Aktualności

[WYWIAD] Jolanta Siwińska: Dobrze zapamiętałam klubowy regulamin

Reprezentacja12.06.2017 
Mówią o niej szara myszka, ale ona się tym nie przejmuje i spokojnie robi swoje. Mimo dopiero 26 lat, jest jedną z najbardziej doświadczonych reprezentantek Polski. W maju zakończyła swoją dwuletnią, trudną przygodę z najbardziej utytułowanym niemieckim klubem Turbine Poczdam. O potrzebie powrotu do Polski, rygorystycznym regulaminie klubowym i... kradzieżach rowerów opowiada nam Jolanta Siwińska.

Bardzo jesteś wkurzona po ostatnim sezonie w Turbine?

Bardzo. Przed sezonem zmienił się trener i zmieniła się koncepcja drużyny. Nowy szkoleniowiec postawił na młodsze dziewczyny, ze szkółki, co zresztą wcześniej zapowiadał. Wprowadził do zespołu dwie szesnastolatki i jedną siedemnastolatkę. Jedna z nich zajęła właśnie moje miejsce. Od zawsze Turbine słynęło z mocno międzynarodowej kadry. Nowy trener chciał to zmienić. Stwierdził, że mamy zdolną młodzież i że na niej zbuduje zespół. Oprócz mnie, odstawił kilka innych dziewczyn, także reprezentantek swoich krajów.

I ta młodzież faktycznie była lepsza?

Wręcz przeciwnie. A przychodził weekend i to młode trafiały do kadry meczowej, a ja lądowałam w drugim zespole. Na początku bardzo mocno to przeżywałam. Mamy zawodniczki w składzie z Ameryki czy Australii, które grają w największych imprezach piłkarskich na świecie. Wiadomo, że trener nie przesunie do rezerw kogoś, kto przed chwilą był na Igrzyskach Olimpijskich w Rio. A ja jestem jednak z Polski. To trochę zaważyło. W takiej samej sytuacji, jak ja, znalazła się chociażby Lidia Kulis. Gra w reprezentacji, a w klubie siedzi na ławie, bo jest z Bośni.

Jak tłumaczył to trener?

Wprost niby tego nie powiedział. Mieliśmy kilka rozmów. Mówił, że jak się pokażę na treningach, to będę grała, ale nigdy tej szansy u niego nie dostałam. Chociaż we wszystkich testach czy to szybkościowych czy wytrzymałościowych byłam lepsza od młodszej koleżanki.

Tak szczerze - nie czujesz, że w Turbine zabrakło Ci trochę przebojowości?

Z biegiem czasu może coś przez to straciłam, ale nigdy nie miałam z tym problemu. Ale prawda, że nie potrafiłam się odezwać. Mogłam iść do trenera i powiedzieć „co ty wyrabiasz, przecież jestem sto razy lepsza, dlaczego nie gram”. Ale tego zabrakło. Nie umiałam walnąć pięścią w stół.

Jedna z Twoich reprezentacyjnych koleżanek powiedziała o Tobie: „gram z nią w kadrze już parę dobrych lat, a mało o niej wiem".

Nie potrzebuję być na tapecie. Mam swoje grono znajomych, w którym dobrze się czuję i robię dużo fajnych rzeczy. Poza tym ja co chwilę zmieniam klub. Nie muszę się z każdym się przyjaźnić. Długo razem grałyśmy?

Długo. I nadal gracie.

Ale najważniejsze, że dogadujemy się na boisku. Robię swoje i to mnie cieszy. Nie musi mi nikt przyklaskiwać. Nie muszę udzielać mnóstwa wywiadów. Taki mam charakter.

Mimo tego że w ostatnim czasie grałaś głownie w rezerwach, Turbine godnie Cię pożegnało. Wychodziłaś na środek boiska przed meczem pierwszego zespołu, były kwiaty. Każdego tam tak żegnają?

Tak, oni tak zawsze. W klubie profesjonalnie do tego podchodzą. Co roku są takie pożegnania zawodniczek, które odchodzą. Jest to tym bardziej sympatyczne, że mamy wspaniałych kibiców. Chyba najlepszych w kobiecej Bundeslidze. Jeżdżą z nami wszędzie, gdzie byśmy nie grały. W meczach na szczycie z Wolfsburgiem czy Bayernem mamy po cztery tysiące osób na trybunach. Poza tym robią nam prezenty na urodziny, czy na takie właśnie pożegnania. Dostałam tyle pamiątek – zdjęć, ramek, kubków, że ciężko zliczyć.


Co szczególnie zapamiętasz z pobytu w Poczdamie?

Rowery!

?

Nie mam prawa jazdy, więc dostałam z klubu rower, którym dojeżdżałam na treningi. Po miesiącu mi go ukradli. Dostałam więc drugi. W ciągu dwóch miesięcy znów mi go ukradli. W klubie się śmiali, że przyjechała Polka i sprzedaje rowery, a ja po prostu miałam pecha. Trzeci musiałam już sama kupić. Ale kilka tygodni przed wyjazdem z Poczdamu znów go straciłam... W ciągu dwóch lat trzy razy ukradziono mi rower.

A trenera Bernda Schroedera? Ponoć dawał Wam niezły wycisk na treningach.

Przez pierwszy rok w Turbine nie miałam czasu na nic poza piłką. Trenowałyśmy trzy razy dziennie. Rano był trening techniczny z piłkami, po południu siłownia, a wieczorem gierki. Tak wyglądał cały okres przygotowawczy. Później po dwa treningi dziennie. Jak się wracało do domu, to na nic nie było siły. Czasami nawet zdarzało się, że trochę oszukiwałyśmy, kiedy Bernd Schroeder nie prowadził akurat zajęć. Przyzwalali na to nawet drudzy trenerzy, którzy wiedzieli, jak się sprawy mają. To człowiek starej daty, ze swoją wizją. Powtarzał, że od zawsze tak pracował i odnosił sukcesy. Dobrze, że miałyśmy w klubie posiłki, bo nie byłoby nawet czasu zrobić zakupów. Zapamiętam też nasz klubowy regulamin.

Dlaczego?

Nigdy wcześniej się z takim nie spotkałam. Rozmawiałam z Ewą Pajor i nawet one w Wolfsburgu nie mają tak rygorystycznych zasad, jakie my miałyśmy w Turbine. Za wszystko są kary pieniężne. Dosłownie za wszystko. Przez pierwsze dwa, trzy miesiące wydawałam kosmiczne kwoty na kary. Zdarzało mi się zapłacić w miesiącu 120 euro.

Aż tak nabroiłaś?!

Te kary były za pierdoły. Na przykład za wyjście na trening z biżuterią. W kadrze nikt nie zwraca na to uwagi. Tam nie można. Zdarzyło się mieć opaskę czy ochraniacze innej firmy niż sponsor techniczny klubu. Kary były także oczywiście za spóźnienia, nawet minutowe czy jak ktoś na treningu dał sobie założyć siatkę. Nie wspominam o rozmowie przez telefon. W momencie wejścia do budynku klubowego, rozmowa przez komórkę nie wchodzi w grę. To samo w autokarze w drodze na mecz, co akurat jest fajne. Płaci się również za powalenie pachołka przy ćwiczeniach koordynacyjnych.


Rozdział Turbine Poczdam został już jednak zamknięty. Co dalej? Sporo mówi sie o Twoim powrocie do Polski.

Chciałabym wrócić. Jestem zmęczona i fizycznie, i psychicznie. Ostatni rok w Turbine mnie zdołował. Doświadczyłam tego, że nie zawsze liczy się forma fizyczna, ale również inne czynniki. Potrzebuję się odbudować, nabrać pewności siebie i pokazać, że potrafię grać. Denerwowało mnie też to, że jestem rzucana po pozycjach na boisku...

Ponoć grałaś już wszędzie oprócz bramki.

Chyba tak (śmiech). Ta druga drużyna nie jest tak profesjonalna jak pierwsza. Dużo jej brakuje nawet do rezerw Wolfsburga. W większości grały tam młode dziewczyny. Skład mocno się zmieniał z meczu na mecz. W pierwszym zespole byłam typową obrończynią, a w rezerwach musiałam grać czasem nawet w ataku.

Gdyby trafiła się propozycja z Niemiec, to brałabyś ją pod uwagę?

Mam propozycje z Niemiec. Także z Bundesligi. Ale nie chcę przedłużać swojego pobytu za granicą. Innego kraju nie biorę pod uwagę. Ale też nie wiem, czy na sto procent wrócę do Polski. Zobaczymy.

Wspomniałaś o odbudowaniu, nabraniu z powrotem pewności siebie. Zgrupowania reprezentacji chyba w tym pomagają?

Pewnie, że tak. W kadrze gram regularnie w pierwszym składzie, to buduje.

Mimo młodego wieku jesteś jedną z najbardziej doświadczonych reprezentantek Polski. Grałaś u czterech selekcjonerów. Co w kadrze zmienił Miłosz Stępiński?

Zawsze jak przychodzi nowy trener, to jest wow, coś nowego. Tak samo  było, kiedy przychodził trener Robert Góralczyk, u którego debiutowałam w dorosłej reprezentacji. W PZPN o nas walczyli, tak samo jak teraz. Później rzeczywistość wszystko weryfikowała. Na razie jest dobrze, ale nie ma co popadać w szał. Zobaczymy, jak poradzimy sobie w eliminacjach do mistrzostw świata.


Szwajcaria, Szkocja, Białoruś, Albania. Stać nas na wyjście z tej grupy?

Wszystko jest możliwe. Idziemy w dobrym kierunku. Ale też podchodzę do tego na chłodno. Niby jest dobrze, ale to jest sport. Tak jak nie można sobie przypisywać trzech punktów przed spotkaniami z teoretycznie najsłabszymi rywalami, tak samo nie można od razu padać na kolana przed tymi mocniejszymi. Żeby awansować, musimy wygrywać bez względu na to, z kim się gra.

Na co dzień w Niemczech grałaś i trenowałaś z najlepszymi zawodniczkami na świecie. Tak szczerze - dużo nam do nich brakuje?

Trenowałam z dziewczynami, które wróciły ze złotym medalem z Igrzysk Olimpijskich i nie czułam się od nich gorsza. To jest głęboko w naszej głowie. Nie jesteśmy wcale inne i gorsze od takich Niemek. To nie są jakieś monstra, ale normalni ludzie, którzy mają po prostu lepiej wszystko poukładane i więcej pewności siebie. Może właśnie tego nam brakuje i to jest kluczem. Motoryka czy kwestie fizyczne też robią swoje i musimy nad tym popracować, ale wcale tak dużo nie odstajemy. Dlatego fajnie, żeby coraz więcej dziewczyn wyjeżdżało za granicę, sprawdzało się w mocniejszych ligach. Mnie pobyt w Niemczech dał bardzo dużo.

Zmieniając temat - nadal marzysz o przebiegnięciu maratonu, czy porzuciłaś już te plany?

Oczywiście, że marzę! I to nie jednego! Byłam zapisana na maraton berliński, ale ostatecznie nie pobiegłam. Odbywał się we wrześniu, w lipca przeszłam do Turbine i nie było szans pobiec. Chciałam przebiec maratony w Bostonie, Londynie i Nowym Jorku. Ciężko się jednak dostać do takich imprez. Trzeba mieć dużo szczęścia i sporo się za to płaci. Żeby się dostać na taki bieg, trzeba otworzyć organizację charytatywną i zebrać jakąś pulę pieniędzy albo mieć sponsorów.

A największe piłkarskie marzenie?

Dostać się z kadrą na duży turniej i w nim zaistnieć. Nie tylko pojechać na wycieczkę.

Rozmawiała Paula Duda

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności