Aktualności
[WYWIAD] David Kopacz, pierwszy polski Footbonauta
Dla Davida Kopacza to kluczowy rok. Siedząc w jednym z pomieszczeń ośrodka treningowego Borussii Dortmund 18-latek mówi, że przed nim „ostatni krok”. – Widzę, jak blisko jestem osiągnięcia celu. Także po tych, którym to się udało. Mam to na wyciągnięcie ręki – mówi młodzieżowy reprezentant Polski.
Za oknem widać jego arenę gry: główne boisko juniorskich drużyn Borussii, gdzie przy nowej trybunie rozgrywają się mecze młodzieżowych rozgrywek Bundesligi i Ligi Mistrzów. Tydzień wcześniej grał tam przeciwko Tottenhamowi (1:3), we wrześniu – z Realem Madryt (5:3). A jeszcze dalej znajduje się budynek z Footbonautą, czyli klatką-maszyną z kwadratowym skrawkiem boiska, wyrzutniami piłek, efektami dźwiękowymi i świetlnymi, by trenujący w niej piłkarz wiedział, gdzie podać po otrzymaniu zagrania.
Gdy w Dortmundzie warte kilka milionów euro urządzenie do szkolenia instalowano, on już w Borussii trenował. – Nie pamiętam, czy miałem wtedy 14 lat, ale wiem, że teraz do klatki wchodzą młodsze roczniki, nawet dziesięciolatkowie. Ostatnio może grałem rzadziej, bo miałem szkołę, ale teraz czasem przyjadę wcześniej do Brackel i mam wybór: Footbonauta, siłownia lub trening na dworze – mówi wychowanek jednego z najbardziej innowacyjnych klubów.
David nie ukrywa, że to zabawa, ale taka, która nadal dużo mu daje. – W środku klatki trzeba widzieć wszystko, patrzeć w każdym kierunku, reagować na sygnały, dostrzegać cel, wiedzieć skąd przyjdzie piłka… Ważne jest przyjęcie, podanie, ale też jak szybko się zagrywa, jaki jest czas między przyjęciem a podaniem – dodaje. W Borussii ćwiczą pojedynczo lub parami – wtedy jeden zawodnik przyjmuje, drugi piłkę zagrywa. – Jest wewnętrzna rywalizacja, są zakłady o to, kto będzie miał lepszy wynik – uśmiecha się.
Jednak w tym sezonie jest nieco inaczej. Mniej uśmiechu, więcej determinacji. Nikt piłkarzom z rocznika 1999 nie przypomina o wygasających kontraktach i ostatniej selekcji, ale nie ma też takiej potrzeby. – Gdy zaczynasz jako dziewięciolatek, to przez pierwsze sezony selekcja jest każdego roku. Dopiero będąc juniorem podpisujesz kontrakty na dwa, trzy lata, a później to decyzja trenerów. Dla mnie to sezon decydujący, choć staram się o tym nie myśleć, a po prostu grać i trenować jak najlepiej. Nie chcę narzucać sobie presji, zresztą konkurencja i selekcja są już po tylu latach sprawami normalnymi. Taki to biznes, prawda? – dodaje.
Zwłaszcza w Niemczech rywalizacja o każde miejsce w dorosłym składzie jest niesamowicie zacięta. Cały ostatni rok pierwszej reprezentacji i tej do lat 21 pokazał, jak wielu utalentowanych piłkarzy wychowują kluby Bundesligi – a przecież do tego dochodzą zawodnicy zagraniczni. – Widać to na każdym kroku. Po szerokości kadry Borussii, a także mojej drużyny juniorów, gdzie jest bodaj 28 piłkarzy – zauważa David.
Na tym etapie sezonu widać, że w ostatnim roku kontraktu jego rola w juniorach Borussii wzrosła. W porównaniu do poprzednich rozgrywek młodzieżowej Bundesligi, 18-latek rozegrał już niemal tyle samo minut, średnio gra o pół godziny więcej na mecz. Podobnie jest w europejskich pucharach, a na krajowym podwórku strzelił już dwa razy więcej goli (cztery). – Zawsze staram się być najważniejszą osobą na boisku. Gdy mam piłkę, to inni muszą wiedzieć, że mogę zrobić z nią coś ekstra, stworzyć zagrożenie – tłumaczy.
Przygotowanie do gry w seniorach jest w Borussii wielotorowe: więcej zajęć na siłowni, większe obciążenia na boisku, dłuższy czas poświęcony taktyce. Najważniejsze w klubie jest zachowanie pewnej ciągłości. – W każdym sezonie są te same rzeczy, ale na wyższym poziomie. Na przykład w taktyce: progres od nauki przy przejściu z małego boiska na duże do skupienia się na rywalach w U-19. Teraz mamy pod względem analiz podejście typowo seniorskie: patrzymy na mocne i słabe strony rywali, jak powinniśmy przeciw nim atakować. Dochodzą też takie indywidualne – mówi. – Im dalej się idzie, im wyżej się gra, tym mniej miejsca dostajemy na boisku. Skracane jest pole gry, a przybywa zawodników. Tak, by było jak w seniorach, gdzie wszystko odbywa się szybciej – opowiada. Więcej jest też siłowni, czasem dwa razy dziennie. A oprócz tego zajęcia językowe, nauka angielskiego i hiszpańskiego. W końcu to na te bogatsze rynki sprzedaje swoich zawodników Borussia.
- Zdarza się tak, że przyjeżdżam do klubu na dziewiątą, idę na siłownię i rolowanie, a potem na boisku mamy godzinny trening w gronie sześciu zawodników, którzy już nie mają szkoły. Następnie obiad, program nauki języków, dwie godziny odpoczynku i od nowa: siłownia i konkretna praca nad siłą, a potem na 18 trening – mówi Kopacz.
Do tego dochodzi rzucanie młodych chłopców na głęboką wodę. – Na pewno widziałeś już, że grałem na prawej obronie, prawda? – uśmiecha się. – Tylko raz trenowałem na tej pozycji, na drugi dzień miałem już mecz. To była dla mnie nowość, ale przed spotkaniem już byłem pewny siebie, że sobie poradzę. Mówiłem sobie, że co by nie było, to po prostu muszę dobrze zagrać, wykonać swoją pracę – zaznacza.
Czy jednak widzi się na pozycji Łukasza Piszczka, kolegi ze starszej drużyny? – To będzie mój atut przy przejściu do seniorów, gdzie nie będę miał szansy gry tylko na jednej pozycji, ale w kilku różnych rolach. Nadal jestem jednak uniwersalnym pomocnikiem. Zresztą wszędzie gra się tak samo: dobrze przyjmując i podając piłkę. Trzeba się tylko taktycznie przygotować do gry, od tego są trenerzy i analizy indywidualne – odpowiada.
Regularny postęp Kopacz robi również w młodzieżowych drużynach narodowych. Od reprezentacji U-15 do jesiennych epizodów w U-21, choć w zespole Czesława Michniewicza jest jednym z najmłodszych. Obok Sebastiana Szymańskiego z którym mieszka na zgrupowaniach w pokoju i o których selekcjoner mówi, że są klonami, są dwójką z trzech zawodników z rocznika 1999, gdy część podstawowych piłkarzy jest o trzy lata starsza.
W reprezentacji urodzony w Iserlohn Kopacz znalazł się za sprawą skautów Polskiego Związku Piłki Nożnej, zaproszeń na spotkania do ambasady i powołań od Roberta Wójcika i Bartłomieja Zalewskiego. – Pierwszy przyjazd pamiętam jako większą niepewność poza boiskiem, niż na nim. Wiadomo, było do dla mnie coś innego, nowego – stwierdza David z uśmiechem. - Ale po tym zgrupowaniu było już dobrze. Najłatwiej jest poznać kogoś na boisku. Pierwsze podanie, sztuczka i już wiesz z kim masz do czynienia.
Michał Zachodny, Dortmund