Aktualności

[WYWIAD] Aleksandra Sikora – bomba gotowa na wszystko

Reprezentacja08.12.2017 
Po dziesięciu latach gry w Polsce latem przeniosła się do Brescii Calcio, ale jej początki w Italii nie były usłane różami. Wrodzony optymizm nie pozwolił jej jednak na chwilę zwątpienia nawet wtedy, kiedy okazało się, że przez kilka tygodni trenowała z pękniętą kością. O dążeniu do doskonałości, swoim autorskim projekcie i o tym, jak w zespole wicemistrza Włoch zadomowił się hit polskiego disco polo w rozmowie z Łączy Nas Piłka opowiada wicekapitan reprezentacji Polski, Aleksandra Sikora.

Czy ty się w ogóle czasami denerwujesz?

Czasem ludzie mają na celu cię zdenerwować, a ja lubię wtedy robić im na przekór – nie daję się wyprowadzić z równowagi. Staram się nie wkurzać na rzeczy, na które nie mam wpływu. Zdecydowanie bardziej wole się uśmiechać niż mieć ponurą minę.

Nie powiesz mi, że te pierwsze tygodnie w Brescii nie kosztowały cię trochę nerwów.

 To prawda. Już na trzecim treningu przytrafił mi się uraz. Koleżanka, zamiast w piłkę, z całej siły uderzyła w moją nogę. Poczułam niesamowity ból i zakończyłam zajęcia. Nikt jednak nie podejrzewał, że to coś poważniejszego. Zrobił się krwiak. A w takich przypadkach nie robi się wielkiego halo. Lód, maść i na boisko.

Nie wysłano cię na szczegółowe badania?

Nie od razu. Na drugi dzień chciałam zrobić normalny trening, ale ból mi to uniemożliwił. Dopiero później skierowano mnie na USG, na którym nic nie wyszło. Doktor stwierdził, że mogę ćwiczyć. Ucieszyła mnie ta wiadomość, ale trenowałam przez ponad tydzień z bólem, który nie przechodził. Było to dziwne, bo po zabiegach powinien ustępować. W końcu po ostrzejszej rozmowie wysłano mnie na rezonans i RTG wtedy wyszło, że mam pękniętą kość!

A wszystko to działo się przed wrześniowym startem w eliminacjach do mistrzostw świata...

Tego dnia, w którym dowiedziałam się że mam pękniętą kość strzałkową, zadzwoniłam do trenera Stępińskiego. Wiesz, jak to wyglądało? Odebrał, ja powiedziałam "dzień dobry trenerze", po czym poleciały mi łzy i nie byłam w stanie nic więcej z siebie wydusić. Trener zachował spokój, zapytał, co się dzieje, a ja się rozłączyłam. Byłam w trakcie pisania wiadomości o treści "przepraszam, ale nie dam rady rozmawiać", a on oddzwonił. Odebrałam, wzięłam głęboki wdech i powiedziałam mu o diagnozie.

Masz żal do klubu, że cię od razu odpowiednio nie zdiagnozowano?

Wiesz, co było najgorsze? Ja to czułam. Czułam, że coś jest nie tak, że to nie jest tylko krwiak, a nikt mnie nie chciał słuchać. Mimo wszystko nie mam do nikogo żalu, stało się. Lekarz, który widział moje wyniki, uspokoił mnie, mówiąc, że nawet bez mojej świadomości i należytego leczenia ta kość się pomału zrastała. Na szczęście nie doszło do żadnego przemieszczenia i nie pogorszyłam sprawy, trenując. Tak czy siak trochę mnie ominęło, w tym wrześniowe mecze eliminacyjne. Mój początek w Brescii nie był wymarzony.

Sztab i drużyna wspierali, czy dało się odczuć presję?

Codziennie pytali, jak się czuję i czy jest lepiej. Powtarzali, żebym się nie martwiła.

Ponoć nawet sama kapitan zespołu Cristina Girelli woziła cię na wizyty u lekarza.

To prawda. Zawsze pomogła, jak tylko mogła. A jakby tego wszystkiego było mało, kiedy już wróciłam do treningu przy pełnych obciążeniach, to znowu mnie zaczęło coś boleć, tym razem w drugiej nodze. Pomyślałam, że to pewnie normalne po powrocie, więc to zlekceważyłam. Chciałam trenować razem z drużyną, ale niestety z treningu na trening ból był większy.

Bałaś się powiedzieć, że znów cię coś boli?

Trochę tak. No kurczę, w Polsce nigdy nie miałam jakichś poważniejszych problemów ze zdrowiem, więc czułam się z tym nieswojo. Ponownie trenowałam z bólem. Ostatecznie się przyznałam i to wyeliminowało mnie z gry w meczu Ligi Mistrzyń z Ajaksem, na który tak czekałam. Nie chciałam być nie fair wobec zespołu, kiedy nie mogłam z siebie dać sto procent. I od nowa zabiegi, treningi indywidualne...

Nowy klub, nowe otoczenie, a tu jeszcze takie przygody na dzień dobry.

Miałam wtedy mnóstwo myśli w głowie. Rozmawiałam często sama ze sobą. Pojawiały się łzy. To frustrujące, kiedy się tak bardzo chce trenować, pokazać się, a niewiele można robić. Tym bardziej, że się jest w obcym kraju i nikogo za bardzo nie zna. Wtedy bardzo pomogli mi bliscy z Polski. Cieszę się, że mam dwie-trzy osoby, na które zawsze mogę liczyć i dziękuję im za to. Za granicą jest się zdanym na siebie, ale przychodzą momenty, kiedy chcesz się wypłakać komuś, kogo się dobrze zna. Wielokrotnie chciałam wrócić do domu chociaż na jeden dzień, żeby na chwilę zapomnieć o tych wszystkich problemach. Z utęsknieniem czekałam na dzień, w którym nic nie będzie mnie boleć.

I doczekałaś się.

Dokładnie. Po tym wszystkim dziś, idąc na trening, daję z siebie jeszcze więcej. Każde zajęcia z zespołem sprawiają mi jeszcze większą przyjemność. Dziś towarzyszy mi jedno zdanie – gotowa na wszystko. Bez względu na to, co się wydarzy, nie będę smutna ani obrażona. Będę przygotowana, bo te perypetie wiele mnie nauczyły. Dzięki temu jestem bardziej doświadczona. Wiem, że nie można się bać zapytać, poprosić o pomoc. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Jestem mocniejsza i fizycznie, i psychicznie.

Bardzo cię uwiera to, że nie grasz w pierwszym składzie? To też dla ciebie nowość.

Szczerze? Nie. Trochę o tym myślałam. Gdybym przyszła do Brescii, nie miała kłopotów zdrowotnych na wstępie i od razu trener by na mnie regularnie stawiał, to może ta motywacja by trochę spadła. Było by tak...

Normalnie.

No tak. Mniej się docenia to, co łatwo przychodzi. A teraz jestem w takiej sytuacji, która mnie nakręca. Daje mi zastrzyk energii do dalszej pracy. Wymagam od siebie więcej, przez co się rozwijam. Nie mam pretensji do nikogo o to, że nie gram od początku. Cieszę się, kiedy dostaję jakiekolwiek minuty. Po każdym meczu od razu myślę o następnym tygodniu, żeby przepracować go jeszcze lepiej i dać trenerowi kolejny sygnał, że chcę grać. To mi sprawia frajdę. Naprawdę. Walczę nie tylko o skład, ale i bycie lepszą z dnia na dzień. Język również odgrywa bardzo ważną rolę. Trener w trakcie meczu dużo podpowiada i ta komunikacja ułatwia grę, dlatego też staram się do tego przyłożyć.

Powtarza się, że polskie piłkarki boją się wyjechać za granicę, a ty, mimo tylu lat w Polsce, od początku byłaś na ten wyjazd pozytywnie nakręcona. Mało tego weszłaś w ten nowy świat jak w masło.

Ale im bliżej wyjazdu, to pojawiało się coraz więcej obaw. Jak to będzie, czy sobie ze wszystkim poradzę i to jest normalne. Bardzo ważne było jednak to, że wiedziałam, że tego chcę. Potrzebowałam tego. W Medyku traciłam już motywację.

Czułaś, że się nie rozwijasz?

Tak. Stałam w miejscu. Jeśli bym teraz nie zmieniła klubu i nie odeszła za granicę, to żałowałabym tego do końca życia. Już od dawna myślałam o wyjeździe.

Pytanie czemu tak późno do niego doszło?

Mam 26 lat, nie wiem, czy to jest późno. Ok, mogłam wyjechać wcześniej, ale uważam, że nie poradziłabym sobie psychicznie z tym tak dobrze jak teraz. Poza tym nie miałam wtedy osoby, która pomogłaby mi z wyjazdem. Jakieś zapytania się trafiały, ale bałam się, że ktoś będzie chciał mnie wyrolować. Bałam się wziąć to w swoje ręce. Aż zgłosiła się do mnie firma socialnet. Najpierw do prowadzenia moich profili w mediach społecznościowych, a później do współpracy menedżerskiej. Cieszę się, że podjęłam decyzję o wyjeździe, mimo że mój początek we Włoszech nie był idealny. Traktuję ten wyjazd jako życiowe doświadczenie i naukę języka. Po tygodniu tutaj nauczyłam się go więcej niż w Polsce po jakichkolwiek kursach. Miałam problem z przełamaniem się, ale okazało się, że potrafię mówić. Nie miałam w końcu wyjścia.

I po włosku też już nie boisz się mówić.

Zgadza się. Czasem mieszam angielski z włoskim, ale nie mam obaw, że gdzieś pójdę i się nie dogadam. Staram się zawsze zaczynać po włosku, a dopiero, jak nie idzie, to posiłkuję się angielskim. Kiedy idę załatwić jakąś sprawę i udaje mi się to bez użycia angielskiego, to jestem z siebie mega dumna.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałaś "Brescia", to coś ci to mówiło?

Na początku w ogóle byłam średnio nastawiona do tej Brescii. Grałyśmy przeciwko nim w Lidze Mistrzyń i tylko dlatego wiedziałam, że tam jest drużyna kobieca. Od razu jednak spodobał mi się kierunek włoski. Mieliśmy kontakt z innymi klubami, m.in. z Fiorentiną. Po wizycie w Brescii właśnie to miejsce zrobiło na mnie największe wrażenie. I miałam wyczucie. Zostałam tutaj bardzo dobrze przyjęta. Te dziewczyny są tak otwarte, że nie da się ich z miejsca nie polubić. Uwielbiam ich styl bycia i bezproblemowe podejście. Chciały, żebyśmy się tutaj jak najszybciej zaaklimatyzowały, zapraszały na wspólne wyjścia na miasto, pokazywały Brescię, bo jest tutaj co zwiedzać.  

Ty w zamian nauczyłaś je... śpiewać po polsku.

(śmiech) Tutaj jest taki zwyczaj, który mi się bardzo podoba, że na treningach puszczana jest muzyka. Rozpoczynasz rozgrzewkę i od razu masz dobry humor. Kiedyś spodobała mi się jedna włoska piosenka, poprosiłam dziewczyny, żeby napisały mi tekst refrenu, bo chciałam się go nauczyć. Koleżanki natomiast zapytały mnie o jakąś polską piosenkę. I pierwsza, która mi wpadła do głowy, to "Ale Ale Aleksandra". Od razu im się spodobała, bo żywa, wesoła, w końcu disco polo i podłapały temat. Później wysyłały mi nawet filmiki, jak śpiewają!

I tak zyskałaś pseudonim "bomba".

Przede wszystkim Daniela Sabatino tak do mnie mówi, ale nie przeszkadza mi to w ogóle, a wręcz przeciwnie - to miłe. Dzięki temu szybko zostałam zapamiętana. Dziś ta piosenka leci czasem podczas naszych rozgrzewek i śpiewają wszystkie.

Mało tego – nawet na przedsezonowej prezentacji drużyny zostałaś przedstawiona jako "seksi bomba".

To była zabawna sytuacja. Nasz rzecznik prasowy poprosił nas o wysłanie krótkiej informacji o nas, gdzie wcześniej grałyśmy etc. Napisałam i na koniec dodałam podpis z wielkim uśmiechem "Aleksandra Sikora – seksi bomba". Odpisał, że raczej podczas prezentacji nie będzie mógł tego powiedzieć. A jak doszło co do czego, to sama byłam w szoku! Zostałam ochrzczona bombą i tak zostało.

Coś cię szczególnie zaskoczyło w nowym klubie?

Treningi. Nie zaczynamy zajęć bez ćwiczeń stabilizacyjnych i wzmacniających. I to, że od każdego elementu jest osobny trener. Od przygotowania motorycznego, od bramkarek...

Ale przecież to jest standard w dobrych klubach. I znasz to z reprezentacji.

Tak, ale brakowało mi tego na co dzień. Jeżeli sama o to nie zadbałam, to tych rzeczy nie było. Poza tym trenerzy są maksymalnie zaangażowani w każdy trening. Nigdy nie jest tak, że mówią "a to rozgrzejcie się same". Motywują, poprawiają. Zawsze dają od siebie sto procent i to też przekłada się na nas.

I wreszcie możesz skupić się tylko na tym. Nie musisz dodatkowo pracować, aby się utrzymać.

To także duża różnica. Mogę zrobić w ciągu dnia dwa treningi, mam na to czas. Mam też czas na to, aby odpocząć, zregenerować się, zrobić posiłek, wyspać się. Dla sportowca to jest kluczowe. Wcześniej ze względu na pracę w szkole różnie z tym bywało. Nie jesteś zawodnikiem tylko w trakcie meczu czy treningu, ale przez cały czas. A czas wolny wykorzystuję również na naukę języka.

I na nowy autorski projekt #aktywnepiłkarki. Opowiedz o tym.

Zastanawiałam się, co ja mogę dać od siebie, aby poprawić poziom futbolu kobiecego w Polsce. Wyjazd do Włoch pokazał mi, w jakim miejscu jestem pod względem fizycznym oraz jak ważna jest praca indywidualna poza treningami. Dzięki niej okazało się, że fizycznie wcale nie odstaję od koleżanek zza granicy. Dlatego stwierdziłam, że fajnie byłoby się podzielić wiedzą z młodszymi koleżankami, w którym kierunku iść i co robić, aby z dnia na dzień stawać się coraz lepszym. Chcę pokazać, że dodatkowe ćwiczenia wymagają niewielkiego nakładu czasu, a dużo dają. Jeśli chce się spełniać marzenia, trzeba dawać więcej od siebie.

Słyniesz z dbania o sylwetkę i bycia fit. Ale wiem, że nie zawsze tak było. Co spowodowało przełom?

Byłam młodą zawodniczką i nieświadomą w wielu kwestiach. Kiedyś nie myślało się o tym, żeby zdrowo jeść. Nie było dietetyków ani mody na to. Pewnego razu za czasów liceum i gry w reprezentacjach młodzieżowych mieliśmy kontrolę wagi i składu ciała. Kiedy okazało się, że przekraczam normę, bardzo się przejęłam. Jak to nastolatka. Dało mi to do myślenia. Chciałam zrzucić kilka kilogramów.

Od czego zaczęłaś?

Wiesz, ile błędów po drodze popełniłam? Narzucałam sobie drastyczne diety, po których nie miałam kompletnie siły. Potem wracałam do błędów żywieniowych i do punktu wyjścia.

Zdarzały ci się głodówki?

Zdarzały się! Moją pierwszą dietą była dieta jogurtowa. Potrafiłam jeść tylko jogurty. Pomijam fakt, że czasem więcej w nich cukru niż czegokolwiek innego. Ale musiałam popełnić wiele błędów, żeby dość do tego, gdzie jestem teraz. Początki nie były łatwe. To nie takie proste zmienić swoje nawyki z dnia na dzień, ale da się to zrobić. Z wiekiem zaczęłam się coraz więcej interesować tematem żywienia i rozmawiać ze specjalistami. Dziś wiem, po czym się czuję dobrze, co powinnam zjeść przed i po treningu i staram się o to dbać. Droga była długa, ale było warto. Poznałam dzięki temu swój organizm, a dzięki temu mogłam poprawić swoją wydajność na boisku.


Ponoć wzorujesz się na Annie Lewandowskiej.

Podoba mi się to, w jaki sposób potrafi motywować i jak podchodzi do tematu. Obserwuję jej profile, śledzę przepisy. Dużo jej wskazówek wdrożyłam w swoje życie. Uważam, że jest dobra w tym, co robi. Dlaczego nie miałabym z niej czerpać.

Może dzięki projektowi #aktywnepiłkarki sama staniesz się taką Anną Lewandowską?

(śmiech) Czemu nie? Chciałabym zadbać o to nasze środowisko. To może być fajne zjednoczenie piłkarek w naszym kraju. Chcę pokazać, że to ambitne dziewczyny, którym nieobca jest praca nad sobą. Jeśli będę dla kogoś inspiracją, sprawi mi to dużą radość. Mam nadzieję, że w projekt wkręci się dużo osób, będziemy się wzajemnie motywować i, co za tym idzie, razem rozwijać futbol kobiecy w Polsce. Wkrótce ruszamy.

Rozmowa i zdjęcia: Paula Duda

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności