Aktualności

Spełnienie marzeń i... przemycone koraliki

Specjalne30.06.2015 
Czas na kolejny odcinek cyklu „Moje najważniejsze 90 minut”. Tym razem do rozmowy zaprosiliśmy Radosława Majdana, 7-krotnego reprezentanta Polski, uczestnika mundialu w 2002 roku w Korei i Japonii.

W reprezentacji Polski rozegrałem siedem meczów, ale jeśli miałbym wybrać najważniejsze 90 minut, to wskażę na mundial i starcie ze Stanami Zjednoczonymi w 2002 roku. Bardzo istotny był też dla mnie debiut w kadrze, ale to spotkania o punkty są najważniejsze, dlatego zapraszam na mistrzostwa świata w Korei i Japonii.

Kiedy po przegranym 0:4 meczu z Portugalią wróciliśmy do szatni, tracąc szansę na awans, byliśmy kompletnie załamani. Siedzieliśmy może z pół godziny, przy kompletnej ciszy… Nikt do nikogo nic nie mówił, każdy zdawał sobie sprawę z olbrzymiego rozczarowania, straconej szansy.

Wróciliśmy do hotelu. Następnego dnia spotkaliśmy się z trenerem Jerzym Engelem, który stwierdził, że co prawda nie mamy już szans na awans, ale wciąż mamy szansę obronić honor naszej drużyny na tych mistrzostwach. W ostatnim meczu chcieliśmy w końcu wygrać i pokazać się z dobrej strony. Wiadomo, że drużyna, która przegrywa wszystkie trzy mecze w fazie grupowej, doświadcza ogromnego upokorzenia. My za wszelką cenę chcieliśmy tego uniknąć.

Przygotowania do ostatniego meczu wyglądały tak, jak poprzednie. Ten cykl mieliśmy cały czas taki sam, czyli analiza gry rywala na materiałach wideo, analiza poszczególnego zawodnika. Trener uczulał nas w jakich elementach gry musimy być czujni. Jednak przed tym spotkaniem nie było w nas większego napięcia, presji.

Na dzień przed meczem trener przekazał nam wiadomość, kto zagra w ostatnim spotkaniu. Dowiedziałem się, że stanę między słupkami! Bardzo ucieszyłem się z tego powodu, że będę miał możliwość reprezentowania mojego kraju na mistrzostwach świata. Trener postanowił dać szansę tym zawodnikom, którzy na turnieju jeszcze nie grali. Jedynym, który nie wystąpił nawet przez minutę, był Adam Matysek.

Długo nie mogłem zasnąć. Byłem tak bardzo dumny, że trener daje mi szansę występu. Byłem wtedy w optymalnej formie, dobrze prezentowałem się na treningach. Byłem po roku gry w Turcji, w której ciężko pracowałem. Miałem tam bardzo dobrego trenera bramkarzy, więc byłem z przekonany, że dam radę. Choć adrenalina we mnie buzowała, to się nie stresowałem. Już w łóżku analizowałem sobie, jak to może wyglądać następnego dnia, przygotowywałem różne scenariusze. I zasnąłem dopiero koło godziny trzeciej w nocy albo nawet i czwartej. Wstałem z samego rana, bodajże o 9:00 i poszedłem na śniadanie. Potem mieliśmy lekki rozruch, pierwszą odprawę. Mecz był dopiero  wieczorem, więc zdążyłem się jeszcze na moment zdrzemnąć.

Kiedy siedzieliśmy już w autokarze w drodze na stadion, u wszystkich zauważalna była bardzo duża koncentracja. Każdy mobilizował się na swój sposób, a trener Engel starał się jeszcze jak najlepiej mentalnie nas wprowadzić w ten mecz. Był świetnym specjalistą. Potrafił łączyć funkcje selekcjonera z byciem dobrym psychologiem, ojcem, starszym bratem. Dla nas wszystkich był mega autorytetem. Selekcjoner zawsze podkreślał, że zespół to cała kadra, a nie tylko jedenastka meczowa. I w tym momencie dał nam wszystkim dowód. Dał szansę tym, którzy nie mieli okazji się do tej pory wykazać.

Chciałem odizolować się od reszty. Rozciągnąłem się, odbyłem lekką gimnastykę, co zawsze robiłem przed meczami klubowymi, czy reprezentacji Polski. Pozycja bramkarza wymaga wysokiej koncentracji już przed samym meczem, więc jeśli na murawę wyjdzie się lekko rozproszonym, to potem może być już tylko gorzej. Tego chciałem uniknąć.

Zawsze na meczach reprezentacji i w klubowych miałem swoje koralki, bo uważałem, że przynoszą mi szczęście. W tunelu, tuż przed wyjściem na murawę, sędzia spotkania zauważył je i nakazał zdjąć. Wywiązało się z tego lekkie zamieszanie. Koledzy próbowali mi je pomóc odpiąć, ale nie udało się. Potem zaczęliśmy szukać nożyczek, by przeciąć sznurek. W końcu zdecydowałem się, że ukryje je przed sędzią i ostatecznie przemyciłem na płytę boiska (śmiech).

Wreszcie przychodzi ten najprzyjemniejszy moment w reprezentacyjnej karierze – Mazurek Dąbrowskiego! Kiedy byłem małym chłopakiem, to marzyłem, żeby być bramkarzem. Zawsze chciałem wystąpić z drużyną narodową na wielkiej imprezie. Udało się! Spełniłem swoje marzenie. Hymn narodowy to jest taka kropka nad i. On od zawsze powodował we mnie mobilizację, dawał adrenalinę na najwyższym poziomie. Czułem wtedy, że mogę góry przenosić! To takie poczucie spełnienia. Nie mogłem się już doczekać, kiedy sędzia zagwiżdże po raz pierwszy!

Dobrze weszliśmy w mecz. Od razu na samym początku zapakowaliśmy Amerykanom dwie bramki i pokazaliśmy, kto tu rządzi. Najpierw Emmanuel Olisadebe pokonał Brada Friedela, a potem na 2:0 podwyższył Paweł Kryszałowicz, który rozgrywał świetne zawody. Dryblował, dogrywał i strzelał. To my dyktowaliśmy warunki. Graliśmy kombinacyjnie, kreatywnie, a przede wszystkim skutecznie! Amerykanie, patrząc na nasz skład, byli na pewno zdziwieni. Może trochę się rozluźnili, kiedy dowiedzieli się, że na ostatni mecz trener Engel wypuszcza rezerwowych. Jednak to okazało się dla nich złudne. Nie daliśmy sobie w kaszę dmuchać.

W drugiej połowie gola na 3:0 strzelił Marcin Żewłakow. Byłem już spokojny, wiedziałem, że jest dobrze. Jednak potem to Amerykanie zaczęli dochodzić do głosu i strzelili nam bramkę. Wiedzieliśmy, że nie możemy się cofnąć i bronić wyniku. Podkręciliśmy tempo, ale w końcówce brakowało nam już trochę sił. Warunki atmosferyczne nie były zbyt sprzyjające, było gorąco i wilgotno. Dobrze, że chłopaki to kondycyjnie wytrzymali.

Oczywiście po końcowym gwizdku był lekki niedosyt, że nie udało nam się zrealizować planu minimum, czyli wyjście z grupy, ale na pewno byliśmy w lepszych humorach, niż po poprzednich meczach. Podeszliśmy do sektora, który był wypełniony naszymi kibicami i w ramach podziękowań rzuciliśmy im swoje koszulki.

Po spotkaniu zostałem wezwany na kontrolę antydopingową. Byłem zmęczony i odwodniony, dlatego miałem problem z… przekazaniem materiału do analizy. Nawet się nie przebierałem, tylko od razu musiałem stawić się na badaniach. Koledzy już pojechali do hotelu, a ja dołączyłem do nich, kiedy jedli kolację. Na strój założyłem dresy reprezentacyjne, zjadłem i poszedłem do pokoju wziąć prysznic.

To był dla nas ostatni dzień turnieju. Musieliśmy się pakować i wracać do kraju. Wszyscy zastanawialiśmy się, jak przyjmą nas na Okęciu kibice. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak wielki zawód im zafundowaliśmy. Nie zdziwiłoby nas to, gdyby na lotnisku nas zrugali. Jednak nasze powitanie odbyło się w bardzo miłych okolicznościach. Rozdaliśmy autografy, podziękowaliśmy za wsparcie. Potem pojechaliśmy autokarem do hotelu do Konstancina i zakończyliśmy nasze czterotygodniowe zgrupowanie.

Muszę przyznać, że tego meczu nawet po tylu latach nie obejrzałem w całości. Widziałem jedynie bramki. Kiedy wróciłem do Szczecina, to mama powiedziała mi, że nagrała ten mecz, ale ja się tym specjalnie jakoś nie podpalałem.

Wysłuchał Jacek Janczewski

TAGI: Moje najważniejsze 90 minut, Radosław Majdan,

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności