Aktualności
[WYWIAD] Damian Dąbrowski: Czuję, że mógłbym więcej
- A czy wiesz, że ja do czasu tej kontuzji barku nie miałem żadnych urazów? Żadnych, nawet w juniorach nic mi nie doskwierało. Uchodziłem za gościa z końskim zdrowiem - zwierza się 24-letni piłkarz Cracovii.
W dobie komunikacji, która notorycznie posiłkuje się emotikonami poprosiliśmy Damiana, żeby wskazał jednego, który dość dosadnie oddałaby jego stan, po tym kiedy doznawał kontuzji.
- Ale jednej tak naprawdę się nie da. Wiesz dlaczego? Bo codziennie czujesz się inaczej.
O czym lubisz najczęściej rozmawiać?
- W sumie najczęściej gada się o pierdołach i głupotach. Patrz, nawet jak tu szliśmy to rozmawialiśmy o tym szalonym taksówkarzu, który wiózł cię z dworca. Ale najbardziej lubię mówić o swoich dzieciach.
To dlatego nosisz bluzy z Myszką Mickey i psem Snoopy?
- Nie ma w tym żadnej ideologii. Akurat z Myszką Mickey, było tak, że mój syn Oliwier uwielbiał oglądać tę bajkę i jak ją zobaczyłem to pomyślałem, że sprawi mu to przyjemność. A t-shirt ze Snoopy’m mi się zwyczajnie spodobał.
Oliwier robi postępy piłkarskie? Opowiadałeś mi kiedyś, że złapał piłkarskiego bakcyla.
- Ma niewiele ponad trzy lata i ostatnio odstawił taki numer, że razem z moją żoną się autentycznie wzruszyliśmy. Pół żartem, pół serio rozmawiamy sobie czasem z moją żoną, że jakimś tam jej marzeniem jest kupno klasycznego „garbusa”. Być może kiedyś je zrealizuje. Ostatnio udało nam się znaleźć dla Oliwiera dziecięcego fryzjera, w którym fotel jest właśnie w kształcie takiego „garbusa”. Nasz syn zaczął nam opowiadać o swoich planach na przyszłość. „Jak będę duży to wezmę swoją Zuziułe - tak nazywamy naszą córkę, jego córka też ma mieć na imię Zuzia - odprowadzę ją do przedszkola i później pójdę do pracy, na trening. Zarobię pieniądze i kupię mamie garbusa” Jak masz się nie rozkleić słysząc coś takiego? Postępy piłkarskie robi cały czas. Myślę, że jak wrócę do Krakowa to zapiszę go do jakiejś szkółki. Teraz kiedy mam kontuzję, on niejako też ją przechodzi. Robi co to tata i tego grania w piłkę jest zdecydowanie mniej. Najśmieszniejsze jest jak próbuje naśladować zwody, albo żonglerkę, którą u mnie podpatrzy. Ostatnio pytał mnie, kiedy będę grać w Barcelonie. Mówię mu, że na razie gram w Cracovii, później może jeszcze jakiś klub, a w Barcelonie to on zagra. „No dobra, dobra, niech będzie” - odpowiada.
A o piłce lubisz rozmawiać?
- Bardzo. Ogólnie o sporcie mogę rozmawiać godzinami. Oglądam też sporo, zwłaszcza teraz. Połknąłem chyba wszystkie mecze w ostatniej kolejce Ekstraklasy, obejrzałem Real-Barcelona i czekałem jeszcze na galę UFC, bo sporty walki też mnie interesują. Trochę mi się przysnęło, walkę wieczoru zapowiadali na 4:30, a ja obudziłem się w okolicach szóstej. I co? Właśnie wtedy gwiazdy wieczoru wchodziły do oktagonu, czekały na Damiana.
A co na co zwracasz uwagę oglądając mecze?
- Na bardzo wiele rzeczy. Imponuje mi w tych meczach na najwyższym poziomie to jaką jakość mają środkowi obrońcy przy wyprowadzeniu piłki. Bardzo interesuje mnie ogólnie sposób w jaki drużyny funkcjonują jako całość, ale często odzywa się we mnie dusza kibica i podniecam się indywidualnościami, ich pojedynczymi akcjami. Jak widzisz takiego Neymara, który co kilka minut robi jakąś spektakularną akcję, to nie możesz oderwać oczu od telewizora.
A coś można skopiować od tych najlepszych?
- Wiadomo, że czasem coś się próbuje na treningu, ale raczej tak na sucho. Nie będę jako defensywny pomocnik wykorzystywał może tych zwodów w meczu, ale dla zabawy z chłopakami próbujemy.
Twoim idolem zawsze był Steven Gerrard. Dziś masz jeszcze swój ideał grający na „szóstce”, kogoś kogo podpatrujesz względem nawyków w grze?
- Nie mam jednego takiego piłkarza, choć w kontekście „szóstek” najczęściej mówi się o Sergio Busquetsie i Marco Verattim. Myślę, że z połączenia tych dwóch piłkarzy wyszedłby niezły kandydat na mojego idola. Dzisiaj na tej pozycji musisz łączyć cechy defensywne i ofensywne - innej drogi nie ma. Swoją drogą miałem idola także w Polsce. Jako dzieciak podawałem piłki na meczach Zagłębia Lubin i uwielbiałem obserwować grę Macieja Iwańskiego. Nawet ostatnio na zgrupowaniu mówiłem Łukaszowi Piszczkowi, że podawałem mu piłki, raczej nie był tego świadomy. Dla nas to wtedy było niezwykłe wyróżnienie. My byliśmy wtedy żakami i marzyliśmy, żeby kiedykolwiek zagrać w juniorach. Teraz obserwujemy młodych chłopaków, którzy zaczepiają nas kiedy idziemy na trening. „Siema Dąbrowski! Siema Budziński!”. Nas to nie rusza, ale to są jednak dzieciaki. Ja w ich wieku jak miałem okazję spotkać piłkarza to mówiłem: „Dzień dobry, proszę pana”. Jeśli mi odpowiedział to fruwałem nad ziemią, a jak dał mi swoją kartę z autografem, to byłem w tym dniu najszczęśliwszym człowiekiem w Lubinie.
Porozmawialiśmy o piłce, to teraz wreszcie czas, żeby porozmawiać o tych nieszczęsnych kontuzjach. Jak zliczymy miesiące, które straciłeś przez urazy, to uzbiera się już prawie rok. Nie rozmyślasz obsesyjnie o tym, ile już czasu straciłeś? Że mógłbyś być w innym miejscu?
- Na szczęście nie. Zauważ, że ani przez moment się nie żaliłem. Nie mówiłem dziennikarzom, że miałem szansę pojechać na Euro, że mógłbym grać w lepszym klubie. Nie uważam, że coś straciłem. Do nikogo nie mam pretensji. Faktycznie tych miesięcy się uzbierało sporo i gdyby ktoś dzisiaj ci powiedział, że świat się zatrzymuje, a ty przez dziesięć miesięcy możesz tylko trenować, to byłbyś w stanie zrobić masę rzeczy. Ale po co mam tak myśleć?
Nie starasz się tego jakoś głębiej analizować, skąd tak wiele kontuzji w krótkim odstępie czasu? Gdy Michał Efir notorycznie zrywał więzadła to wszyscy zastanawiali się, czy to nie efekt tysięcy godzin spędzonych na sztucznej murawie. Kiedy Dawid Kownacki miał serię urazów pytano, czy nie powinien zmienić diety i poprawić higieny życia. Szukasz u siebie takiej przyczyny?
- Zastanawiałem się często, czy mogłem coś zrobić inaczej, lepiej. Uznawałem, że nie i stwierdzałem, że to splot niefortunnych zdarzeń. Teraz, po wielu rozmowach, które odbyłem na ten temat, zaczynam zmieniać optykę. Mam taki plan, że jak wrócę do Krakowa, poddam się specjalistycznym badaniom, żeby sprawdzić czy w organizmie nie ma czegoś za mało, albo za dużo. Muszę także udoskonalić swój trening, być może tutaj też zostały popełnione błędy. Poziom świadomości jeśli chodzi o swoje ciało miałem zawsze wysoko rozwinięty, ale nie popadałem w skrajności. Popatrz na Cristiano Ronaldo. Obserwując jego konta społecznościowe widzisz, że gość codziennie trenuje z drużyną, codziennie trenuje w domu. Robi basen, kriokomorę, cuda na kiju. Super, że jest takim profesjonalistą, ale tak na zdrowy rozsądek, nie mając takich możliwości w klubie, gdybyś chciał w taki sposób o siebie zadbać, to nie starczyłoby ci czasu na to, co jest w tej regeneracji najważniejsze, czyli na sen. A żona? A dzieci? A wszystko inne? Trzeba umieć to wypośrodkować. Tak samo jest z dietą. Teraz jest milion sposobów odżywania, diety rozpisane co do grama. Ja nie mam rozpisanej diety. Mam jakąś bazę produktów, wokół których się obracam, wiem jak powinienem się odżywiać. Ale sam sobie tym zarządzam. Jaki to ma sens, jeśli masz wyliczoną dietę co do grama, a to co jesz ci nie smakuje? Czasem zbyt radykalny profesjonalizm przekłada się na złe samopoczucie psychiczne, a to nie przyniesie nic dobrego na boisku.
Zerwane więzadła to kontuzja typowo piłkarska. Rozmawiałem z wieloma osobami, które przeszły takie urazy. W kontekście rehabilitacji jedno słowo wydaje się być najważniejsze: cierpliwość.
- Zaczynam powoli odczuwać, że ta cecha może się bardzo przydać. Ta noga zaczyna wyglądać trochę lepiej i już trochę mnie nosi. Człowiek czuje, że mógłby więcej, ale to nie jest dobre. Na tym etapie nie można przekraczać pewnych granic. Wiele osób, z którymi rozmawiam stara się mnie tonować, to jest konieczne. To nie będą łatwe momenty. Trzeba pamiętać, że najważniejszy nie jest tutaj czas, ale to, żeby to kolano porządnie wyleczyć i mieć z niego pożytek przez kolejne lata.
Rozmawiał Łukasz Wiśniowski