenerem „Białej Gwiazdy”, pomagał też bezinteresownie młodym piłkarzom ze stolicy Małopolski w rozwijaniu ich umiejętności. Prywatnie był wielkim koneserem sztuki, zwłaszcza malarstwa, a w jego domu na ścianach wisiały płótna fantastycznych artystów. Zmarł 18 lipca 1966 roku w ukochanym Krakowie.

Młodszy o cztery lata Józef poszedł bardzo podobną do Jana ścieżką. Także zaczynał w Nadwiślanie, a do Wisły trafił dwa lata później niż brat. Najpierw był zawodnikiem zespołu rezerw, ale błyskawicznie awansował do pierwszej drużyny. Początkowo występował jako napastnik, lecz dość szybko został przesunięty do linii pomocy, gdzie przez wiele lat grał u boku Jana. Z Wisłą również dwa razy wygrał mistrzostwo i raz Puchar Polski.

Dla tak uzdolnionego zawodnika również nie mogło zabraknąć miejsca w reprezentacji narodowej. Młodszy z braci Kotlarczyków zadebiutował w niej 26 października 1930 roku w towarzyskim starciu z Łotwą. Bardzo szybko wniósł jakość do zespołu, a wraz z bratem stanowili niejednokrotnie zaporę nie do przejścia dla rywali. Józef Kotlarczyk w reprezentacji kraju wystąpił dziesięć razy więcej od swojego starszego brata. Znalazł się też w kadrze na igrzyska olimpijskie w Berlinie, gdzie Polacy zajęli czwarte miejsce, a on sam pełnił rolę kapitana zespołu. Przed wybuchem II wojny światowej tylko Władysław Szczepaniak rozegrał więcej spotkań z orłem na piersi niż Józef Kotlarczyk. Młodszy z krakowskiego rodzeństwa odszedł nagle, na zawał serca, 28 września 1959 roku.

Obaj bracia Kotlarczykowie mają swoje miejsce w historii reprezentacji Polski. Zapisali się w niej jako niezwykle waleczni i oddani zawodnicy, którzy zostawiali na boisku całe swoje serce i gdy innym zaczynało brakować tchu, oni właśnie łapali drugi oddech. Syn Jana, Tadeusz, także został piłkarzem – występował w Wiśle Kraków oraz juniorskich reprezentacjach Polski. Dziś może być dumny z faktu, że jego ojciec i stryj byli tak ważną częścią historii rodzimego futbolu, a stadion macierzystego Nadwiślana nosi imię braci Kotlarczyków.

Ryszard i Jerzy Piecowie

Ważną rolę w historii polskiego futbolu odegrali także bracia Ryszard i Jerzy Piecowie. Starszy z nich, Ryszard, przyszedł na świat 17 sierpnia 1913 roku w Lipinach, które dziś są dzielnicą Świętochłowic. Przez całą swoją karierę przywdziewał barwy tamtejszych klubów – Silesii oraz Naprzodu (noszącego w czasie II wojny światowej nazwę TuS 1883). W kadrze narodowej debiutował 18 sierpnia 1935 roku w meczu z Jugosławią. Łącznie zaliczył w niej 21 występów, zdobywając trzy bramki. Dołożył do tego gry w kadrze olimpijskiej. Znalazł się w kadrze na turnieje finałowe igrzysk olimpijski (Berlin 1936) oraz mistrzostw świata (Francja, 1938). Po zakończeniu kariery pracował w hucie. Odszedł 24 stycznia 1979 roku.

Młodszy o niespełna dwa lata Jerzy urodził się 7 stycznia 1915 roku. Podobnie jak starszy brat, lwią część kariery spędził w klubach z Lipin, jednak występował też w AKS Chorzów i Breslauer SpVg 02. W reprezentacji Polski po raz pierwszy zagrał 12 września 1937 roku, w meczu przeciwko Danii. Co ciekawe, jeszcze przed debiutem znalazł się w kadrze na Igrzyska Olimpijskie w Berlinie (1936). Dwa lata później wyjechał też na mundial do Francji. Jest jednym z niewielu piłkarzy, którzy występowali w drużynie narodowej zarówno przed, jak i po II wojnie światowej. Po raz ostatni – szósty w karierze – koszulkę z orłem na piersi założył 14 września 1947 w potyczce ze Szwecją. Zmarł bardzo wcześnie, 4 kwietnia 1954 roku, mając zaledwie 39 lat.

Jerzy i Jan Wilimowie – duet, który nie zagrał razem

Obaj są wychowankami Szombierek Bytom. Obaj wywalczyli z tym małym klubem wicemistrzostwo Polski. Obaj dostąpili zaszczytu występu w seniorskiej reprezentacji kraju. Choć dziś żyje już tylko jeden z nich, bracia Jerzy i Jan Wilimowie (na zdjęciu) z pewnością mają swoje miejsce w historii polskiego futbolu.

Jako pierwszy na świat przyszedł Jerzy. Urodził się co prawda w Chorzowie, ze względu na lokalizację szpitala, ale całe dzieciństwo spędził na osiedlu w Bytomiu. Gdy podwórkowe boiska stały się dla niego za ciasne, zapisał się na treningi do Szombierek. Trochę „osiedlowego” klubu, znajdującego się nieco w cieniu Polonii, mocno związanego z tradycjami kopalnianymi. Sam Jerzy także zjeżdżał do kopalni, nawet wtedy, gdy był już zawodnikiem II-ligowej pierwszej drużyny Szombierek. Dzielił pracę z grą w piłkę, a w 1963 roku mógł już nazywać się pierwszoligowcem. W premierowym sezonie w krajowej elicie drużyna z Bytomia zajęła szóstą pozycję, a krótko po rozpoczęciu tych rozgrywek Jerzy Wilim był już reprezentantem Polski.

Piłkarz Szombierek, wyróżniający się przede wszystkim potężnym uderzeniem głową oraz świetną dynamiką, dostał szansę debiutu w narodowych barwach. 4 września 1963 roku biało-czerwoni mierzyli się w Szczecinie w towarzyskim boju z Norwegią. W wyjściowym składzie pojawiło się dwóch debiutantów – Włodzimierz Lubański i Zygfryd Szołtysik. Jerzy Wilim zasiadł na ławce rezerwowych, ale tego dnia kadrze narodowej szło wyjątkowo dobrze. Już do przerwy prowadziła 3:0, a po zmianie stron podwyższała rezultat. Tuż przed zdobyciem czwartej bramki na boisku pojawił się Wilim. Zmienił na murawie Jerzego Musiałka i rozegrał 25 minut w koszulce z orłem na piersi. Duet miał wyjątkowo udany – biało-czerwoni zwyciężyli aż 9:0!

Swą dobrą passę Jerzy Wilim kontynuował w rozgrywkach ligowych. Szombierki dość niespodziewanie sięgnęły po tytuł wicemistrza kraju, a ich napastnik został królem strzelców rozgrywek. Zapisał na swoim koncie osiemnaście bramek, a koroną musiał podzielić się z kolegami z reprezentacji – Lucjanem Brychczym i Józefem Gałeczką. Był to największy indywidualny sukces Wilima, a i Szombierki w kolejnych latach radziły sobie w rozgrywkach nieco słabiej, stając się ligowym średniakiem. Po wyróżniającego się w barwach tego klubu napastnika sięgnął jednak Górnik Zabrze. Tam Jerzy Wilim przegrywał rywalizację o miejsce w składzie, swoje zrobiły także kontuzje. Zdobył dwa tytuły mistrza kraju i Puchar Polski, ale w końcu trafił do holenderskiego Stormvogels Telstar. Grał jeszcze dla francuskiego Stade de Rennes, a karierę kończył w AKS Niwka Sosnowiec. W reprezentacji narodowej wystąpił łącznie osiem razy, zdobywając cztery bramki. Po odwieszeniu butów na kołek osiadł na stałe w Niemczech. Zmarł 8 grudnia 2014 roku w Gladbeck, po ciężkiej chorobie nowotworowej.

Młodszy o dwa lata od Jerzego Jan Wilim także wychowywał się w Bytomiu. Jego ścieżki również poprowadziły na stadion Szombierek, gdzie rozpoczął seniorską karierę. Kroczył bardzo podobną do Jerzego drogą, choć z oczywistych względów – grał jako pomocnik – nie był aż tak skuteczny. Niemniej jednak jego dorobek bramkowy w rozgrywkach ligowych, wynoszący 48 strzelonych goli, musi robić wrażenie. „Wilim Zwei” („Wilim Drugi”) związał się z macierzystym klubem na długie lata. Występował w nim na poziomie ekstraklasy przez jedenaście sezonów, dopiero w ostatnich latach kariery przenosząc się do Chrobrego Głogów.

Także i młodszy z braci Wilimów doczekał się swojej szansy w narodowych barwach. W styczniu 1966 roku trener Ryszard Koncewicz, który odpowiadał za ustalanie składu na towarzyski mecz z Anglią, rozgrywany w Liverpoolu, zdecydował się postawić na piłkarza Szombierek. Wyszedł on na murawę w podstawowej jedenastce i w meczu z przyszłym mistrzem świata rozegrał 38 minut. Zmienił go jeszcze przed przerwą Jan Banaś. W tym czasie starszy brat zasiadał na ławce rezerwowych i na boisku się nie pojawił. Obaj bracia Wilimowie tylko raz wystąpili zresztą w tym samym meczu kadry. Stało się to 8 czerwca 1966 roku w potyczce z Brazylią. Nie było im jednak dane nigdy zagrać razem – gdy w starciu z „Canarinhos” Jerzy wchodził na murawę w drugiej połowie spotkania, Jana już na niej nie było. Młodszy z braci swoją reprezentacyjną karierę zakończył na trzech występach.

Choć w kadrze narodowej bracia Jerzy i Jan Wilimowie nie odegrali znaczącej roli, z pewnością zostali zapamiętani przez kibiców. Zwłaszcza tych Szombierek, jako jeden z najlepszych duetów w historii tego klubu.

Bracia Jan i Jerzy WilimowieBracia Jan i Jerzy Wilimowie
East News

Bernard i Zygfryd Blautowie – „Malina” i „Długopis”

Bracia Bernard i Zygfryd Blautowie łącznie w reprezentacji Polski zaliczyli 37 spotkań. Lwią część, bo aż 36, zapisał na swoim koncie starszy z nich. I choć młodszy tylko raz zagrał z orłem na piersi, uczynił to u boku swego brata.

Jako pierwszy na świat przyszedł Bernard. Urodzony 3 stycznia 1940 roku w Otmęcie, karierę zaczynał w Budowlanych Gogolin. Od najmłodszych lat jego życie kręciło się wokół futbolu. Oprócz treningów w klubie, Bernard Blaut uczestniczył też w wielu turniejach amatorskich. Nie mogło być inaczej, gdyż z piłkę nożną zaangażowana była cała rodzina. Gdy Bernard był nastolatkiem, w drużynie podwórkowej trenerem był jego ojciec, Ryszard, który grał przed II wojną światową na poziomie II ligi. Kierownikiem zespołu została mama, Klara, a po boisku biegał też młodszy brat, Zygfryd. Nic dziwnego, że w takim otoczeniu Bernard czynił kolejne postępy. Mając 18 lat zadebiutował w ligowym meczu w barwach Odry Opole. Nie był to debiut z marzeń, bo młody piłkarz w premierowym występie doznał złamania ręki.

W tym samym czasie w juniorach opolskiego klubu do kariery startował także Zygfryd. Ich losy rozeszły się dość szybko – w 1961 roku Bernard został powołany do wojska i trafił do warszawskiej Legii. Zygfryd, noszący pseudonim „Malina”, dwa lata później wylądował w innym wojskowym klubie, Śląsku Wrocław. Legia skupiała wówczas najlepszych piłkarzy w kraju w wieku poborowym, a Bernard miał już na koncie debiut w reprezentacji Polski. 13 listopada 1960 roku wystąpił bowiem w towarzyskim meczu z Węgrami.

Bernard Blaut, którego nazywano „Długopisem”, bardzo szybko odnalazł się w nowym środowisku. Wskoczył do podstawowego składu Legii, tworząc – wraz z Lucjanem Brychczym i Kazimierzem Deyną – fantastyczną linię pomocy. Blaut był tym, który miał nieco więcej zabezpieczać, tworząc „Kiciemu” i „Kace” możliwość do kreatywnej i fantazyjnej gry. „Długopis” na boisku był bardzo rozważny, stając się w dużej mierze mózgiem zespołu. Nic dziwnego, że nosił opaskę kapitana, a w młodzieńczych latach Deyny stał się dla młodszego kolegi swego rodzaju mentorem. „Kazik” mieszkał nawet z Blautem, co uratowało niepokornego młodziana przed problemami z utrzymaniem wojskowego stylu życia.

W tym czasie Zygfryd Blaut bardzo przyzwoicie radził sobie w barwach Śląska. W końcu działacze Legii stwierdzili, że dobrze byłoby mieć go w swoich szeregach. Charakteryzujący się dużym spokojem stoper dołączył do stołecznej jedenastki w 1968 roku. W warszawskiej ekipie nie odgrywał tak ogromnej roli jak jego starszy brat, pełniąc głównie funkcję niesłychanie użytecznego zmiennika. O takim zabezpieczeniu na ławce rezerwowych, jakie gwarantował młodszy z braci Blautów, mogła tylko pomarzyć zdecydowana większość ligowych zespołów.

W końcu i „Malina” doczekał się swojej szansy w reprezentacji Polski. 22 lipca 1970 roku wybiegł na murawę w podstawowym składzie drużyny narodowej na towarzyski mecz z Irakiem. Ramię w ramię ze swym bratem rozegrał w Szczecinie 45 minut. W przerwie spotkania Bernard opuścił boisko, a Zygfryd pozostał na nim do końcowego gwizdka. Czas pokazał, że był to jedyny występ „Maliny” z orłem na piersi.

Wspólne sukcesy bracia Blautowie odnosili w Legii. W 1969 i 1970 roku sięgnęli po mistrzostwo Polski. Ponadto Bernard dopisał do swojego konta dwa Puchary Polski, a Zygfryd jeden. Ze zwycięstwa w tych rozgrywkach nie cieszyli się jednak razem – „Długopis” wygrywał to trofeum przed przybyciem „Maliny”, natomiast Zygfryd już po odejściu starszego brata z warszawskiego klubu.

Zygfryd Blaut przy Łazienkowskiej występował do 1974 roku, po czym na chwilę przed zakończeniem kariery przywdział jeszcze koszulkę stołecznej Polonii. Bernard natomiast, który z Legii wyjechał w 1972 roku, ostatnie sezony w roli zawodnika spędzał we francuskim FC Metz. Po odwieszeniu butów na kołek bracia Blautowie zajęli się pracą trenerską. I znów to Bernard, który w kadrze narodowej rozegrał jako zawodnik 36 spotkań, był o krok przed młodszym bratem. W latach 1975-1981 współpracował z reprezentacją Polski, przez kilka lat będąc asystentem Antoniego Piechniczka. Zdarzyło mu się również samodzielnie poprowadzić kadrę narodową w potyczce z Czechosłowacją. Przez wiele lat pracował również za granicą, w Tunezji i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. W ZEA dostąpił nawet możliwości stania u sterów reprezentacji. Zmarł 19 maja 2007 roku w Warszawie.

Trenerska kariera Zygfryda Blauta była nieco skromniejsza. Nigdy nie wyjechał poza granice Polski, a prowadził głównie kluby z rodzinnych stron, jak MKS Gogolin czy Odrę Opole. Kładł szczególny nacisk na rozwój młodych zawodników, starając się jak najlepiej przygotowywać ich do realiów panujących w seniorskim futbolu. Jego kariera trenerska została jednak przedwcześnie zakończona. Pełniąc obowiązki szkoleniowca Odry zachorował na grypę, jednak nie przerwał prowadzenia treningów. Niezaleczona choroba przekształciła się w zapalenie płuc, a to, w połączeniu z innymi dolegliwościami, doprowadziło do przedwczesnej śmierci, która nastąpiła 21 kwietnia 2005 roku.

Antoni i Henryk Szymanowscy – legenda i epizod

Nazwisko Szymanowski w polskim futbolu kojarzy się przede wszystkim z Antonim – kapitalnym obrońcą, medalistą wielu imprez i członkiem „Jedenastki stulecia” Polskiego Związku Piłki Nożnej. Niejako w cieniu bardziej utytułowanego brata pozostał Henryk – jednokrotny reprezentant kraju.

Antoni Szymanowski to postać niemal kultowa. Wychowanek Wisły Kraków, z której spędził wiele lat swojej kariery. Z „Białą Gwiazdą” sięgnął po mistrzostwo Polski, występował też w Gwardii Warszawa i belgijskim Club Brugge. Przez lata swojej kariery stał się jednym z najlepszych obrońców w historii reprezentacji narodowej. Zdobył złoty i srebrny medal igrzysk olimpijskich (1972, 1976), dokładając do tego trzecie miejsce mistrzostw świata (1974) i udział w mundialu w Argentynie (1978). W kadrze rozegrał 82 spotkania, zdobywając jedną bramkę. Nic dziwnego, że znalazł się w „Jedenastce Stulecia PZPN”, wybranej z okazji setnej rocznicy istnienia związku.

