Aktualności
[WYWIAD] Jakub Wrąbel: Czas pracy, czas rozwoju
Odkąd tylko pojawiłeś się w świadomości kibiców to jest o tobie sporo różnych opinii, zgodzisz się?
- Ja ich nie słucham, ale mój tato – owszem, czyta i czasem coś przekaże. Ale ja się tym nie przejmuję, każdy ma swoje zdanie, czy bronię dobrze czy nie.
Chodzi o łatwość popadania w skrajności. Z jednej strony byłeś wychwalany na samym początku, potem broniłeś w Śląsku mniej i znów więcej dobrego mówiono, gdy trafiłeś na wypożyczenie do Olimpii Grudziądz. A ostatniego lata było młodzieżowe Euro 2017 i kolejny dołek na sinusoidzie opinii.
- Myślę, że przy pierwszym wejściu do Ekstraklasy, gdy nie miałem do czynienia z futbolem seniorskim, to inaczej byłem odbierany przez media. Inaczej patrzy się na młodego, który coś potrafi. Teraz towarzyszą mi inne oczekiwania, zwłaszcza po dobrym wypożyczeniu do pierwszej ligi. Tam pograłem, pokazałem się i teraz regularnie występuję w Ekstraklasie.
Nie przejmujesz się opiniami innych, sprawiasz wrażenie wycofanego… Uważasz się za introwertyka?
- Pracuję z psychologiem od dwóch miesięcy, robiliśmy test na typ charakteru i wyszło mi, że jestem sangwinikiem. Może jestem nieco wycofany, ale na pewno nie w towarzystwie osób, które mnie znają. Nie siedzę z boku, nie jestem cichy. Może wiąże się to z zarzutami, że na boisku za mało krzyczę na obrońców, choć w ostatnich latach poprawiłem to na tyle, że nawet oglądając mecze w telewizji czasem można mnie usłyszeć.
Nie przeszkadzało ci, że wiele osób zwracało uwagę właśnie na to czy krzyczysz, a nie na technikę bronienia, grę nogami?
- Zwłaszcza, że na meczu przy kilkunastu, kilkudziesięciu tysiącach kibiców naprawdę nikt nie słyszy, czy krzyczę. To jest jednak rolą bramkarza, by ustawiać obrońców… Wiadomo też, że jak nie ma się do czego przyczepić, to pojawi się ten temat. Przyzwyczaiłem się, że nawet jak bronię dobrze, to znajdą się osoby, które będą mówić, co robię źle.
Ten czas rozpoczęcia współpracy z psychologiem – po nieudanych mistrzostwach Europy, po powrocie do Wrocławia – był przypadkowy?
- Już w Grudziądzu miałem kilka takich spotkań, a teraz po rozmowach z dyrektorem Adamem Matyskiem i z moim menedżerem uznałem, że warto tę pracę kontynuować. I po zwiększeniu częstotliwości zajęć sam wiem, że postrzegam pewne sprawy inaczej. Wychodzi mi to na dobre.
Adam Matysek jeszcze przychodzi na treningi i jako były bramkarz dzieli się swoimi uwagami?
- Robił to na początku, zwłaszcza na obozie przygotowawczym, ale ostatnio nie wnika w naszą pracę. Czasem tylko po meczach powie, że dobrze broniłem. Mam trenera bramkarzy, który odpowiednio mnie nakierowuje, mówi co i jak mam robić, więc nie może być ani natłoku informacji, ani sytuacji, gdy te wskazówki się różnią. To mogłoby pokrzyżować niektóre plany. Zawsze jednak warto posłuchać, co ma do powiedzenia, bo przecież jego doświadczenie z gry jest spore.
Dużo było i jest wokół ciebie tych bramkarskich autorytetów: na początku szkolił cię Janusz Jedynak, w kadrze młodzieżowej był Józef Młynarczyk, w Olimpii Andrzej Bledzewski, w Śląsku też masz dobrą opiekę. Czego się od tych osób nauczyłeś?
- Janek Jedynak szkolił mnie, gdy byłem juniorem i to on pierwszy pokazał mi wszystkie podstawy. Później jeszcze spotkaliśmy się na krótko w Śląsku i myślę, że był zadowolony z tego, dokąd zaszedłem dzięki jego pomocy. Trener Młynarczyk to również autorytet, ale inaczej jest to w przypadku działania w sztabie reprezentacji. Z racji braku czasu po prostu poprawialiśmy te atuty, które mieliśmy, on nas przyjmował takich, jakimi byliśmy, nie narzucał nam innych rozwiązań. Z trenerem Bledzewskim pracowałem poprzedni sezon. On jest w tym fachu wciąż nowy, ale bardzo pozytywnie oceniam ten okres. Był pierwszy, który analizował ze mną mecze: zachowanie w bramce, wyjścia do prostopadłych podań, dynamiki zachowań w bramce. Teraz trener Osiński zauważył, że pod względem refleksu, szybkości poprawiłem się bardzo.
Powiedziałbyś, że styl gry Śląska jest niewdzięczny dla bramkarza?
- Na pewno nie. Dla wciąż młodego bramkarza jak ja mamy bardzo ciekawe, rozwijające mnie rozwiązania. Uczę się gry wysokiej, mam też wiele podań od obrońców. Trener nie patrzy, że jestem młody, że nie wolno mi zagrywać, bo będę tylko wybijał w auty. Więc chyba wiara we mnie jest, prawda? A ja dzięki temu się rozwijam. Muszę podejmować decyzję, czy warto komuś podać, mieć każde zachowanie przy piłce przemyślane. Mamy sporo tego typu zajęć, a nawet po ćwiczeniach z drużyną my, bramkarze zostajemy i dalej element gry nogami poprawiamy.
To też różnica w grze dla Śląska do występów w Olimpii: we Wrocławiu masz więcej kontaktów z piłką nogami, niż w pierwszej lidze.
- Tam miałem zupełnie inne zadania, musiałem jak najszybciej przenieść ciężar gry do przodu, graliśmy z pominięciem pierwszej linii. Przynosiło to efekty, bo do ostatniej kolejki walczyliśmy o awans. Ale w Śląsku zdarzył się mecz, gdy miałem 40 kontaktów z piłką, czyli tyle, ile czasem w pięciu spotkaniach Olimpii. Duża różnica, ale to dobra droga.
Pytałem o niewdzięczność, ponieważ Śląsk w piątek dopiero drugi raz w tym sezonie utrzymał czyste konto. Nawet w wygranej z Pogonią 3:0 miałeś więcej pracy od bramkarza rywali.
- Tracimy dużo bramek, ale nie jest to kwestią świetnego rozegrania rywali, to tylko nasze indywidualne błędy. To jest coś, co możemy poprawić. Śląsk nie cofa się pod własną bramkę, próbujemy ode mnie budować swoje akcje i tak wejść na wyższy poziom, pokonać każdego przeciwnika grą piłką, a nie jej kopaniem. W lidze często gra się inaczej, my jednak wolimy próbować i nie patrzeć, że ktoś może popełnić błąd. Tych czystych kont jest mało, ale wolimy myśleć, że wystarczy po prostu strzelić więcej goli od rywali.
Wracasz do swoich sytuacji po meczach?
- Oglądam skróty z interwencjami, mamy także głębsze analizy z trenerem bramkarzy i całym zespołem. Wszystkie dobre i złe zachowania są wychwycone. Jest miejsce na pochwałę i na konstruktywną krytykę.
Grasz w bardzo doświadczonej drużynie. To podnosi spokój twój i zespołu w trakcie gry?
- Wydaje mi się, że ci bardziej doświadczeni piłkarze są po prostu inaczej postrzegani przez otoczenie. Czy zawodnik jest młody, czy starszy… Różnią się tylko liczbą rozegranych meczów. Górnik Zabrze pokazuje, że to nie musi mieć większego znaczenia. W Śląsku to doświadczenie pomaga nam bardziej w sytuacjach, gdy zamiast wykopywać piłkę my jeszcze staramy się rozgrywać. Korzystamy też z tego, że każdy zna oczekiwania wobec siebie, swoje możliwości i wie, że pewne błędy nie mają prawa się pojawiać.
Powiedziałbyś, że ciebie też na boisku cechuje chłodna głowa?
- Staram się na boisku wszystko w ułamku sekundy przemyśleć. Wiadomo, że czasem przez 80 minut się nudzę, a potem w ciągu kilkudziesięciu sekund mam trzy sytuacje z którymi muszę sobie poradzić. Podejmowanie dobrych decyzji to najtrudniejszy element w grze bramkarza, coś co podkreślane jest na każdej pomeczowej analizie. Na tę chwilę widzę pod tym względem u siebie poprawę, ale nie ma co się nad sobą zachwycać. Mogę jeszcze bardziej pomagać drużynie. Trener zwraca mi uwagę na grę na przedpolu, podejmowanie decyzji o wyjściu z bramki. W Olimpii też pracowałem nad wyłapywaniem dośrodkowań, ale potem w meczach nie wybiegałem z linii. Teraz mam przynajmniej dwie, trzy sytuacje na spotkanie. Nawet jak popełnię błąd, to trener mówi, że dalej mam wychodzić.
To kwestia szybszego podejmowania decyzji o wyjściu lub pozostaniu w bramce?
- Faktycznie, kiedyś zdarzały mi się częściej te momenty zawahania. Gdy czułem, że mogłem popełnić błąd to miałem lekką „zwiechę”. A teraz nawet jak już wiem, że nie wyjdę, to potrafię się na tyle lepiej ustawić na linii, że obronię strzał. W ostatnim meczu była sytuacja, że mogłem wyjść do dośrodkowania, ale wycofałem się i odbiłem piłkę po główce Adama Frączczaka. Dostało mi się od obrońców, mogłem zrobić to lepiej, ale sytuację obroniłem. Gdybym tego nie zrobił, to pretensje byłyby większe.
W perspektywie kolejnych kilku lat wyobrażasz sobie dalszą grę w Śląsku Wrocław?
- Nie lubię wybiegać w przyszłość, ale jestem wrocławianinem, mieszkam kilometr od nowego stadionu na którym zawsze chciałem zagrać, teraz czasem wracam do domu na nogach. Jeśli byłaby dobra perspektywa w Śląsku, drużyna grałaby dobrze, ja bym się dalej tu rozwijał, to nie miałbym powodu skakać nagle na głęboką wodę i wyjeżdżać zagranicę. Tu mam naprawdę dobre warunki do rozwoju, do pracy i kierunek mi pasuje. Skupiam się na Śląsku.
Śląsk jak Jakub Wrąbel: cichy, ale z dużym potencjałem?
- Na początku sezonu nikt niczego od nas nie oczekiwał, a potem, gdy pokonaliśmy Legię i Lecha, to nagle nas zauważono. Jednak ostatnio zdarzyły się dwie porażki i znów zaczęło się po nas jechać. Tak to w polskiej piłce jest, przyzwyczaiłem się, dlatego ja i koledzy skupiamy się wyłącznie na sobie.
Rozmawiał Michał Zachodny