Aktualności
Nie jest łatwo być Frankowskim
Magia liczb
Tak już mamy. Przywiązujemy się do liczb, numerów, szczególnych ich konfiguracji. Przywiązujemy się też do nazwisk. Duża część białostockich kibiców, zapytana o podanie takiej pamiętnej dla siebie kombinacji związanej z zawodnikami ich drużyny, z pewnością jako jedną z takich podałaby – Frankowski i 21. – Mimo wszystko jest to jednak tylko numer. W plecy nie pali. Wcześniej, w Lechii, grałem z 10-tką i również nie miałem z tym problemu. W moim przypadku dochodzi jeszcze jednak nazwisko, a to może rzeczywiście już działać na wyobraźnię – przyznaje Przemysław Frankowski, pomocnik Jagiellonii i dodaje. – Jadąc do Białegostoku, miałem wybrany inny numer, była nim 95-tka. Jednak już podczas podpisywania kontraktu właściciele zapytali mnie, dlaczego nie 21? Przekonywali, że to dobry wybór, że w Białymstoku ten numer szczególnie na przestrzeni ostatnich lat bardzo dobrze się kojarzył, a że na plecach zgadzałoby się też nazwisko, to szkoda byłoby tego nie wykorzystać.
– Wydaje mi się, że ta sytuacja nie ma tutaj nic do rzeczy. To raczej dziwny splot okoliczności. Często mówi się, że „Franek” nie prezentuje wszystkiego, co mógłby pokazać. Od nas na pewno otrzymuje odpowiednie wsparcie. Cały czas czekamy na jego najlepszą wersję. Przestaje mnie już jednak bawić to, że mówi się, że Frankowski jest synkiem Probierza. W Jagiellonii grają ci, którzy w danym momencie wyglądają najlepiej. Przemek na treningach wygląda naprawdę bardzo dobrze. Nie potrafi tego jednak przełożyć na mecz – dodaje trener Michał Probierz, który szczególnie w ostatnim czasie często musiał stawać w obronie swojego piłkarza.
Legenda poprzednika wywiera presję
Poprzedni właściciel tego numeru po powrocie do Białegostoku zdobył dla żółto-czerwonych 52 bramki. Przyczynił się do osiągnięcia jednego z największych sukcesów w historii klubu z Białegostoku – wywalczenia Pucharu Polski. Był zupełnie innym typem zawodnika, co doskonale oddaje choćby przydomek, jakiego się dorobił – „Franek – Łowca bramek”. Jak już jednak pisaliśmy wcześniej – numery działają na wyobraźnię. – Przede wszystkim myślę, że przyjęcie numeru 21 mogło być błędne. Numer nie funkcjonował od jakiegoś czasu, ale też wciąż pozostawał aktywny. Ludzie przywiązują się do takich rzeczy i przy każdej nadarzającej się okazji, kiedy Przemek nie zdoła wykorzystać jakiejś sytuacji, ludziom przypomina się poprzednia osoba z tym numerem, która takie sytuacje, nie chwaląc się, wykorzystywała. Ten młody chłopak przyjął konfigurację, która poniekąd może przysparzać mu trudny do udźwignięcia na plecach ciężar – analizuje słynny wychowanek Jagiellonii, Tomasz Frankowski.
Jak już wspomnieliśmy, Przemysław i Tomasz to dwaj zupełnie inni zawodnicy. Pomocnik i typowy lis pola karnego. Mimo wszystko ten sam numer i nazwisko powodują, że nie sposób uciec od porównań, które wydają się być w tym przypadku nie na miejscu. – Porównania nie wpływają na mnie negatywnie. Jednak już trochę mnie nudzą. Tomasz Frankowski jest Tomaszem Frankowski, żyjącą legendą Jagiellonii. Może starałbym się to zrozumieć, żebyśmy grali chociaż na tej samej pozycji, a tak prócz numeru i nazwiska oraz gry dla Jagiellonii, nic nas nie łączy. Pełnimy w drużynie zupełnie inne role, a komentarze i docinki, że nigdy nie będę taki, jak on, nie ustają. Ja zdaję sobie z tego sprawę, że nigdy taki nie będę, ale i do tego nie zmierzam, bo jak mówiłem, jesteśmy dwoma innymi zawodnikami i osobami – tłumaczy reprezentant Polski do lat 21.
– Czasem docierają do mnie te porównania. Szczególnie, kiedy ktoś mnie spotka i zaczepi na ulicy. Moim zdaniem jednak wszelkie porównania nie mają żadnej racji bytu. Ten chłopak ma zdecydowanie inne zadania w klubie, niż ja miałem – ucina z kolei Tomasz Frankowski, trzeci najskuteczniejszy strzelec w historii polskiej Ekstraklasy.
Na pewno nie wszyscy młodego Frankowskiego postrzegają przez pryzmat utytułowanego poprzednika, ale część z pewnością wciąż patrzy na niego z tej właśnie perspektywy. To niczego nie ułatwia. Szczególnie kiedy forma sportowa daleka jest od tej, której młody zawodnik by sobie życzył. To z kolei generuje szereg nieprzyjemnych zdarzeń zarówno podczas meczu, jak i po nim. – Fajne to na pewno nie jest. Z reguły jest tak, że gdy skoncentrujesz się odpowiednio i wchodzisz w rytm meczu, to niemalże wszystko, co się dzieje na trybunach, rzadko dociera do głowy. Niemniej jednak przydarzają się takie sytuacje, w których po stracie piłki czy nieudanym zagraniu słyszę mniej lub bardziej wybredne komentarze i epitety w swoim kierunku. Każdy ma prawo do własnej opinii, ale takie reakcje chyba nikomu jeszcze nie pomogły, tym bardziej, kiedy docierają od kibiców drużyny, dla której zawodnik stara się zrobić wszystko to, co najlepsze. Gwizdy i negatywne komentarze nie dodają mocy. Doskonale zdaję sobie jednak sprawę z tego, że obecnie jestem daleki od spełnienia oczekiwań kibiców. Widzę, że liczby mnie nie bronią. Cały czas jednak pracuję na pełnych obrotach i wierzę, że przełamanie wkrótce nadejdzie – mówi Przemysław Frankowski.
Każdy ma prawo do własnej opinii, ale dużo zależy od sposobu jej wyrażenia. Nikt nie mówi, że młodego zawodnika nie można zganić, że należy go jedynie klepać po plecach, ale wykrzykiwanie z trybun mało wybrednych epitetów na pewno nie pomoże, podobnie jak nie przyniesie chluby wykrzykującemu. – Niejednokrotnie siedziałam obok osób, które zupełnie nieświadome tego, że jestem obok, przez cały mecz w niewybredny sposób obrażały Przemka. To nie jest miłe dla nikogo, a co dopiero powiedzieć, kiedy na trybunach są również dzieci zawodników? Z pewnością nie jestem żadnym ekspertem, ale niejednokrotnie mam wrażenie, że osoby komentujące poszczególnych zawodników z trybun nie mają zupełnie żadnego pojęcia, jakie konsekwencje mogą wywołać swoim zachowaniem. To na pewno nie pomaga w żaden sposób. Ciężko jest dobrze wykonywać swoją pracę, gdy pod swoim adresem słyszysz głównie gwizdy i wyzwiska – zauważa Aleksandra Machaj, dziewczyna Przemka.
– Przemek na pewno obecnie nie czuje wsparcia kibiców. Nie wiem zupełnie dlaczego tak jest i to mnie trochę dziwi. Trzeba pamiętać, że to jest jeszcze młody zawodnik, a już kilka spotkań zdołał rozstrzygnąć na naszą korzyść – zaznacza trener Probierz i dodaje: – Jak każdy, ma lepsze i gorsze momenty. Dziś wszyscy na niego narzekają, a przyjdzie czas, że odpali, odejdzie do innego klubu i wszyscy będą narzekać nie na jego grę, a na to, że odszedł. To jest sytuacja podobna, do tej która miała miejsce z Igorem Lewczukiem, o którym kiedyś mówiłem, że będzie dobrze grał, że potrzebuje czasu. Trzeba mieć cierpliwość i nie szukać dziury w całym.
Trudno nie zgodzić się z trenerem Probierzem. Młodego Frankowskiego stać na trafienie rozstrzygające o losach meczu. Tezę potwierdzają bramki zdobyte głową w spotkaniu z Górnikiem Zabrze w poprzednim sezonie oraz Lechem Poznań w tych rozgrywkach. Przemka stać na to, żeby zanotować trzy trafienia po wejściu na boisko z ławki, ale też wciąż istnieje spore prawdopodobieństwo, że może się zablokować na kilka spotkań, nie notując ani bramki, ani asysty, jak ma to miejsce w tym sezonie po wznowieniu rozgrywek po przerwie zimowej. – Przed każdym meczem mam w głowie tę myśl, że to dziś, że wyjdę, zagram dobrze, że dobrze wywiążę się nie tylko z zadań w defensywie, ale że wreszcie się przełamię i doceniony zostanie również mój wkład w działania ofensywne. Później przychodzi rozczarowanie. A może już same myśli są zbędne, może to właśnie przez to się blokuję? – zastanawia się Frankowski, który trwający sezon zaczął od hat-tricka w eliminacjach do Ligi Europy.
– Abstrahując już od siły naszych rywali w pierwszym meczu sezonu przy Słonecznej, to jednak trzy bramki coś znaczą. Szczególnie dla mnie wówczas dużo dały, bo pojawiłem się na boisku w drugiej połowie, a mimo wszystko udało się trzy razy trafić do siatki rywali. Po tamtym hat-tricku sądziłem, że się odblokuję, że kolejny sezon w Jagiellonii będzie już taki, jakiego oczekuję ja sam, a także trener i kibice. Szukałem bramek w kolejnych meczach, ale te nie przychodziły mi już tak łatwo. To powoli gdzieś zaczęło siadać na głowę. Mimo wszystko w pierwszej rundzie udało mi się strzelić 5 goli w lidze, wcześniej wspomniane trzy w eliminacjach do Ligi Europy oraz jednego w Pucharze Polski, co i tak w sumie takim złym wynikiem nie było. Fizycznie czuję się bardzo dobrze, muszę jednak do tego być bardziej konkretny, a więc zacząć zbierać bramki i asysty – dodaje skrzydłowy Jagi.
Krytyka – zasłużona czy nieuzasadniona?
– Obecnie we wszystkich rozgrywkach uzbierał 9 goli, co jak na jego pozycję, jest bardzo dobrym wynikiem. Już choćby z tego powodu krytyka pod jego adresem jest dla mnie niezrozumiała. Oczywiście tych bramek mógłby mieć więcej. Pamiętam, że w kilku sytuacjach mógł zachować się lepiej, ale nie da się każdej okazji zamienić na bramkę. Moim zdaniem akurat ten chłopak nie do końca zasłużył na krytykę, która na niego spada. Są zawodnicy, którzy w tym sezonie dla klubu ugrali zdecydowanie mniej – tłumaczy Tomasz Frankowski.
Mimo nienajlepszych statystyk Przemka, starszy o 20 lat Tomasz Frankowski uważa, że w poczynaniach młodego zawodnika widać postęp. – Patrząc na liczby, na pewno tak. W tamtym sezonie w sumie zdobył trzy bramki. Teraz ma ich dziewięć. To młody chłopak, który za wszelką cenę stara się odcisnąć swoje piętno na grze zespołu. Jeżeli ktoś uważa, że to wciąż za mało, to przeczą temu strzelone przez niego gole. Na pewno wciąż się rozwija i nie wiemy jeszcze, gdzie jest kres jego możliwości, ale sądząc po tym, co prezentował w poprzednim sezonie i jak wygląda teraz, można wyciągnąć wnioski, że nie jest to jeszcze jego maksimum – dodaje czterokrotny król strzelców Ekstraklasy.
Presja, a życie poza piłką
– Staram się nie zabierać ze sobą tego wszystkiego do domu. Na pewno zdarza nam się porozmawiać o tym, co było, ale nie rozkładamy tego na czynniki pierwsze. To zawsze zostaje w szatni, gdzie z chłopakami rozmawiamy o tym, co się działo. Ola mnie wspiera, czuję to i to jest dla mnie ważne. Na pewno mnie nie ocenia. Od tego jest trener, z którego zdaniem bardzo się liczę i nigdy go nie kwestionuję – tłumaczy Przemek Frankowski.
– Ogólnie staramy się odcinać od tego, żeby piłka dominowała w rozmowach. Więcej czasu poświęcamy na to tylko wówczas, gdy widzimy, że jest problem. Oczywiście to jest jego praca, więc trudno, żebym nie zapytała, jak było na treningu, czy jak mu się grało, jednak nigdy nie przeradza się to w nadzwyczajną dyskusję. Istnieje też życie poza piłką, dlatego zajmujemy się też innymi rzeczami – wtóruje Przemkowi jego partnerka.
Nie sposób jednak wszystko przefiltrować i odciąć się od tego w domu. – To oczywiste, jednak Przemek stara się maksymalnie od tego odciąć. Nie czyta w domu komentarzy po meczu. Sam doskonale zdaje sobie sprawę z tego, kiedy zagrał dobre zawody, a kiedy totalnie mu nie szło. Dla niego w tej kwestii najważniejsze jest słowo trenera. Wiadomo jednak, że nie wszystko da się przefiltrować i czasem coś przeczyta, usłyszy czy zobaczy. Wówczas jednak stara się to wszystko obrócić w żart i nie przejmować się tym. Nie trzeba być szczególnie wyczulonym, żeby wiedzieć, że kibice nie przepadają za nim. Im częściej słyszy z trybun negatywne rzeczy kierowane w jego stronę, tym bardziej stara się zrobić wszystko, żeby pokazać, że ludzie nie mają racji – dodaje siostra Bartosza i Mateusza Machaja.
Jak pokonać presję i się odblokować
– Każdy piłkarz znosi to inaczej, nie ma jakiejś utartej drogi, którą należy podążać, żeby ją zwalczać. Dodatkowo każda pozycja jest obarczona innego rodzaju presją. Zawodnik grający na dziewiątce zacznie ją odczuwać po niewykorzystaniu kilku dogodnych okazji. Obrońca zaczyna się frustrować, kiedy nie jest w stanie poradzić sobie z nacierającym przeciwnikiem, a jego drużyna traci po kilka bramek w meczu. Odczuwanie tego dyskomfortu i presji jest zupełnie inne dla każdego. Przemka natomiast nie powinno rozliczać się ze zdobywania bramek, a ze stwarzania sytuacji napastnikom – analizuje słynny „Łowca bramek”.
Przemek, jak podkreśla trener Probierz, cały czas może liczyć na jego wsparcie. Czasem jednak trzeba zrobić krok w tył, żeby móc zrobić dwa do przodu. Po wzięciu czynnego udziału w pogromie litewskiej Kruoji w pierwszej rundzie eliminacyjnej Ligi Europy, Frankowski zablokował się na niemal dwa miesiące. W międzyczasie zanotował trafienie w meczu z Pogonią Szczecin, ale wciąż nie potrafił odnaleźć formy, jakiej wymagał od niego trener. 13 września ubiegłego roku Przemek zagrał pierwszy i jedyny do tej pory w tym sezonie mecz w trzecioligowych rezerwach białostockiego klubu. Jego dwa trafienia pozwoliły drugiemu zespołowi Jagiellonii odnieść zwycięstwo z Sokołem Ostróda. Tydzień później znalazł się już w wyjściowym składzie pierwszego zespołu, a po dośrodkowaniu Jonatana Strausa, strzelił decydującego gola w starciu z mistrzem Polski – Lechem Poznań.
– Sam nie mogę prosić o mecz w rezerwach, bo byłoby to głupie. Co innego, gdyby to miało miejsce po jakimś meczu ligowym, w którym bym nie zagrał. Wówczas dla podtrzymania rytmu mógłbym poprosić o taką możliwość. Wracając jednak do tamtej sekwencji zdarzeń, to trudno jednak upatrywać w tym jakiejś recepty. Oczywiście cieszę się bardzo, że moja bramka pomogła nam wówczas pokonać mistrza Polski na własnym boisku, ale wolałbym jednak złapać taki rytm z pierwszym zespołem – przekonuje strzelec dziewięciu goli dla Jagiellonii w tym sezonie. Po chwili dodaje: – Rozmawialiśmy z trenerem. Szkoleniowiec spędza z nami najwięcej czasu i doskonale widzi, co się z każdym z nas dzieje. Mi wprost powiedział, że problem jest w głowie, że mentalna zmiana pozwoli mi zrobić krok do przodu i dalej się rozwijać. Sam jednak muszę nauczyć sobie radzić z presją i z blokadą, która mnie złapała. Nikt nie zrobi tego za mnie.
Mówiąc o mentalnej zmianie nie sposób nie poruszyć kwestii skorzystania z usług psychologa. Może właśnie wizyta u specjalisty mogłaby dobrze posłużyć młodzieżowemu reprezentantowi Polski? – Może rzeczywiście jest to opcja warta rozważenia. W tamtym roku czytałem, że Chris Smalling, obrońca Manchesteru United współpracuje z psychologiem. Opowiedział o tym publicznie i nie ma z tym żadnego problemu. Moim zdaniem to nawet dobrze, bo pokazuje, że zawodnik za wszelką cenę i wszystkimi znanymi metodami dąży do jak najwyższej formy. Widać, że zależy mu na poprawie swojej mentalności. Też o tym myślałem i wcale nie wykluczam takiej ewentualności. To, że jeszcze do tej pory nie zdecydowałem się na współpracę z psychologiem nie oznacza, że nie wierzę w to, że rzeczywiście to może pomóc – zapewnia.
– Psychologia w sporcie jest bardzo ważna. Jeśli mogłoby mu to pomóc, to nie ma co się od tego odcinać. On sam jednak musi poczuć, że potrzebuje takiej formy pomocy. Musi się do tego przekonać i korzystając z pomocy specjalisty wiedzieć, że trafił tam w określonym celu – przekuje trener Jagiellonii.
Spokój przede wszystkim
Spadki i zwyżki formy, to coś zupełnie normalnego w życiu każdego sportowca. Nie inaczej jest w przypadku piłkarzy. Grunt to zachować spokój w tych najtrudniejszych momentach. – Przeżywam po prostu gorszy okres, ale nie zamierzam wywracać wszystkiego do góry nogami i nagle uciekać się do jakichś niekonwencjonalnych rozwiązań. To byłoby bez sensu, żeby w trakcie takiego okresu wszystko odwracać – przekonuje Przemek Frankowski.
– Bez znaczenia na to, czy zagrał dobry, czy zły mecz funkcjonujemy tak samo. Wiadomo, że czasem trzeba jakoś poradzić sobie z presją czy gorszym okresem. Wówczas staramy się usiąść i porozmawiać. Przeanalizować wszystko, wyciągnąć wnioski, zamknąć temat i zostawić wszystko za sobą – dodaje dziewczyna Przemka.
– Ma momenty, że gra bardzo dobrze. Są też te gorsze. Ja na pewno nie zgodzę się z opiniami, że obojętnie, co by zrobił to i tak będzie źle. Przemek nie może teraz nagle wszystkiego wywracać do góry nogami. Musi konsekwentnie pracować nad poprawą swojej formy – mówi z kolei trener Michał Probierz.
Ciekawą radę dla młodego pomocnika ma także Tomasz Frankowski. – Jeśli wciąż zastanawia się nad tym, co może mu pomóc, to może spróbować na początek zmienić numer, może wówczas ludzie przestaną oczekiwać od niego tego, czego mogli oczekiwać ode mnie, gdy ja wracałem do Białegostoku. Zmniejszenie oczekiwań, może też zmniejszyć presję i pozwolić mu wreszcie odpalić – podsumowuje szalenie skuteczny przed laty napastnik Jagiellonii Białystok i Wisły Kraków.
Kamil Świrydowicz