Henryk Szymanowski urodził się nieco ponad rok po Antonim. Liczna rodzina – licząca aż siedmioro dzieci – niemal od zawsze związana była ze sportem. Oprócz Henryka i Antoniego, w piłkę nożną grali jeszcze dwaj bracia, Tadeusz i Jan (zginął tragicznie, mając zaledwie 13 lat). Na poziom ligowy, w macierzystej Wiśle Kraków, po latach treningów dostali się jednak tylko Henryk i Antoni. Z ekstraklasowego debiutu, który nastąpił 16 maja 1971 roku, Henryk Szymanowski nie miał najlepszych wspomnień. Nie tylko nie zdołał nawet dotknąć piłki po wejściu na murawę, ale na domiar złego jeden z rywali przepuścił mu futbolówkę pomiędzy nogami. Trudno było zatem zejść z boiska z uśmiechem, ale to tylko wyzwoliło w 19-latku sportową złość. W późniejszych latach rywale nie radzili już sobie z nim tak łatwo…

Dwa lata później Henryk Szymanowski był zupełnie innym piłkarzem. Wdarł się do podstawowej jedenastki Wisły, stanowiąc jej bardzo pewny punkt. Jego główną siłą były przede wszystkim podania z głębi pola, kierowane w stronę napastników „Białej Gwiazdy”. Zaliczył mnóstwo asyst, a w 1978 roku przyczynił się walnie do zdobycia przez Wisłę tytułu mistrza Polski. W zespole spod Wawelu przez dwanaście lat rozegrał niemal 300 spotkań, w tym w europejskich pucharach.

Aż dziwne jest, że Henryk Szymanowski tylko raz wystąpił w reprezentacji Polski. Na dodatek był to występ absolutnie symboliczny. 29 sierpnia 1979 roku ówczesny selekcjoner, Ryszard Kulesza, dał wychowankowi Wisły Kraków możliwość debiutu w kadrze narodowej. Reprezentacja mierzyła się w towarzyskim meczu w Warszawie z Rumunią. Szymanowski niemal cały mecz spędził na ławce rezerwowych, a na murawie pojawił się dopiero na minutę przed końcem, zmieniając Wojciecha Rudego. Na tym zakończyła się reprezentacyjna kariera Henryka Szymanowskiego.

W pierwszym zespole Wisły Henryk Szymanowski występował regularnie do 1982 roku. Postanowił spróbować swoich sił w Belgii, w Cercle Brugge, ale na testy wyjechał z kontuzją, która tylko się pogłębiła. Z wyjazdu nic nie wyszło, a w zamian rozpoczęła się walka o powrót do pełnego zdrowia. Jesienią 1983 roku Szymanowski rozegrał trzy ligowe mecze w barwach Wisły, po czym – po dłuższym czasie spędzonym w rezerwach – przeniósł się do… Cracovii. Wszystko odbyło się za plecami zawodnika, a oba kluby porozumiały się w kwestii wymiany piłkarzy. W zespole „Pasów” Henryk Szymanowski trafił na swojego… brata, który był wówczas szkoleniowcem Cracovii.

Przygoda po drugiej stronie Błoń nie trwała długo. Jesienią 1986 roku Henryk Szymanowski przeprowadził się do Austrii i przywdział trykot IV-ligowego SV Langenrohr. Grę łączył z pracą w stolarni, a kilka miesięcy później wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Ściągnął go tam kolega z Wisły, Adam Nawałka, a w zespole Polish-American Eagles SC występował też choćby Adam Musiał. Po kilku latach zatęsknił za ojczyzną i powrócił w rodzinne strony. Został trenerem, pracując w juniorskich zespołach Wawelu Kraków oraz „Białej Gwiazdy”, a następnie w seniorskich ekipach między innymi Halniaka Maków Podhalański, Skawinki Skawina czy Kmity Zabierzów.

4:0 Gol A. Szymanowskiego, asysta Z. Maszczyka

Ryszard i Zbigniew Robakiewiczowie – członkowie piłkarskiego klanu

Rodzina Robakiewiczów to wyjątkowo piłkarska familia. Na poziom ekstraklasy dotarło trzech braci o tym nazwisku, a dwóch wystąpiło w reprezentacji Polski, choć nie mieli okazji zagrać w niej razem. A przecież przy stole wigilijnym obok nich zasiada jeszcze Paweł Golański…

Najstarszym z trójki rodzeństwa Robakiewiczów jest Józef. W latach 1982-1985 w barwach ŁKS Łódź zaliczył 30 występów w ekstraklasie. Dzielił wówczas szatnię z młodszym o sześć lat Ryszardem. W 1985 roku dołączył do nich także Zbigniew, stawiający pierwsze kroki w seniorskim futbolu. Ryszard i Zbigniew zapracowali sobie nawet na debiut w reprezentacji Polski.

Jako pierwszy koszulkę z orłem na piersi założył – naturalnie – starszy o cztery lata od Zbigniewa Ryszard. Był wówczas bardzo pewnym punktem w drużynie ŁKS, w sezonach 1985/86 oraz 1987/88 zdobywając w lidze dwucyfrową liczbę bramek. Jego dobrą postawę docenił w październiku 1987 roku ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski Wojciech Łazarek. Powołał urodzonego w Mysiakowcu napastnika na mecz kwalifikacji do mistrzostw Europy przeciwko Węgrom. W tym spotkaniu swojej szansy jeszcze nie dostał, a zmieniło się to trzy tygodnie później. Ryszard Robakiewicz spotkanie z Holandią rozpoczął na ławce rezerwowych, ale pojawił się na murawie w 68. minucie, zmieniając Jarosława Araszkiewicza. Wyniku nie zdołał już odwrócić, a biało-czerwoni przegrali 0:2. W kadrze średni z piłkarskich braci Robakiewiczów zagrał jeszcze dwukrotnie – w towarzyskich starciach z Czechosłowacją oraz ZSRR. Po raz ostatni z orłem na piersi wystąpił 1 czerwca 1988 roku.

Kariera reprezentacyjna Zbigniewa Robakiewicza okazała się krótsza, niż jego starszego brata. Wiosną 1987 roku golkiper przeniósł się z ŁKS do warszawskiej Legii, z którą dwukrotnie wywalczył mistrzostwo kraju i cztery razy sięgnął po Puchar Polski. W tym czasie rywalizacja o miejsce w bramce drużyny narodowej była dość zacięta. O miano golkipera numer jeden walczyli Jarosław Bako i Józef Wandzik, później do tego grona dołączyli jeszcze Adam Matysek i Andrzej Woźniak. Pola dla kolejnych, choćby najmocniej wyróżniających się w polskiej lidze, bramkarzy nie było zbyt wiele. Mimo to Zbigniew Robakiewicz dostał swoją szansę. 13 kwietnia 1994 roku biało-czerwoni mierzyli się w towarzyskim boju rozegranym w Cannes z Arabią Saudyjską. Ówczesny selekcjoner, Henryk Apostel, w wyjściowym składzie postawił na Andrzeja Woźniaka. W przerwie zdecydował się jednak na roszadę i miejsce Woźniaka zajął Robakiewicz. Choć na trybunach zasiadło zaledwie kilkuset widzów, a atmosfera spotkania była dość „piknikowa”, Zbigniew Robakiewicz zaliczył swój jedyny oficjalny mecz z kadrze narodowej. Zachował czyste konto, a biało-czerwoni wygrali z Saudyjczykami 1:0 po golu Tomasza Wieszczyckiego.

Reprezentacyjną karierę braci Robakiewiczów przebił w późniejszych latach ich… siostrzeniec. Paweł Golański w 2001 roku zdobył złoty medal mistrzostw Europy do lat 18, a w seniorskiej kadrze zaliczył czternaście występów, zdobywając jedną bramkę. Znalazł się również w kadrze na turniej finałowy mistrzostw Europy w 2008 roku. To jednak nie koniec piłkarskich tradycji klanu Robakiewiczów. Syn Zbigniewa, Grzegorz, przez kilka lat występował na III-ligowych boiskach, w barwach UKS SMS Łódź, Warty Sieradz i Włókniarza Zelów. Kariery porównywalnej do starszych członków swej rodziny nie zdołał jednak zrobić.

Marek i Piotr Świerczewscy – banda z Nowego Sącza

Piotra Świerczewskiego kojarzy z pewnością każdy kibic reprezentacji Polski. 70 występów z orłem na piersi, srebrny medal igrzysk olimpijskich, udział w mistrzostwach świata w Korei Południowej i Japonii – to dorobek urodzonego w Nowym Sączu piłkarza. W kadrze narodowej, nieco w cieniu młodszego brata, grał również Marek Świerczewski, który sześciokrotnie wystąpił w reprezentacji kraju.

Choć to Piotr jest młodszy – i to całkiem sporo, bo o pięć lat – to właśnie on szybciej od Marka trafił na piłkarskie salony. Marek Świerczewski bardzo szybko, bo już jako szesnastolatek, przebił się na poziom ekstraklasy, w której zadebiutował w barwach krakowskiej Wisły. W 1985 roku „Biała Gwiazda” pożegnała się jednak z krajową elitą i starszemu z braci Świerczewskich pozostała gra na zapleczu. Nie opuścił klubu spod Wawelu i trzy lata później powrócił z Wisłą na najwyższy szczebel rozgrywkowy. Po kolejnym sezonie zdecydował się jednak na przenosiny do GKS Katowice, z którym związał się na wiele lat.

Co ciekawe, w szatni witał go… młodszy brat. Piotr Świerczewski trafił na Bukową rok przed swym starszym bratem i wiosną 1989 roku, mając na karku siedemnaście wiosen, dostał swoją szansę w ekstraklasie. W kolejnych sezonach obaj bracia stanowili bardzo ważny punkt zespołu, który dwukrotnie sięgnął po krajowy puchar, dorzucając do tego także Superpuchar Polski. W 1992 roku Marek Świerczewski kibicował swemu bratu w walce na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie. Biało-czerwoni pod wodzą Janusza Wójcika zajęli wówczas drugie miejsce, przegrywając w finale po bramce straconej w doliczonym czasie gry.

Był to największy sukces polskiej piłki nożnej od czasów mundialu w Hiszpanii, więc Piotr Świerczewski – będący jednym z filarów olimpijskiej jedenastki – zaczął wzbudzać zainteresowanie zagranicznych klubów. Sezon 1992/93 spędził jeszcze u boku Marka w GKS Katowice, jednak już jesienią dostał powołanie do seniorskiej reprezentacji Polski. Zadebiutował w niej 26 listopada 1992 roku w towarzyskim starciu z Argentyną. Od tego czasu był regularnie zapraszany na zgrupowania i zaliczał kolejne mecze z orłem na piersi. Marek natomiast pozostawał wciąż w GKS Katowice, choć nim także zaczęli interesować się selekcjonerzy.

Klubowe drogi braci rozeszły się latem 1993 roku. Piotr udał się do AS Saint-Etienne, gdzie szybko wywalczył sobie miejsce w składzie. Marek pozostał w Katowicach i stamtąd również dopiął swego, trafiając do drużyny narodowej. Zadebiutował w niej 16 listopada 1994 roku, w potyczce z Francją w el. ME. W kolejnym roku zagrał z orłem na piersi jeszcze pięciokrotnie. Z wyjątkiem ostatniego spotkania, z Azerbejdżanem, w każdym wychodził na murawę u boku Piotra. Kariera Marka Świerczewskiego z zespołem narodowym dobiegła końca po sześciu występach, Piotr natomiast pozostał w niej na długie lata. Markowi nie pomogła nawet regularna gra w Sturmie Graz i Austrii Wiedeń. Do kadry po 1995 już nie powrócił, a karierę zakończył w mniejszych austriackich klubach. W tym kraju mieszka i pracuje do dziś.

Kariera Piotra nabrała rozpędu dzięki udanym występom w AS Saint-Etienne, a następnie Bastii. Zaliczył też epizod w japońskiej Gambie Osaka, a w 2001 roku został zawodnikiem Olympique Marsylia. Po dwóch sezonach spędzonych w Marsylii trafił do angielskiego Birmingham City, a następnie – dość niespodziewanie – powrócił do Polski. Grał dla Lecha Poznań (Puchar i Superpuchar Polski 2004), Cracovii, Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski (Puchar Polski 2006, Puchar Ekstraklasy 2006, 2008), Korony Kielce, Polonii Warszawa, ŁKS Łódź i Zagłębia Lubin. Grywał także okazjonalnie między innymi w Tęczy Płońsk i Tarnovii Tarnowo Podgórne. Buty na kołku zawiesił oficjalnie w 2015 roku. Łącznie w reprezentacji Polski rozegrał 70 spotkań, zdobywając jedną bramkę. Po zakończeniu kariery próbował sił jako trener, prowadził Znicz Pruszków, ŁKS Łódź i Motor Lublin. Pełnił także funkcję asystenta selekcjonera młodzieżowej reprezentacji Polski. W 2019 roku postanowił postawić na sporty walki, startując w formule MMA. Kibicom bardziej od jego walk utkwiły jednak w pamięci mecze, których był bohaterem.

1:0 Debiutancki gol w kadrze P. Świerczewskiego

Marcin i Michał Żewłakowowie – bliźniacy z mundialem w tle

Gdy byli młodzi, często ich mylono. Wyglądali bowiem jak dwie krople wody, co w przypadku bliźniaków nie jest niczym nadzwyczajnym. Z wiekiem nie było już problemów z rozróżnieniem, który z panów to Michał, a który Marcin. Obecnie różnice są już znaczące. Kariera każdego z braci potoczyła się inaczej, choć do pewnego momentu grywali wspólnie w tych samych klubach, ale na innych pozycjach. Różnie wyglądały ich reprezentacyjne losy. Obrońca Michał został jedną z legend kadry, zaś napastnik Marcin miał w niej tylko przysłowiowe pięć minut.

W koszulce z orzełkiem na piersi bliźniacy debiutowali w różnym czasie. Michał dostał szansę pokazania się od Janusza Wójcika w towarzyskim Turnieju Czterech Narodów w Bangkoku. Był 19 czerwca 1999 roku. Tego dnia Polska zmierzyła się z Nową Zelandią (0:0, k. 5:4) na Rajamangala National Stadium. „Żewłak” grał od początku, a z boiska zszedł kwadrans przed końcem. U jego boku wystąpili m.in. Grzegorz Tomala, Maciej Terlecki i Jacek Chańko.

Marcin na debiut w kadrze musiał jeszcze poczekać. Tym, który zdecydowanie na niego postawił (i na Michała także), był Jerzy Engel, który znał braci z czasów pracy w Polonii Warszawa. Młodszy z bliźniaków o pięć minut wystąpił po raz pierwszy w reprezentacji w towarzyskim spotkaniu z Francją (0:1), które odbyło się 23 lutego 2000 roku na Stade de France w Saint-Denis na przedmieściach Paryża. Zagrał 57 minut.

Ten, który debiutował w kadrze jako drugi, pierwszy zakończył z nią przygodę. Po raz ostatni Marcin założył koszulkę z orzełkiem 29 maja 2004 roku w towarzyskim spotkaniu z Grecją (1:0) na stadionie Pogoni w Szczecinie. Wszedł wtedy na drugą połowę. Obok niego na boisku pojawili się m.in. jego brat Michał, Arkadiusz Radomski czy Sebastian Mila. Bilans Marcina Żewłakowa w reprezentacji zamknął się na 25 meczach i 5 golach. Tego najważniejszego strzelił podczas MŚ w 2002 roku – ze Stanami Zjednoczonymi (3:1).

Znacznie okazalej prezentuje się dorobek Michała Żewłakowa. Obrońca i kapitan reprezentacji Polski rozegrał w niej 102 spotkania (zdobył 3 bramki). Wtedy był to najlepszy wynik w historii naszej kadry (w 2010 roku „Żewłak” pobił rekord należący do Grzegorza Laty, rozgrywając 101. mecz w drużynie narodowej). Po raz ostatni reprezentacyjny trykot założył – podobnie jak brat – w towarzyskiej konfrontacji z Grecją (0:0). Miało to miejsce 29 marca 2011 roku na Stádio Geórgios Karaïskákis w Pireusie. W kadrze pojawili się m.in. Grzegorz Sandomierski, Łukasz Piszczek i Adrian Mierzejewski.

Obaj bracia kariery piłkarskie kończyli w Polsce w 2013 roku – Michał w Legii Warszawa, Marcin w Koronie Kielce.

3:0 Rezerwowy Ma. Żewłakow podwyższa wynik!

Paweł i Piotr Brożkowie – wiele lat wspólnej drogi

Drugi z „bliźniaczych” duetów w reprezentacji Polski. Urodzeni 21 kwietnia 1983 roku bracia Paweł i Piotr Brożkowie karierę zaczynali w Polonii Białogon, a następnie przez kilka długich lat kroczyli wspólną drogą. Trafili do SMS Zabrze, a następnie Wisły Kraków. Zostali też razem wypożyczeni do ŁKS Łódź. Pierwszą rozłąkę zaliczyli w 2004 roku, gdy Paweł trafił do GKS Katowice, a Piotr do Górnika Zabrze. Ich drogi szybko jednak znów się zeszły w Krakowie, a następnie poprowadziły do Turcji, gdzie przywdziewali barwy Trabzonsporu Kulubu. W kolejnych latach Paweł Brożek grał jeszcze dla Celtiku FC i Recreativo Huelva, a Piotr powrócił do ojczyzny. Razem rozegrali jeszcze jeden sezon (2013/14) w barwach Wisły. Paweł zakończył w niej karierę, natomiast Piotr odwiesił buty na kołek po przygodzie w Piaście Gliwice.

W reprezentacji narodowej szybciej zadebiutował Paweł i to on zrobił w niej zdecydowanie większą karierę. Po raz pierwszy koszulkę z orłem na piersi założył 27 kwietnia 2005 roku w meczu z Meksykiem. Przez niemal dziewięć lat reprezentacyjnej przygody rozegrał 38 spotkań, zdobywając dziewięć bramek. Wziął udział w mistrzostwach świata (2006) i Europy (2012).

Kariera Piotra Brożka w kadrze była znacznie skromniejsza. Po debiucie, który miał miejsce 2 lutego 2008 roku w meczu z Finlandią, pojawił się w niej jeszcze tylko cztery razy, choć zanotował jednego gola (w pożegnalnym dla siebie meczu z Singapurem).

4:1 Gol Pi. Brożka