Aktualności
[REPORTAŻ ŁNP] Kuszczak w Birmingham. „Dostrzegliśmy u niego wielki głód”
W myślach widziałem to miejsce zupełnie inaczej. Spoglądające ze ścian, charakterystyczne niebieskie koszulki z białym, skośnym pasem, antyramy z fotograficznym wspomnieniem czasów Small Heath Alliance, archiwalne szpalty „Birmingham Post” opisujące Puchar Ligi z 1963 roku, a może nawet – kto wie – niedostrzegane przez miejscowych, polskie mini-akcenty z Piotrem Świerczewskim albo Arkadiuszem Bąkiem? A dookoła kilka ekranów, na których do znudzenia odwijana jest analiza zabójczego tempa ostatniej kolejki Championship. To przecież najstarszy klub z drugiego największego miasta w ojczyźnie futbolu, nieprawdaż? Ulubiony pub fanów, położony dodatkowo tuż przy słynnym St Andrew’s, musi tutaj trzymać poziom. Musi.
– Jutro, w dniu meczu, ledwo byś się dopchał do baru. Dlatego tu jest tak pusto na środku, niczego nie stawiają, żadnych stolików czy krzeseł – słyszę zza prawego ramienia twardy brytyjski akcent. To znak, że lekki zawód z mojej twarzy naprawdę nietrudno odczytać. Samotny, na oko czterdziestoparoletni rozmówca zajmuje jeden z hokerów przy barze. Prosta blaszana lada, sześć nalewaków z miejscowym lagerem i stoutem, w głębi drewniane półki ubogo zastawione paroma butelkami wina. Na największej ścianie, w centralnym punkcie, wielkie lustro z wypisaną na szaro nazwą miejsca. Royal George. Wszystko się zgadza, to naprawdę tu.
– Pierwszy raz u nas?
– Tak. Przeczytałem w internecie, że to pub, w którym zawsze spotkam kibica Birmingham City – odpowiadam, przenosząc wzrok na bordowe zasłony i błękitno-szare rolety przy oknach. Pasowałyby mi raczej do rywala zza miedzy, Aston Villi.
– No to trafiłeś od razu na jednego. Jaki masz problem?
– Nie mam problemu. Jestem dziennikarzem, przyjechałem z Polski.
– Z Polski? O, ja znam jedno polskie słowo – spojrzał porozumiewawczo na nieco zakłopotaną barmankę. Średnio chciałem usłyszeć jakie. Ona chyba też.
– Macie tu polskiego piłkarza – nie czekam ze zmianą tematu. – Tomasz Kuszczak. O niego chciałem podpytać
– Kuszczak… – rozmówca odchyla się powoli na krześle. – Nasz bramkarz. No dobry jest. Gość, na którym można polegać. Chyba najlepszy, jakiego mieliśmy od lat.
Gaduła
W szeregi Birmingham City FC niespełna 34-letni Tomasz Kuszczak trafił minionego lata, po pełnym turbulencji sezonie 2014/15. W tamtych rozgrywkach aż do pierwszego tygodnia listopada pozostawał bez klubu. Dlaczego? Sam później przyznał w wywiadach, że po prostu był zbyt wybredny – odrzucał zainteresowanie kolejnych klubów z Championship, czując, że po dwóch bardzo dobrych sezonach w Brighton zasługuje na to, by wrócić na najwyższy szczebel w Anglii. Oferty jednak nie napływały.
Wreszcie późną jesienią odezwał się Wolverhampton. Nie miał już wyjścia, musiał brać. Przez pierwsze trzy miesiące każdy kolejny mecz „Wilków” oglądał z perspektywy ławki, bo pierwszy golkiper, Carl Ikeme, nie dawał żadnego powodu, by były gracz Manchesteru United dostał między słupkami swoją szansę. Ta nadeszła dopiero na początku lutego, gdy Ikeme złapał kontuzję. Później Kuszczak bronił już niemal do końca sezonu. Wróciła forma, wróciła pewność siebie.
– Już wtedy był pod naszą wnikliwą obserwacją – opowiada mi manager pierwszej drużyny Birmingham City, Gary Rowett. – Nie mieliśmy łatwo, bo nie grał zbyt regularnie. A to wskakiwał do składu, a to znów z niego wypadł… Analizowaliśmy jednak cały czas konkretne elementy jego gry, utwierdzając się coraz bardziej w przekonaniu, że ktoś taki może nam się naprawdę przydać.
W Rowettem rozmawiam w ośrodku treningowym Wast Hills w dzielnicy Kings Norton, nieco ponad 7 mil na południe od centrum miasta. Wciąż młody jak na angielskiego managera, w marcu skończy 42 lata. Emanuje dynamiką, energią, elokwencją. Przed momentem skończył piątkowe zajęcia z drużyną, ale kiedy proszę o parę słów na temat Kuszczaka, nie pozwala na siebie czekać – od razu zaprasza do skromnego foyer nieopodal szatni zespołu. Po drodze spotykamy jeszcze Kevina Poole’a, trenera bramkarzy „Blues”. – Potrzebowaliśmy na tej pozycji doświadczonego gracza – dorzuca ten ostatni, gdy tylko słyszy, o kim rozmawiamy. – Brakowało nam kogoś, kto grał na najwyższym poziomie, także międzynarodowym. Tomasz swoje piłkarskie obycie i charakter wniósł do drużyny momentalnie, od pierwszych wspólnych zajęć.
– Spotkaliśmy się z nim po raz pierwszy na początku letniej przerwy w rozgrywkach – wspomina manager Rowett. – Dość wcześnie, był wtedy jednym z naszych podstawowych celów transferowych. Porozmawialiśmy. Zależało mi, by jak najszybciej poznać jego osobowość, jego cele, dowiedzieć się, co chciałby jeszcze osiągnąć. Od razu dostrzegliśmy u niego wielki głód. Chcieliśmy go jak najszybciej zatrudnić.
– To głód gry w Premier League? – dopytuję.
– Tak mi się wydaje. Zresztą przedstawił nam sprawę jasno: chciał dołączyć do klubu, który ma szanse na awans. Osobiście jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak szybko przystosował się do naszego sposobu pracy.
– Ale lubi sobie też trochę pomarudzić na treningach. Praktycznie cały czas coś próbuje gadać, gadać i gadać – wtrąca z uśmiechem Poole. – Taki jest. Ale podkreślam: tylko próbuje. Nie zawsze mu pozwalam!
Z słów obu szkoleniowców wyraźnie wynika, że Kuszczak to dziś w bramce Birmingham obecnie absolutny numer jeden. Ale też trudno się dziwić, wszak Polak na 31 meczów Championship w aż 12 zachowywał czyste konto. Dla drużyny, w której nikt nawet nie myśli o środkach budżetowych na drogich, cenionych defensorów, to naprawdę spore osiągnięcie.
Manager Rowett sam to zresztą przyznaje: – Tomasz bardzo mocno przyczynił się do tego, że od początku sezonu ani na moment nie wypadliśmy z pierwszej dziesiątki. Że wciąż pozostajemy na granicy miejsca barażowego.
Niekonwencjonalny
Na 14 kolejek przed końcem sezonu zasadniczego Birmingham City zajmuje w tabeli Championship ósmą pozycję. Do lokaty dającej grę w fazie play off traci pięć punktów, ale ma też jeden mecz zaległy do rozegrania. – Nie nie, u nas nikt ci głośno nie powie, że celem na ten sezon jest awans do Premier League – przekonują zgodnie Pete i Paul, pracownicy biura prasowego klubu. – By coś takiego zakładać, zarząd musiałby dużo mocniej zainwestować w kadrę zespołu – precyzuje ten drugi. – Trudno nas porównywać z Hull, Middlesbrough czy nawet Brighton. Trochę brakuje armat. Zakontraktowaliśmy co prawda przebojowego Diego Fabbriniego, ale to trochę za mało. Zresztą, rola czarnego konia wcale nie jest dla nas taka zła. Prawda Tatts?
Colin Tattum, rzeczony „Tatts”, właśnie pojawił się w drzwiach. W sportowym środowisku miasta znają go wszyscy. Przez lata był redaktorem kilku miejscowych dzienników, odpowiadającym za artykuły na temat Birmingham City. Niewiele ponad rok temu zdecydował się przejść na drugą stronę barykady – został szefem klubowego departamentu mediów i komunikacji. – Jeśli rozmawiamy służbowo, to podkreślę z przekonaniem, że zależy nam w tym sezonie na najwyższym możliwym wyniku! – obwieszcza, od razu rozluźniając atmosferę. – Cześć Filip, miło poznać – wyciąga rękę na przywitanie. – Chłopaki opowiedzieli ci już wszystko o Tomaszu? Zdobył już dla nas w tym sezonie parę punktów, zdecydowanie. Nie wiem, czy widziałeś jego interwencję z meczu z Derby. Końcami palców, po rykoszecie, prawą ręką… Niesamowita obrona. Jeszcze trochę i ludzie zaczną go tu nazywać bohaterem, mówię ci. Ma w ogóle jakieś szanse, żeby pojechać na Euro do Francji?
Opisuję więc istne kłopoty bogactwa panujące w polskiej bramce, wspominając jednocześnie, że do gry w reprezentacji Kuszczak nigdy za bardzo nie miał szczęścia. Zapamiętany został przede wszystkim z bardzo niefortunnych zdarzeń, jak klęski 0:6 z Hiszpanią czy wpadki w meczu z Kolumbią. – Fakt, że u nas też sprawia czasem wrażenie… jak by to ująć… nieco niekonwencjonalnego bramkarza – przyznaje Tattum. – Ale kibice go lubią. Ich uznanie złapał błyskawicznie, już w debiucie z Reading, gdy w ostatniej minucie obronił rzut karny (wykonywany przez byłego gracza Legii, Orlando Sa – przyp. red.). Dzięki niemu wygraliśmy wtedy 2:1.
– Jak powiedziałeś Colin o tej jego niekonwencjonalności – wtrąca Pete – przypomniała mi się akcja z meczu z Nottingham. Pamiętasz?
– A tak. Pobiegł, trochę bez sensu, do linii bocznej, wdał się w drybling, wybił piłkę na aut i ledwo zdążył wrócić do bramki. Ale wiesz, co usłyszeliśmy po chwili z sektora naszych kibiców? Wielką owację i nową przyśpiewkę: „Tomasz Kuszczak, on umie robić wszystko!…”
Organizator gry
Ewidentnie widać więc, że w klubie są z polskiego bramkarza bardzo zadowoleni. To jednak od razu prowokuje, by od razu sprawdzić, jak jego postawa wygląda z nieco bardziej obiektywnej, eksperckiej perspektywy. Dziennikarza „The Birmingham Mail”, Briana Dicka, spotykam w skromnym centrum prasowym na stadionie St Andrew’s. Jako członek redakcji sportowej dziennika grę „Blues” śledzi nieprzerwanie od połowy lat 90.
– Kuszczak? No tak, miał kilka naprawdę dobrych meczów – zaczyna. Zawieszenie głosu sugeruje mi jednak, że za chwilę wtrąci małe „ale”.
– Ale? – podprowadzam zatem.
– W mojej opinii są momenty, gdy zachowuje się w bramce w sposób nieco nieodpowiedzialny. Zdarza mu się po prostu podejmować dziwne decyzje. Co jednak od razu zwraca uwagę, gdy popełnia jakiś błąd, zazwyczaj błyskawicznie rehabilituje się świetną interwencją. Jego gra na linii, refleks, doświadczenie – to wszystko jest u niego na absolutnie znakomitym poziomie.
Wspominam Dickowi, że pewnie dlatego niektórzy nazywają Kuszczaka najlepszym golkiperem, jaki pojawił się w klubie od kilku sezonu. Nie do końca się zgadza z taką oceną. – Nazwałbym go raczej kolejnym dobrym bramkarzem w barwach Birmingham – mówi. – Bo było ich tu w ostatnich latach kilku. Ben Foster, Jack Butland, Joe Hart, Darren Randolph… Od tego ostatniego Kuszczak jest na pewno głośniejszy, pełni trochę rolę organizatora gry. To bardzo pomaga drużynie. Kibice to widzą i doceniają.
Gdy zbieram się już do wyjścia, dodaje: – Najlepiej, jak sam ich spytasz o zdanie. Jakiegoś „Bluenose” zawsze spotkasz w pubie tutaj za rogiem. Łatwo go znajdziesz. Nazywa się Royal George…