Aktualności

Miałem dość reprezentacji, ale serce znów bije mocniej

Specjalne07.01.2015 
Był uczestnikiem finałów mistrzostw świata 2002 i 2006, a także Euro 2008. W barwach reprezentacji Polski wystąpił 96-razy i zawsze był motorem napędowym drużyny narodowej. Strzelał również ważne i piękne gole w Lidze Mistrzów. Teraz usunął się w cień. Jacek Krzynówek, bo o nim mowa, od 2010 roku nie gra zawodowo w piłkę, a oficjalne zakończenie kariery ogłosił w 2011 roku. Mimo licznych propozycji powrotu, „Krzynek” wiedzie spokojne życie w rodzinnych okolicach, a najwięcej czasu stara się poświęcać córce, 13-letniej Wiktorii.
Jak wygląda zwykły dzień Jacka Krzynówka?

Jacek Krzynówek: Normalnie, nic specjalnego. Teraz Wiktoria ma ferie, więc wypoczywam razem z nią. Córka zasłużyła na to, by poświęcać jej dużo czasu, bo mogła czuć się zaniedbana. W klubach i reprezentacji ciągle byłem na pierwszej linii frontu i cierpiała na tym rodzina. Nadrabiam zaległości i nie mogę powiedzieć, że z tego powodu narzekam.

Nie tęskni Pan za futbolem?

Z Motorem Lublin jakoś nie wyszło, a mamy w tym klubie z Jackiem Bąkiem około 10-13 procent udziałów. To za mało, żeby być decyzyjnym. Szkoda, że w Lublinie obecny prezydent miasta ma zbyt małe wsparcie, żeby odbudować futbol na wysokim poziomie. Powstał fajny stadion, odbyły się na nim bodajże ligowe derby Motor – Lublinianka i spotkanie młodzieżówek Polska – Włochy, ale przecież tam na co dzień powinien być porządny futbol. Na pewno nie trzecioligowy!

Może niektórzy działacze chcieli tylko po prostu z Bąka i Krzynówka wyrwać pieniądze?

Może, nie wnikam w to. Wyszło jak wyszło, a ja nie zamierzam nikogo uszczęśliwiać na siłę. W Lublinie od 20 lat nie ma porządnej piłki i to dużo mówi. Z drugiej strony taki region stać minimum na pierwszą ligę. Kwestia dogadania się pewnych ludzi.

Jacek Bąk namówił Pana do zaangażowania się w Motor?

Między innymi. Na razie śledzę z dystansu to, co się dzieje w Lublinie i trzymam kciuki.

Nie ciągnie Pana do gry w piłkę?

Gram raz w tygodniu z paczką kolegów na hali. Nikt mi nie daje taryfy ulgowej, ostro wchodzą, nie patyczkują się, ale nie płaczę, dalej strzelam gole. To mi zupełnie wystarcza.

Czuje się Pan spełniony w reprezentacji Polski?

Oczywiście, bo taki chłopak z małej miejscowości zagrał 96 razy z orzełkiem na piersi, wystąpiłem na dwóch mundialach, w Euro. Przede mną było dużo lepszych zawodników niż ja, po mnie też przyszli tacy, którzy nie doświadczyli tyle samo. Nie mogę narzekać.

Jaki mecz w kadrze uznaje Pan za swoją wizytówkę?

Medialnie to w Lizbonie z Portugalią, ale lubię wracać pamięcią do towarzyskiego zwycięstwa z Włochami w Warszawie. Wtedy wychodziło mi wszystko. Gdybym miał w swoim dorobku dwa mecze w drużynie narodowej, łatwiej byłoby o wybór, a mam trochę więcej i wszystkie pamiętam. Debiut, pierwszy mecz na mundialu, pierwszy na Euro, pierwszy gol… I cieszę się też, że kibice pamiętają Jacka Krzynówka.

Miał Pan wiele propozycji wznowienia kariery?

Nie. Kolano nie pozwalało mi na dalszą grę zawodowo. Jak już skończyłem, nie zamierzałem wracać. Podczas kariery nie brakowało mi poważnych wyzwań, w klubach, reprezentacji i nigdy się nie oszczędzałem. W pewnym momencie poczułem przesyt i dlatego też nie miałem problemu z powiedzeniem „stop”. Ciężko mnie było nawet namówić na wyjazd na jakiś mecz w roli kibica i w końcu po półtora roku wybrałem się na Polska – Francja na otwarcie stadionu Legii przy Łazienkowskiej. Teraz regularnie bywam na spotkaniach reprezentacji.

Serce bije mocniej, gdy ogląda Pan drużynę narodową?

Bije, a przecież w reprezentacji są jeszcze zawodnicy, z którymi grałem. Kuba Błaszczykowski, Łukasz Piszczek, Robert Lewandowski, Artur Boruc, wchodził wtedy Wojtek Szczęsny, „Rybusika” (Maciej Rybus – red.) pamiętam. Cieszę się, że wygraliśmy z Niemcami i mamy tak dobrą sytuację wyjściową w eliminacjach Euro 2016.

Da się porównać spotkania Polska – Portugalia z 2006 roku z Chorzowa z niedawną wiktorią z Niemcami?

Nie. To zupełnie różne historie, a obecnej kadrze nie da się już zabrać tego sukcesu. Naprawdę wyjątkowego! Dzięki niemu przyszłość naszego futbolu, patrząc przez pryzmat drużyny narodowej, jawi się w pięknych kolorach. Nie da się też ukryć, że obecna kadra opiera się nie na dwóch, trzech zawodnikach, bo większa grupa bierze odpowiedzialność za jej losy. Ten zespół stale się rozwija i czyni postępy.

Arkadiuszowi Milikowi na dobre wyszedł nieudany okres w Bayerze Leverkusen?

Nie jest łatwo odnaleźć się w Bundeslidze po przenosinach z ligi polskiej. Arka ludzie porównują do Roberta Lewandowskiego. „Lewy” też nie miał różowych początków w Dortmundzie, wywalczył pewne miejsce dopiero po kontuzji Lucasa Barriosa, a potem już go nie oddał. W Niemczech niczego za darmo nie dają, ale jeśli ktoś się chce czegoś nauczyć, to się nauczy. Arek Milik poszedł do wypożyczenie do Augsburga, gdzie nie oczarował, ale ja go bronię, bo w takim klubie nic nie spada z nieba. Jak widać, wszystko naszemu reprezentacyjnemu napastnikowi wyszło na dobre, bo poszedł do Ajaksu i odgrywa coraz poważniejszą rolę w najmocniejszym holenderskim klubie.

„Lewego” możemy uważać za gwiazdę światowej piłki?

Oczywiście. Świetnie grał w Borussii, poszedł do Bayernu i radzi sobie w nim bardzo dobrze. Niektórzy go krytykują, głównie bywalcy forów internetowych, ale to nie są fachowcy. Tak to u nas w Polsce bywa, za dużo jadu w naszej mentalności, choć szczerze mówiąc zauważam, że powiększa się liczba tych nastawionych pozytywnie. A Robert jest znakomity i cały czas się rozwija. Dobrze na tym wychodzi również nasza reprezentacja.

Kiedy ogląda Pan w telewizji mecze i widzi kolegów, z którymi razem występował na boisku w zagranicznych klubach, to co Pan czuje?

Satysfakcję. Dymitar Berbatow, mój kolega z Bayeru Leverkusen, jeszcze strzela gole w AS Monaco. Dzeko w Manchester City, Diego Benaglio wciąż świetnie broni w Wolfsburgu, Rolfes skończył w Leverkusen, kumple grają w Hannoverze, Eintrachcie Frankfurt. Kibicuje każdemu z nich!

A trenerowi Feliksowi Magathowi? W Fulham mu nie poszło… Czuł Pan satysfakcję?

Mimo że miałem różne relacje z tym słynnym szkoleniowcem, to było mi go żal. Nie każdemu szkoleniowcowi powiedzie się w każdym miejscu, a metody Magatha – umówmy się – dość specyficzne, nie sprawdziły się w Anglii. Z jego powodu Fulham opuścił Berbatow i czas przyznał mu rację. Życie trenera nie jest usłane tylko różami. Magath swego czasu osiągnął niesamowite wyniki z Wolfsburgiem. Jako beniaminek awansował z nim do europejskich pucharów, potem zdobył mistrzostwo Niemiec. Po tamtym sukcesie powiedział, że nic już więcej nie osiągnie. Zdawał sobie pewnie sprawę z wyeksploatowania zawodników. W Schalke mu już nie wyszło, podobnie jak druga kadencja w Wolfsburgu, czy przygoda z Fulham. U niego nie grałem za wiele, ale jak przyjeżdżałem na kadrę, zawsze byłem przygotowany na sto procent.

Z trenerem Magathem nie miał również po drodze Mateusz Klich, który przeniósł się z Wolfsburga do Kaiserslautern. Czy to dobry krok?

Jedno przysłowie mówi, że dwa razy się do tej samej rzeki nie wchodzi, ale być może Mateusz po udanej przygodzie w Zwolle nie miał innego wyjścia, tylko wrócić do „Wilków”. Dla niego najważniejsze, żeby grał, a w Kaiserslautern będzie miał ku temu szanse. Szczerze mówiąc to, gdy przenosił się z Cracovii do Wolfsburga, wydawało mi się, że przekona do siebie Magatha, bo on lubi takich młodych wilczków, ale coś widocznie nie wyszło. Inna sprawa, że przeskok z polskiej ligi do niemieckiej też nie jest prostą sprawą. Mateusz na pewno narzekał na Magatha, zresztą ja również narzekałem, ale współpraca z tym szkoleniowcem na pewno w jego przypadku zaprocentuje.

Kiedyś żartobliwie przyznał Pan, że może zostanie prezydentem Radomska. Myśli Pan o tym jeszcze?

Żartowałem (śmiech)! Miałem propozycje udziału w wyborach do Parlamentu Europejskiego, ale odmówiłem. Paru kolegom z boiska w polityce nie wyszło i nie chciałem podzielić ich losu. Generalnie nie widzę się w tej dziedzinie.

Wciąż jest Pan popularny?

W Radomsku mam spokój. Gdy jednak wyjadę w głąb kraju, czy nad morze, ludzie mnie rozpoznają, podchodzą, rozdaję autografy, pozuję do zdjęć. Mówią mi, że pozostałem takim samym człowiekiem, jakim byłem i to uważam za największy komplement.

Rozmawiał Jaromir Kruk

 

Jacek Krzynówek

Urodzony 15 maja 1976 roku w Kamieńsku. Kluby: LZS Chrzanowice, RKS Radomsko, Raków Częstochowa, GKS Bełchatów, 1. FC Nuernberg, Bayer Leverkusen, VfL Wolfsburg, Hannover 96. W reprezentacji Polski rozegrał 96 meczów i strzelił 15 goli. Największe sukcesy: z reprezentacją Polski udział w finałach MŚ 2002, 2006, Euro 2008, z Bayerem 1/8 finału Ligi Mistrzów 2004/05.  

TAGI: Jacek Krzynówek, reprezentacja Polski, Mateusz Klich, Wolfsburg,

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności