Aktualności
[WYWIAD] Dżesika Jaszek: Przez kontuzje zrozumiałam, że bycie piłkarką to ciężka praca
Zostałaś mistrzynią Europy do lat 17, przeszłaś do Górnika Łęczna i…
…i już w pierwszym sparingu doznałam kontuzji. W dwudziestej minucie. Zerwałam więzadła krzyżowe w kolanie.
Dobrze pamiętasz ten moment?
Zrobiłam to sobie sama. Bez kontaktu z przeciwnikiem. Później koleżanki opowiadały mi, że trzask był tak głośny, że połowa Łęcznej mogła go usłyszeć. Wszyscy słyszeli, tylko nie ja. Ja byłam tak przerażona, że nic do mnie nie docierało, nawet ból. Zeszłam z boiska, siadłam na ławce, kolano rosło. Najgorsze, że nie zastanawiałam się nad tym, na ile to poważne ani jak sobie poradzę, ale, jeśli będzie potrzebna operacja, to skąd ja wezmę na nią pieniądze.
Nie…
Poważnie! Znam realia. Takie operacje to nie jest koszt stu złotych. A wiem, jak wszystko funkcjonuje w kobiecej piłce. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nikt mi nic nie załatwi i że wszystko będę musiała organizować na własną rękę. To mnie tak przerażało.
I jak sobie poradziłaś?
Przede wszystkim bardzo pomogła mi rodzina, ale klub też dołożył się do operacji. Dopiero co przyszłam do Górnika. Chciałam mu pomóc, a to on musiał pomagać mnie. Sama się źle z tym czułam.
Chciałaś skończyć z piłką?
Nie, nie jestem tym typem zawodnika. Ja jestem uparta. Ale pamiętam, jak przed tą kontuzją rozmawiałam z koleżanką i powiedziałam, że gdybym kiedykolwiek zerwała krzyżowe, to nie ma szans, żebym wróciła do piłki, że nie dałabym rady. Pamiętam to jak dziś. A potem je zerwałam…
Zmieniła cię ta kontuzja?
Strasznie. Może nie tak od razu, ale z biegiem czasu zrozumiałam wiele rzeczy. Nabrałam świadomości. Zaczęłam się interesować zdrowym żywieniem, tym, jak o siebie zadbać. To nie było tak, że obudziłam się i nagle stwierdziłam, że od dziś będę fit. Miałam dużo czasu na czytanie o mojej kontuzji, o tym, jak sobie pomóc i tak pomału zaczęłam rozumieć lepiej pewne rzeczy. Dotarło do mnie, że bycie piłkarką to tak naprawdę ciężka praca. Że nic nie przyjdzie do mnie samo z siebie. Myślę, że gdyby nie to doświadczenie, to nie byłabym dziś tu, gdzie jestem. Nie grałabym w reprezentacji i nie rozmawiałybyśmy teraz.
Cofnęłabyś czas?
Nie. Może to dziwne, ale nie. Okropnie to przeżyłam. Jak się dowiedziałam, że zerwanie, to ryczałam mamie do telefonu. Mówiłam, że wracam do domu, że nie dam rady. Miałam kryzysy w trakcie rehabilitacji. To normalne. Bywało ciężko. Na przykład wtedy, kiedy uczyłam się na nowo chodzić. Ale później zaczęło mnie to wręcz jarać, że każdego dnia jest lepiej albo jak pojawiało się coś nowego. ‘O, dziś pobiegam’, ‘jutro poskaczę’ - cieszyłam się jak dziecko. Uczyłam się chodzić prosto przed lustrem. To było ekstra. Gdyby znów coś mi się, odpukać, przytrafiło, to wzięłabym to na klatę. Kwestia czasu i chęci. Ale nikomu tego nie życzę.
Pamiętasz swój pierwszy mecz po kontuzji?
Nie, ale pamiętam, że minęło dokładnie siedemnaście miesięcy. Wiem, bo Górnik Łęczna opublikował taki post w mediach społecznościowych, że wracam po siedemnastu miesiącach do gry.
Dlaczego to trwało aż tak długo?
Kontuzji doznałam w styczniu, ale operację przeszłam dopiero w maju. W międzyczasie jeszcze trenowałam z zerwanymi więzadłami! Nikt mnie wtedy dobrze nie zdiagnozował. Zrobiono mi standardowy test szufladki, który nie sugerował zerwania. Zbagatelizowano tę sprawę. Opuchlizna zeszła, ból się zmniejszał, więc wróciłam do treningu. Co jakiś czas odczuwałam w tym kolanie niestabilność, ale biegałam dalej. W końcu zrozumiałam, że coś jest jednak nie tak, bo kolano uciekało mi przy prostych, codziennych czynnościach. Dopiero rezonans wykazał faktyczny stan. Potrzebowałam dużo czasu, żeby wrócić do siebie. Do gry byłam gotowa po ośmiu miesiącach. Miałam super rehabilitację. Później nie miałam już żadnych problemów z tym kolanem. Uważam nawet, że jestem lepszą zawodniczką niż byłam przed kontuzją. Kolejne urazy znosiłam dużo lepiej. Już mnie chyba nic nie zabije.
Dużo ich jeszcze było?
Śmieję się, że miałam już urazy wszystkiego. Od dołu do góry. Jeszcze przed operacją kolana miałam drobny problem z kostką. Później z kolei trafiłam na stół operacyjny z powodu wyrostka robaczkowego, a następnie złamałam kość twarzoczaszki.
Jak to się stało?!
Wyskakiwałam do głowy i niefortunnie zderzyłam się z obrończynią rywalek. Nie trafiła w piłkę, tylko w moją głowę. Z pełnym impetem. Ja w ryk. Byłam pewna, że mam złamany nos. Ale włożyłam tampon w nos i dograłam do końca mecz. Miałam tylko niewielkiego siniaka na twarzy. Wydawało się, że wszystko jest ok i poszłam do domu. Nawet nie bolało jakoś bardzo, ale zaczęło mi się robić niedobrze. Pojechałam na SOR. Zrobili mi prześwietlenie i wysłali karetką do szpitala do Lublina. Powiedzieli, że być może będzie wymagany zabieg. Złamanie jarzmowo-szczękowo-oczodołowe. W skrócie - wszystko naraz. W dodatku położyli mnie w sali, która przypominała spelunę. Wokół same panie ze śliwami pod oczami, ale z trochę innych przyczyn. Spać się nie dało. Zapach był, jaki był. Niezbyt przyjemna pielęgniarka stwierdziła, że na pewno idę do zabiegu. Dwa dni później miałyśmy grać z Medykiem Konin. Byłam pewna, że pojadę. Na drugi dzień pojawił się ordynator, który jednak nie zarządził operacji. Ucieszyłam się, jakbym dostała nowe życie. Jedno cięcie mniej. Na mecz w Koninie zdążyłam. Później musiałam teoretycznie grać w masce. Ale oczywiście nie było odlewów twarzy, specjalnych tworzyw ani innych bajerów, jak w męskiej piłce. Znalazłam jakąś w internecie, założyłam ją, poszłam na trening. Po trzech minutach ją zdjęłam i nigdy więcej nie założyłam. Nic w niej nie widziałam! Miałam tak ograniczone pole widzenia, że żeby dostrzec piłkę pod nogami, to musiałam brodą dotknąć klatki piersiowej. Trochę jak zorro (śmiech). Nigdy więcej.
Mówisz, że czasu byś nie cofnęła, ale nie powiesz, że choć trochę nie żałowałaś tego, że twoja przygoda z piłką po mistrzostwach Europy w 2013 roku nie potoczyła się tak, jak na przykład Ewy Pajor czy Eweliny Kamczyk.
Oczywiście, że miałam nadzieję, że po tym ogromnym sukcesie przysłowiowa kariera nabierze tempa. Ale staram się nie rozpamiętywać tego, co było albo tego, co być mogło. Robię tak, żeby było dobrze i patrzę do przodu. Miałam jeden cel - wrócić do grania w piłkę i się udało. Kontuzje wiele mnie nauczyły. Stałam się przez nie cierpliwa. Dodatkowo wtedy to zerwanie więzadła zbiegło się z kilkoma innymi rzeczami. Dopiero co zmieniłam klub, szkołę, miałam za pasem maturę. To był najtrudniejszy okres w moim życiu. Ale takie momenty są potrzebne. Przez to wszystko tak szybko też dojrzałam. Dziś wiem, że jak się ciężko pracuje, to nie ma rzeczy niemożliwych.
Wspominasz jeszcze czasem ten ogromny sukces?
Ostatnio przypomniała nam się z Eweliną Kamczyk nasza rozmowa jeszcze sprzed turnieju finałowego. Pamiętam, jak „Kamyk” powiedziała do mnie ‘czaisz, jakbyśmy zdobyły mistrzostwo Europy?’ To były marzenia jak z kosmosu. Gdzie tam przyjechały jakieś Polki i będą podbijać Europę. A później… to była taka radość, że ciężko to opisać. I ten medialny szał. Szkoda tylko, że trwał tak krótko. Zawsze tak jest - sukces rodzi szum, a za chwilę nie ma nikogo. Szczerze mówiąc, myślałam, że tym razem będzie inaczej, że to przekona media do większego zainteresowania kobiecą piłką.
Mało kto wie, że nie awansowałybyście w ogóle do finałów, gdyby nie twój gol w eliminacjach.
Z Austrią. Pamiętam. Ewa Pajor pauzowała wtedy za kartki. Zdobyłam bramkę na początku meczu, zremisowałyśmy 1:1 i ten remis dał nam awans. Wykonywałyśmy wrzut z autu, poszło dośrodkowanie, przyjęłam piłkę i uderzyłam.
I pomyśleć, że mogłaś zostać piłkarką ręczną.
Trenowałam w gimnazjum. Ale wtedy grałam też już w piłkę nożną. I to ćwiczyłam już z pierwszą drużyną Unii Racibórz. Godziny zajęć mi się zaczęły pokrywać i trzeba było dokonać wyboru. Ale wybór był prosty. Od małego ganiałam za piłką.
Jako piłkarce ręcznej byłoby ci chyba łatwiej w tym kraju?
Często jestem na meczach piłkarek ręcznych MKS Lublin i do dziś się śmieje, że im zazdroszczę. Mają taką świetną atmosferę, tyle ludzi tym żyje, pełne hale, emocje. Nie ma co porównywać do naszych spotkań ligowych, na które przychodzi garstka osób. Dlaczego tak jest? Gdybym znała odpowiedź na to pytanie, to zrobiłabym wszystko, aby to zmienić. Ciągle jest pełno stereotypów, że baby to do garów, a nie do piłki. To jest przykre, bo wkładamy w to mnóstwo serca. Cały czas spotykam się ze zdziwieniem, kiedy mówię, że gram w piłkę nożną i że to jest moja praca. Nawet ostatnio usłyszałam od kosmetyczki „to naprawdę istnieje reprezentacja kobiet?”
Ostatecznie chyba dobrze wybrałaś, a trudne doświadczenia zaprocentowały. W zeszłym sezonie rozbiłaś bank - wywalczyłaś z Górnikiem Łęczna mistrzostwo i puchar kraju, zostałaś najlepszą zawodniczką finału Pucharu Polski i zadebiutowałaś w dorosłej reprezentacji Polski. To był najlepszy rok w twojej karierze?
Zdecydowanie tak. Osiągnęłam cele, które sobie założyłam, a nawet więcej.
Mimo tak znakomitego sezonu latem zupełnie nieoczekiwanie odeszłaś do Czarnych Sosnowiec. Dlaczego?
Zmieniłam klub, ale nie zmieniłam swoich celów. Dalej chcę walczyć o mistrzostwo i puchar kraju. Mamy w Sosnowcu dobrą drużynę, fajną atmosferę, możemy tego dokonać. A czemu nie z Górnikiem? Życie jest nieprzewidywalne. To chyba był czas na zmiany i uważam, że na dobre mi to wyszło.
Co masz na myśli?
Spędziłam w Łęcznej pięć lat. To kawał czasu. Osiągnęłam wiele. Potrzebowałam jakiegoś nowego bodźca. Szkoda mi jedynie było tego, że nie miałam okazji zagrać z Górnikiem w Lidze Mistrzyń. Ale mam nadzieję, że Champions League jeszcze przede mną.
Dlaczego Sosnowiec? Były inne oferty?
Były. Również z zagranicy. Ale to wszystko działo się tak szybko, że sama się tego nie spodziewałam, a nie chciałam nic robić na hura. Musiałam szybko podjąć decyzję, a na wyjazd zagranicę trzeba być gotowym. Ja kompletnie nie byłam, więc dałam sobie jeszcze rok. Nie ukrywam, że myślę o wyjeździe. Z Czarnymi podpisałam kontrakt na dwa lata z klauzulą, że mogę odejść po roku, ale tylko zagranicę.
Co to znaczy być gotowym na wyjazd zagranicę?
Najpierw trzeba założyć sobie taki cel, a potem do niego dążyć pod względem i fizycznym, i psychicznym. Następnie samemu się czuje, czy to już jest ten moment czy nie. Wiadomo, że nie ma co porównywać poziomu naszej Ekstraligi do lig zagranicznych.
Pod kątem psychicznym to chyba nie miałabyś problemów?
Czy ja wiem… Kontuzje mnie mocno doświadczyły, ale wyjazd to zupełnie inny temat.
Poradziłabyś sobie już teraz?
Dziś nie, ale za pół roku może tak.
A pod kątem fizycznym?
Nie wiem. Ciężko mi powiedzieć.
W ostatnim okresie poczyniłaś bardzo duży progres, co podkreślał ostatnio nawet selekcjoner Miłosz Stępiński.
Sporo trenuję indywidualnie. Chodzę na siłownię trzy-cztery razy w tygodniu. Dostrzegam ogromną różnicę w tym aspekcie pomiędzy polską Ekstraligą a klubami zachodnimi. Grałyśmy chociażby sparing z Turbine Poczdam. To było jak zderzenie ze ścianą. Zawodniczki czołowych europejskich drużyn są dobrze zbudowane, silne. Nie miałyśmy szans w pojedynkach bark w bark. Dało mi to myślenia. Wiem, że jeśli chcę wyjechać, to muszę nad tym pracować.
Zgrupowania reprezentacji również otwierają oczy?
Zdecydowanie. Między treningami w klubie i w kadrze jest przepaść. Dlatego tak ważne jest to, jak pracujemy na co dzień, poza zgrupowaniami. W czasie zgrupowań nie ma czasu poprawiać siły czy motoryki. Przyjeżdżamy z tym, co wypracowałyśmy w klubie i to później przekłada się na mecze reprezentacji. Musimy jako zawodniczki mieć tę świadomość. Dużo w reprezentacji nauczyłam się też pod kątem taktycznym. Ogrom detali, ale to one później odkrywają kluczową rolę na boisku.
Po każdym zgrupowaniu selekcjoner daje wam wskazówki, nad czym powinniście pracować w klubach. Co ty powinnaś poprawić?
Jestem napastniczką, więc wiadomo - skuteczność (śmiech). Ale zdaję sobie z tego sprawę. Potrafię sobie wypracowywać sytuacje bramkowe, a później w kluczowym momencie dzieje się często coś, co sprawia, że piłka nie ląduje w siatce. Nie wiem, czy to kwestia głowy, czy czegoś innego. Później jestem zła sama na siebie. Ale pracuję nad tym i mam nadzieję, że poprawię ten element.
Mam wrażenie, że ty do końca nie wiesz jeszcze, czy chcesz wyjechać.
Przez chwilę pomyślałam, że odejście z Górnika to znak, że może to jest ten przełomowy moment. Że może czas wyjechać już teraz.
Ale?
Ale dostałam telefon i usłyszałam, że za trzy dni musiałabym być gotowa.
Czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę.
Niby tak, ale chyba nie jestem aż tak spontaniczna. Ja mam takie wahania. Jednego dnia mówię ‘ok, wyjeżdżam’, a drugiego ‘nie, jeszcze nie teraz, nie dam rady’. Ale nie chcę niczego żałować. A jeśli już to wolę żałować, że wyjechałam, niż żałować, że nie wyjechałam. Może też mam jakiś uraz, bo pamiętam, jak wyjeżdżałam do Lublina. Miałam wtedy szesnaście lat. Pięćset kilometrów od domu. Wszystko było nowe. Później dodatkowo ta kontuzja i może to gdzieś siedzi jeszcze we mnie. A tu doszłaby jeszcze bariera językowa, inna kultura. Chciałabym rozpocząć nawet pracę z psychologiem, bo wiem, że sama się do wyjazdu tak nie przygotuję. Głowa to podstawa. Nie boję się, że nie poradzę sobie piłkarsko, tylko mentalnie. Jeszcze brakuje trochę odwagi. Ale nad tym też pracuję.
Dżesika Jaszek na pewno wyjedzie zagranicę?
Konkretne pytanie. A to jest jakieś zobowiązujące? Jak się uporam ze swoimi myślami, to wyjadę. No dobra, Dżesika Jaszek wyjdzie zagranicę. Mocna deklaracja (śmiech).
Rozmowa i zdjęcia: Paula Duda