Aktualności

[WYWIAD] Marcin Dorna: Podwijamy rękawy jeszcze wyżej

Reprezentacja03.07.2017 
– Po meczu z Anglią Tomek Kędziora powiedział, że rywale byli na innym poziomie. A może więc to jest poziom do którego musimy dążyć? Dla naszych zawodników, dla nas wszystkich to kolejny kierunkowskaz, jak powinniśmy funkcjonować – mówi w obszernej rozmowie Marcin Dorna, selekcjoner reprezentacji do lat 21. Dla "Łączy Nas Piłka" ocenia występ swojego zespołu na UEFA EURO U21.

Co robił pan po meczu z Anglią?

- Jeszcze następnego dnia analizowaliśmy ten mecz ze sztabem, dyskutowaliśmy o turnieju i umówiliśmy się na kolejne spotkania. Ale już we wtorek byłem na półfinale w Tychach, spotkałem się z prezesem Zbigniewem Bońkiem i rozmawialiśmy o mistrzostwach, w piątek miałem przyjemność obserwować finał ME. Na szersze omówienie też przyjdzie czas, jednak musi być to dobrze przygotowane, z materiałem wideo i statystykami. Tak, by powiązać fakty z przyczynami, które miały decydujący wpływ na to, jak wyglądał zespół.

Gdy rozmawialiśmy w lutym powiedział pan, że z przygotowaniami do mistrzostw jest jak z maturą: liczy się systematyczna praca, bo przy jej braku nie nadrobi się wszystkiego w kilka dni przed egzaminem. Jednak futbol i sam turniej zweryfikowały takie postrzeganie.

- Myślę, że takie porównania działają na wyobraźnię, a my, trenerzy staramy się szukać takich stwierdzeń, które ułatwią kibicom spojrzenie na futbol. Jednak piłka nożna nie jest zero-jedynkowa, w żaden sposób nie da się przekuć działań na efekt w stu procentach. Można zrobić wszystko i nie otrzymać efektu, a przy niewielkim wkładzie już go dostać. Nie chcę w ten sposób podkreślać naszej pracy – dbałość o szczegóły od lat się nie zmieniła – bo pożądanego efektu niestety nie było. Jednak znów: nie patrzyłbym na to jednowymiarowo.

Gdyby mógł pan cofnąć się do startu przygotowań przed turniejem, to zrobiłby coś inaczej?

- Będąc bogatszym o wiedzę, którą mam oczywiście, że coś bym zmienił. Jak powiedział jeden z wybitnych naukowców: obłędem byłoby robić to samo i spodziewać się różnych efektów. Znając wynik reagowalibyśmy być może inaczej, ale dotykając szczegółów. O te rzeczy na które mieliśmy wpływ staraliśmy się w procesie przygotowań zadbać jak najlepiej. Przypomina mi się rozmowa z selekcjonerem reprezentacji Portugalii po losowaniu grup. Powiedział, że ten turniej to niesamowite wyzwanie pod względem intensywności i motoryki, a to człowiek, który mógł coś na ten temat powiedzieć – w 2015 roku grał z zespołem w finale, wcześniej w półfinale pokonując Niemców 5:0. Wtedy zdałem sobie sprawę, jak istotne musi być to doświadczenie. Jako federacja, sztab, zawodnicy nie graliśmy na mistrzostwach Europy U21 od ponad dwudziestu lat i nabieraliśmy wiedzy w trakcie turnieju.

To na co miał pan wpływ?

- Na finalny etap przygotowań, jak pracowaliśmy z zawodnikami, jaką grupę wyselekcjonowaliśmy. Dla mnie był to zespół absolutnie godny zaufania i będę to cały czas potwierdzał. Natomiast są w piłce reprezentacyjnej rzeczy na które wpływu się nie ma. Na przykład liczba gier zawodników w klubach, kontuzje, które im się zdarzały, doświadczenie… Wśród powołanych na ME znalazło się tylko czterech zawodników występujących w czołowej ósemce Ekstraklasy, z których żaden nie strzelił gola w fazie finałowej. To jedna z wielu rzeczy na które musieliśmy reagować.

Po pierwszym meczu ze Słowacją wydawał się pan bardzo zdenerwowany. Jakby coś po tych starannych przygotowaniach pękło i pojawiło się ogromne rozczarowanie.

- Trudno ukryć wszystkie emocje. To był mecz, którego scenariusz po golu na 1:0 nam się nie układał, a mimo to mogliśmy go zremisować lub wygrać. Pamiętajmy o formacie turnieju: z grup awansował w zasadzie jeden zespół, więc strata trzech punktów już na starcie mocno ograniczała nasze szanse. Zresztą Słowacy z sześcioma punktami czekali jeszcze dwa dni na informację, czy wystąpią w półfinale. Gramy po to, by wygrywać, więc rozczarowanie i zdenerwowanie nie powinno dziwić. Mówiliśmy sobie wcześniej, że to będzie trudne spotkanie, że nasz rywal strzelił siedem goli w dwumeczu z Holandią, odwracał losy spotkania i zrobił to niestety także z nami. Mieli piłkarzy o wysokiej jakości, ale obiektywnie patrząc ich sytuacja kadrowa była podobna do naszej. Słowacy również nie mieli zawodników tylko grających, nawet w polskiej ekstraklasie byli tacy, którzy występowali rzadziej. Jednak dzięki doświadczeniu z eliminacji świetnie wyglądali jako zespół. Poza pierwszym meczem w kolejnych już nie przegrywali, 5:0 pokonali Turcję… A nam po tej porażce już zaczęły pojawiać się w głowie scenariusze bardzo trudne do zrealizowania, musieliśmy być stuprocentowo skuteczni i jeszcze liczyć na innych.

Od tego momentu było to zarządzanie kryzysem?

- Przy tej sytuacji zespół nadal funkcjonował pozytywnie. Rozczarowanie było, ale wiedzieliśmy, że to tylko pierwszy krok, który nam się nie powiódł. Nie wiem, czy zarządzanie kryzysem to dobre określenie. Po prostu musieliśmy się odnaleźć w tej sytuacji, a „kryzys” to słowo kojarzące się negatywnie. Ten czas do kolejnego meczu był bardzo krótki, to tylko dwa dni i musieliśmy je optymalnie wykorzystać.

Przygotowując się do turnieju, kreśląc możliwe scenariusze – nawet przypadek porażki ze Słowacją – spodziewał się pan, że reakcje będą tak negatywne?

- Jako trenerzy musimy być optymistami: zakładać, że nasza praca da zamierzone efekty. Oczywiście pojawiają się myśli: „co jeśli nie wyjdzie”. Należy je szybko odrzucać, skupiać się na rzeczach na które trenerzy mają wpływ. Nie ukrywam jednak, że nawet czasem je mając, nigdy nie sądziłem, że te reakcje będą tak negatywne. Nasze działania były profesjonalne, z pełnym zaangażowaniem, choć doskonale wiemy, że nie przyniosły pożądanych efektów. Zawsze jednak z rezerwą podchodziłem do wszelkich opinii, wiem, że najważniejszą wartością jest sumienna praca.

Krystian Bielik nie zagrał, bo po pierwszym meczu skrytykował przygotowania oraz poziom kolegów?

- To piłkarz bardzo perspektywiczny, jako cztery lata młodszy od najstarszych kolegów zebrał bardzo duże doświadczenie, ale wpływ na nasze decyzje miał wyłącznie aspekt sportowy. Cała sytuacja po pierwszym meczu została bardzo szybko wyjaśniona przez samego Krystiana,  zreflektował się i porozmawiał ze mną, ze sztabem i resztą drużyny. Funkcjonował dalej w składzie, a my codziennie przyglądaliśmy się piłkarzom na boisku. W 104 meczach w których prowadziłem reprezentacje młodzieżowe Polski zawsze decydowały treningi, dyspozycja. Po to wszystkie zajęcia analizujemy i monitorujemy – za pomocą wideo, GPS, badań krwi – by wybrać tych w najlepszej formie, którzy najlepiej funkcjonują w zespole.

Czy ponad sto meczów w roli selekcjonera młodzieżówek przygotowało pana do takiego turnieju?

- To inne doświadczenie, kolejny krok. Na ten wynik składa się cała lista meczów na różnych poziomach: od debiutu reprezentacji U15 w Olecku, eliminacje młodzieżowe, turniej Syrenki, kwalifikacje i mistrzostwa Europy U17, poziom U18, mecz zwycięski w Niemczech w Turnieju Czterech Narodów, za chwilę kwalifikacje EURO U21, które przegrywamy w ostatnich minutach… i w końcu cała seria meczów towarzyskich. Ale w całej tej puli nie było ani jednego spotkania na poziomie turnieju ME U21, zresztą reprezentacja Polski nie gra na mistrzostwach regularnie. Korzystamy więc z doświadczenia jakie mamy w sztabie szkoleniowym u np. byłych piłkarzy, trenerów, którzy byli w sztabach zespołów przy okazji wielkich turniejów. Mimo wszystko to było dla trenerów i zawodników czymś nowym.

Czym różni się pana zespół, który w poprzednich eliminacjach walczył do ostatnich sekund o awans z późniejszymi mistrzami, Szwecją, od tego, który nie poradził sobie na tegorocznym turnieju?

- Trudno porównywać bezpośrednio zespoły z różnych, nawet zbliżonych do siebie roczników. W trakcie poprzednich eliminacji zespół dojrzewał w meczach o punkty, waga każdego spotkania była ogromna, bo przecież grupa była bardzo wyrównana. Niewiele brakowało do awansu do baraży o ME, ale do weryfikacji zespołu rocznika 1992 i młodszego na poziomie finałów Mistrzostw Europy nie doszło, więc to porównanie może być tylko teoretyczne.   

Czy zaraz po remisie ze Szwecją, gdy wyrównaliście stan meczu, w drugiej połowie mieliście więcej okazji, spodziewał pan się, że reakcje znów będą tak negatywne? Na dodatek skupione na jednym zawodniku – Pawle Dawidowiczu.

- Generalnie każdy ma prawo do własnych spostrzeżeń i uwag. Graliśmy z obrońcą tytułu mistrzostw Europy, zespołem, który w grupie eliminacyjnej okazał się najlepszy wyprzedzając Hiszpanię, w którego szeregach byli zawodnicy strzelający dwa lata temu gole i byli teraz wymieniani w gronie faworytów. My ten wynik wydarliśmy charakterem i wiarą, słowami, które często powtarzałem na odprawie przed spotkaniem. Wiadomo też, jak jest w szatni po takim meczu, gdy strzeli się gola w końcówce, stwarza się jeszcze jakieś zalążki sytuacji na kolejną bramkę… Zawodnicy byli podbudowani, fajnie wypowiedział się w szatni kapitan zespołu, Tomek Kędziora, wracamy też do gry w grupie i… spotykamy się z wieloma negatywnymi opiniami dotyczącymi naszej postawy. Rozumiem, że ona nie była taka jaką zakładaliśmy, nadal pokazująca nasze deficyty i nie mam pretensji o krytykę. Warto jednak zrozumieć, że każdą analizę zaczynamy od wskazania rzeczy, które powinniśmy realizować lepiej, ciągle dążymy do poprawy i poprawa była widoczna. Dalej jednak wiele opinii było krytycznych,  zwłaszcza w stosunku do Pawła, który też bardzo to przeżył.

Powiedział pan, że Dawidowicz spełnił wszystkie założenia w spotkaniu ze Szwecją, ale w meczu z Anglią już nie zagrał. Zostało to odebrane jako brak konsekwencji.

- Szukaliśmy na to ostatnie spotkanie nowej energii. Gdy przejrzymy decyzje innych selekcjonerów, to wydaje się to naturalne: oni również w trzecim meczu wprowadzali zawodników, którzy grali mniej. Nam pierwszego gola strzelił Demarai Gray, który w pierwszych dwóch spotkaniach nie grał w podstawowym składzie. Te mecze są tak wymagające motorycznie, że zmian trzeba dokonywać. Paweł zagrał ze Słowacją i Szwecją w niemal pełnym wymiarze czasowym i biorąc pod uwagę okres, gdy nie trenował regularnie, leczył się aż do zgrupowania w Arłamowie, a tam ćwiczył indywidualnie przez pierwsze dni, to było to dla niego bardzo obciążające. Radek Murawski prezentował się dobrze i dlatego dostał swoją szansę.

W tych dwóch pierwszych meczach zawsze zaczynaliście pełni energii, ruszaliście wysokim pressingiem, zdobywaliście bramkę… Z Anglią było inaczej. Jakby już od początku zawodnicy zderzyli się ze ścianą i cała para z nich uleciała.

- Oczywiście był to kompletnie inny scenariusz tych spotkań, my znów planowaliśmy dominować w początkowym fragmencie: stworzyć sobie sytuację, odepchnąć rywali od naszej bramki… Natomiast Anglicy byli na to przygotowani. Na pewno spotkaliśmy się z zespołem z wieloma zawodnikami o wysokich umiejętnościach indywidualnych, nasz pressing nie dawał efektów, rywale dosyć spokojnie budowali akcje. Po golu, który padł w sytuacji, gdy wydawało nam się, że mamy wszystko pod kontrolą, z takim rywalem jest bardzo trudno wrócić do gry. Wyszło doświadczenie turniejowe Anglików, ich ogranie i umiejętności. Warto dodać, że np. Nathan Redmond był na mistrzostwach po raz trzeci, dla niego emocje związane z meczem były mniejsze niż presja po naszej stronie.

Jak zareagował pan w szatni po tym spotkaniu?

- Czekaliśmy na wszystkich, podziękowaliśmy sobie i w szatni, i w hotelu na kolacji. Było trochę emocji, bo dla części z tych zawodników było to zakończenie pewnego etapu – niektórzy zagrali po kilkadziesiąt spotkań w reprezentacjach młodzieżowych. Przywołując wszystkie wspomnienia w takim momencie naprawdę można było się wzruszyć. Są tacy, którzy będą grali w kolejnych rocznikach młodzieżówki, część przejdzie do pierwszej reprezentacji, ale jest grono, które już więcej koszulki z orłem na piersi nie założy.

Czy pana zdaniem w ocenie reprezentacji zabrakło lepszej znajomości jej możliwości, ograniczeń?

- Nie chciałbym całej argumentacji o niepowodzeniu sprowadzić do deficytów drużyny. Byliśmy świadomi, że mieliśmy w kadrze zawodników grających w ekstraklasie i takich, którzy mniej regularnie występują w ligach zagranicznych. Zawsze zaczynamy analizę od swoich działań, ale jeśli ktoś dokładnie ten aspekt prześledzi, to w meczu z Anglią od pierwszej minuty zagrało dziesięciu piłkarzy z ligi polskiej i jeden z Serie A. Naprzeciwko byli zawodnicy regularnie występujący w Premier League, Championship i w lidze holenderskiej. Trafnie ujął to jeden z trenerów: wszystkich spotkań nie da się wygrać, ale można zwyciężyć z każdym. My też mogliśmy to zrobić, bo każde spotkanie ma swój osobny scenariusz. Faktem jest, że część naszych zawodników miała problemy ze zdrowiem, w naszej opinii byli to ci bardzo wartościowi i nie sposób było ich zastąpić. To również nie podnosiło poziomu przygotowań i sprawiło, że nad motoryką musieliśmy pracować jeszcze bardziej indywidualnie. A mieliśmy do dyspozycji jedenaście dni pomiędzy zakończeniem rozgrywek Ekstraklasy, a rozpoczęciem turnieju. Nie było budujące to, że piłkarze, którzy na etapie listopadowego meczu z Niemcami grali w swoich klubach, strzelali gole, w kolejnych miesiącach przestali. Na to nie mieliśmy jednak wpływu, dlatego nie szukam alibi, a po prostu chcę zwrócić na to uwagę. Łatwiej było o wytrzymanie obciążeń trzech meczów w siedem dni, utrzymanie poziomu i rytmu gry np. regularnie występującym Anglikom.

Pytam, ponieważ nawet niektórzy piłkarze chyba nie docenili skali wyzwania. Karol Linetty przed mistrzostwami powiedział, że dołącza do kadry U21 po to, aby zdobyć medal.

- Dzisiaj po zakończonym Turnieju, widzimy jaki był poziom mistrzostw, ale odpowiem inaczej: wielokrotnie czytałem wywiady z piłkarzami i ich deklaracje mi się podobały. Trudno im optymizmu zabronić, zresztą co mieliby powiedzieć: że nie gramy o mistrzostwo? Za to od zawsze podkreślamy zawodnikom pewien schemat działań: krok po kroku budujemy drużynę, myślimy mecz po meczu, trening po treningu. Ich zapowiedzi nie odbieram jako coś negatywnego. Selekcjoner Duńczyków również mówił, że pomimo braku kluczowych piłkarzy przyjeżdżają do Polski walczyć o medal. A po dwóch meczach nie mieli już szans na wyjście z grupy. I czy dziś powinno się traktować takiego trenera jako tego, który niepotrzebnie rozdmuchał nadzieje? Raczej starał się dodać otuchy, energii.

Czy zgadza się pan z tym, że porównując te trzy spotkania na mistrzostwach ze sparingami z Włochami, Czechami i Niemcami, największa różnica była w organizacji gry bez piłki?

- Jest jeszcze czas na dokładniejszą analizę, ale nie ukrywam, że przestawiliśmy proporcję w treningu bardziej w stronę gry ofensywnej. Wiedzieliśmy, że organizacja bez piłki była naszą silną stroną w meczach towarzyskich z rywalami z drugiego i trzeciego koszyka. Przed 2017 rokiem straciliśmy tylko trzy bramki, ale już w kolejnych sparingach z Włochami i Czechami cztery, plus siedem w finałach. Sporo. Ale wiedzieliśmy też, że przy tym regulaminie do wyjścia z grupy potrzebne są gole, zwycięstwa. Sama gra defensywna by nie wystarczyła i zmieniając proporcje pewne automatyzmy zachowań mogliśmy zatracić. Wątków jest bardzo dużo: może to deficyty w motoryce były najważniejsze, może to wejście nowych zawodników. Natomiast porównując te trzy mecze na mistrzostwach do wcześniejszych sparingów, to stworzyliśmy sobie więcej sytuacji bramkowych.

Krótko mówiąc: drużyna miała grać do przodu.

- Chcieliśmy mieć dodatkowe narzędzia do strzelania goli. To mogło pozwalać zwyciężać albo np. pozwolić odrabiać straty. Oczywiście zaczynamy od defensywy, chcemy w niej funkcjonować jak najlepiej, ale nawet w takim meczu, jak ze Słowacją, gdy rywale dłużej utrzymywali się przy piłce i mieli przewagę, to my stwarzaliśmy sobie w końcówce lepsze sytuacje. To były kontry po stałych fragmentach w defensywie, wykorzystanie schematów przy rzutach wolnych i rożnych.  

Ale znów trzeba wrócić do meczu z Anglią, w którym nie było ani jednego celnego strzału. To spotkanie przesłania wszystko.

- Tak, wtedy nie mieliśmy sytuacji. Ten mecz w ocenie mojej jest wyodrębniony przez swój scenariusz: przez presję, szybko straconego gola, zmęczenie. Lubię korzystać ze statystyk, analizuję je po każdym spotkaniu, ale wiem też, że można je podłączyć do wszystkiego. Trudno analizować ten mecz interpretacją statystyk, bo nie mieliśmy strzału celnego i jest to bezdyskusyjne.

Jeden z zarzutów dotyczył tego, że w grze ofensywnej nie było widać schematów.

- Nie chciałbym odnosić się do tych uwag i naszego warsztatu, pomysłu na grę drużyny, ale myślę, że baczny obserwator zauważy powtarzające się elementy. Szukaliśmy naszych atutów w bocznych sektorach boiska – tak padły pierwsze bramki ze Słowacją, Szwecją. Patrzyliśmy na słabe ogniwa przeciwnika, którego grę zawsze analizujemy – z której strony częściej atakować, gdzie toczyć więcej pojedynków, z czego możemy mieć sytuacje. Wiem, że trudno się bronić po turnieju, w którym ugraliśmy jeden punkt i jesteśmy świadomi swoich braków. Pracowaliśmy tak, by mieć odpowiednie schematy, odpowiednio funkcjonować i wiedzieć, jak zachować się w konkretnych sytuacjach. Dzisiaj na tym polega piłka – na standardach zachowań – bo nie da się zaplanować pięciu podań z rzędu, gdy po drugiej stronie jest przeciwnik. Futbol to obecnie podejmowanie właściwych decyzji pod konkretną strukturę gry.

Po słabym wyniku reprezentacji młodzieżowej z mniejszym optymizmem patrzy się na przyszłość tej pierwszej. Powtarza się, że niewielu zawodników ma szansę zrobić krok dalej, podnieść poziom swój i drużyny seniorskiej. To uzasadnione obawy?

- Na pewno nie. Oczywiście trudno po turnieju powiedzieć, że to fantastyczna grupa zawodników, którzy jeden po drugim przejdą do pierwszej reprezentacji. Ale też nie bądźmy tacy skrajni. Warto pamiętać również, że w trakcie przygotowań do turnieju z rocznika U21 do pierwszej reprezentacji było powoływanych ośmiu piłkarzy – Kownacki, Kędziora, Dawidowicz, Kapustka, Stępiński, a do tego stanowiący o sile drużyny Linetty oraz niedostępni na turniej Milik i Zieliński. To już dużo. Podczas ME we Francji w kadrze pierwszej reprezentacji znalazło się pięciu zawodników z roczników 1994 i młodszych – wespół z dwoma innymi reprezentacjami najwięcej na całym turnieju! I jakby spojrzeć na EURO U21 poza kontekstem rezultatu, to jest w tej drużynie grupa piłkarzy, która trafi do pierwszej reprezentacji, bo będzie sumiennie pracować, rozwijać się, a ten turniej będzie dla nich bezcennym doświadczeniem.

Mimo wszystko tacy piłkarze jak Lobotka czy Chalobah potrafili pokazać jakościową różnicę wyszkolenia.

- Na turnieju było dwanaście drużyn i w każdej z nich bardzo dobrzy piłkarze. Jedenaście z tych zespołów w swoich grupach eliminacyjnych albo nie przegrywało w ogóle, albo przegrało tylko raz. Siłą rzeczy byli to najlepsi z najlepszych – strzelający wiele goli i tracący naprawdę niewiele. Mierzymy więc konstrukcję naszego zespołu do absolutnego topu z którym nie mamy okazji mierzyć się co dwa lata. Okazjonalnie w eliminacjach, bo w sparingach grając z rywalami typu Rumunia, Izrael, Norwegia, Ukraina, Białoruś nie widzieliśmy takich dysproporcji. Niewielu wie, że przejmując zespół przed poprzednimi eliminacjami EURO U21 to jadąc na losowanie grup byliśmy w czwartym koszyku na pięć. Z pierwszego dostaliśmy Szwecję, późniejszego mistrza Europy, z drugiego Turcję, z trzeciego Grecję i z piątego Maltę. Dwa lata później przy losowaniu do eliminacji, które zaraz się rozpoczną byliśmy już w drugim koszyku i trafiliśmy Danię, Gruzję, Litwę i Wyspy Owcze. Przez cykl meczów eliminacyjnych i towarzyskich ten zespół w sensie wartości zrobił postęp. Czy stać nas na rywalizację już na poziomie mistrzostw Europy? Po tym turnieju trudno o takie potwierdzenie, bo częstsze były momenty, gdy rywale nad nami dominowali, ale w funkcjonowaniu i znaczeniu tej drużyny jesteśmy krok dalej. Nie chcę podnosić tego do rangi wielkiego zjawiska, ale jesteśmy wyżej niż byliśmy.

Jest pan utożsamiany z hasłem „trenujemy jak gramy, gramy jak trenujemy”. Czy mocno dało panu we znaki to, że przez słowa Bielika motto, którego często używa w odniesieniu do swojej metodologii pracy nagle zostało postawione przeciwko i w negatywnym kontekście?

- Nie jest to przyjemne, gdy wydaje się, że rozsądne, normalne hasło, które funkcjonuje we wszystkich rozwiniętych piłkarsko krajach nagle ktoś odwraca i interpretuje inaczej niż powinien. Możemy być rozliczeni z efektów wynikowych na ME U21, ale już powiązanie działań systemowych PZPN w postaci publikacji Narodowego Modelu Gry, akcji aktywizujących środowisko piłkarskie i elementów szkolenia, które w ostatnim czasie poszły bardzo do przodu z wynikiem na tym turnieju pokolenia, które tym nie było objęte jest moim zdaniem skrajną nadinterpretacją i przejawem złej woli. To szukanie negatywów we wszystkim. Skoro o tym mówimy to warto podkreślić, że dziś mamy NMG, Akademie Młodych Orłów, gdzie 2,5 tys. dzieci trenuje kilka raz w tygodniu, Letnią i Zimową AMO dla najlepszych, reformę kształcenia trenerów i wiele innych. Ta reorganizacja przyniesie w przyszłości piłkarzy na znakomitym poziomie. Podwijamy rękawy jeszcze wyżej, będziemy pracować jeszcze więcej. Nie godzę się z tym, by ktoś zabijał energię do takiego działania.

Gdy po ostatnim meczu z Anglią zapytałem Tomasza Kędziorę, czy widzi jakieś pozytywy z występu na mistrzostwach, kapitan drużyny odpowiedział przecząco. Czy po ośmiu dniach widzi pan to inaczej?

- Myślę, że takim pozytywem będzie doświadczenie dla wszystkich. Po tamtym meczu Tomek powiedział, że rywale byli na innym poziomie. A może więc to jest poziom do którego musimy dążyć? Dla naszych zawodników, dla nas wszystkich to kolejny kierunkowskaz, jak powinniśmy funkcjonować. Potrzebne są innego rodzaju aktywności szkoleniowe. Potrzebna jest aplikacja intensywniejszych treningów, czego sygnał daliśmy poprzez Zimową Akademię Młodych Orłów. Indywidualizacja szkolenia oraz funkcjonowanie najlepszych akademii w Polsce to działania tylko z ostatnich lat, a zawodnicy występujący na EURO U21 mieli po 23 lata. Oni zaczynali w czasach, gdy nie było takiego boomu szkoleniowego, takiej swobody w przekazywaniu myśli, konstrukcji cyklu szkoleniowych, warunku, wiedzy, dostępności… Cała Europa się rozwija, my również. Myślę, że łatwo dojrzeć wiele pozytywnych zmian, projektów organizacyjnych i szkoleniowych w skali kraju, które na pewno przyniosą efekty zarówno w wymiarze klubowym, jak i reprezentacyjnym.

Sprowadzenie pana i tych 101 meczów w roli selekcjonera reprezentacji młodzieżowych do łatki „nauczyciela WF-u” w jakikolwiek sposób dotknęło?

- Przyznam szczerze, że tego nie słyszałem. Pracowałem w szkole z klasami sportowymi Lecha Poznań, ale też w oddziale integracyjnym, gdzie miałem jako podopiecznych dzieci z dużymi niepełnosprawnościami intelektualnymi i ruchowymi – nigdy się tego nie wstydziłem. Swoją historię zawsze opowiadam mówiąc, że nie zaczynałem od razu od pracy w reprezentacji, ale trenując GOSiR Dopiewo. Czy to jest negatywne? Nie sądzę. Zawodnik, który pochodzi z Damasławka, Sulechowa czy Tarnowa to jest coś złego? Że on stamtąd potrafił trafić do coraz lepszych klubów, to powinno być mu wypominane? Trenerzy, którzy zaczynają swoją pracę od małego ośrodka nie powinni nic więcej zrobić? Praca w najważniejszych rolach jest dedykowana tylko dla osób, które od razu mają dostęp do wszystkiego, co jest profesjonalne? Nie. Oczywiście, że ciągle są dyskusje o tym, czy trener powinien mieć przeszłość piłkarską, czy nie, ale historie są tak różne, jak mecze. Każdy ma swoją. Nie zawsze może być pasmo pozytywnych wyników, jednak dalej będę pracował na swój sposób.

Mistrzostwa dały panu impuls do dalszej pracy z młodzieżą, czy już z seniorami?

- Nie chcę składać żadnych deklaracji. Pracowałem z sześciolatkami, a teraz z 23-letnimi piłkarzami – to są bardzo różne wyzwania, niosą ze sobą coś nowego, wymagają innych sposobów zarządzania oraz pracy. Ale nigdy nie stwierdziłem, by jedni byli za starzy, a drudzy za młodzi. Praca trenera to ciągle inne, zmieniające się warunki. Nie widzę problemów, by funkcjonować w jednym lub w drugim środowisku.

Rozmawiał Michał Zachodny

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności