Aktualności
Wściekły Byk z Turynu
Po mieście porusza się nierzucającym się w oczy Suzuki, co wynika z umowy sponsorskiej zawartej pomiędzy klubem a japońskim koncernem, choć pozostali zawodnicy przed treningiem parkują auta warte niekiedy setki tysięcy euro. Gdybyście minęli go na ulicy, nigdy nie zgadlibyście, jaki zawód wykonuje. Przez skromność i brak potrzeby codziennego lansu Kamil Glik na tle włoskich piłkarzy wyróżnia się normalnością. „Nie jest lalusiem jak Matri czy Boriello” – nie bez powodu tak śpiewa o nim w swoim turyński hicie raper Willie Peyote. Zakochani w sobie z wzajemnością, spędzający przed lustrem długie godziny Włosi uwielbiają Polaka, który nie udaje kogoś, kim nie jest.
Szacunek Starej Damy
Turyn to milionowe miasto. Obok Mediolanu, najważniejszy ośrodek w północnych Włoszech. Wydawałoby się, że gdy po ulicach przechadzają się Pirlo, Buffon czy Pogba, urodzony w Jastrzębiu chłopak nie może znaczyć wiele. Nic bardziej mylnego. W ciągu dwóch dni spędzonych w Turynie nie spotkałem nikogo, kto nie znałby Kamila Glika. Recepcjonista w hotelu, starsza kobieta w kawiarni, pan w kiosku z gazetami a nawet…selekcjoner reprezentacji Włoch w piłkę wodną. Wszyscy dobrze wiedzieli, o kogo pytam. Glika w Turynie znają wszyscy a co najważniejsze - szanują. Przekonaliśmy się o tym w momencie, w którym ekipą Łączy Nas Piłka dotarliśmy do hotelu. Był środek nocy, po kilkunastu godzinach jazdy marzyliśmy, by tylko coś zjeść i zebrać siły na kolejny dzień. Recepcjonista widząc trud podróży wypisany na naszych twarzach zaproponował mrożonki, które smakowały lepiej niż wyglądały i zapytał o cel przyjazdu. Gdy dowiedział się, że kręcimy reportaż o Kamilu Gliku, mimo późnej pory ożywił się i zaczął wykrzykiwać – „Glik? Jest świetny, twardy. Uwielbiam takich zawodników!”. Jeszcze bardziej, niż jego ekscytacja i liczba komplementów zaskoczyło nas, że pochodzi z rodziny, która kibicuje Juventusowi. Nie przeszkadza mu to jednak w zachwytach nad kapitanem lokalnego rywala. Mało tego – zapytany o szanse Glika na grę w zespole „Bianconerich”, momentalnie zabił w nas sceptycyzm – „Panowie, skoro Chiellini gra, to Glik nie dałby rady?” – tak postawione pytanie nie pozostawiało wątpliwości. Początkowo szacunek, jakim Kamil cieszy się wśród Turyńczyków trochę nas zaskoczył, ale na każdym kroku utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że zna i wielbi go cały Turyn. Bez względu na to, czy na co dzień ktoś kibicuje „Granacie” czy „Starej Damie”, bo trzeciej drogi nie ma. We Włoszech piłką żyją wszyscy.
(ośrodek treningowy Torino)
Prawdziwy duch Torino
„Kamil to najlepiej mówiący po włosku obcokrajowiec w drużynie” – zdradził nam lokalny dziennikarz Manolo Chirico, z którym umówiliśmy się w centrum miasta, by ze swojej strony opowiedział o fenomenie Polaka. Pytamy, czy było to istotne przy nominacji na kapitana. Manolo przecząco kręci głową tłumacząc, że to tylko okoliczność sprzyjająca. Wyjaśnia, że chodzi o ducha Torino. Urodzony 1300 kilometrów od stolicy Piemontu Polak lepiej rozumie i uosabia prawdziwe wartości „Byków”, niż wychowankowie klubu. Bycie kapitanem w zespole „Granaty” to zadanie naprawdę szczególne. Wszystko ze względu na tragiczną historię Torino. Klubowe budynki, co prawda, wpisują się bardziej w krajobraz polskiej pierwszej ligi, niż włoskiej Ekstraklasy, a sala konferencyjna to zwykły blaszak, ale ambicje były, są i będą jednak wygórowane. Wszystko podyktowane jest wspomnieniami. Tuż po wojnie Torino święciło triumfy nie tylko w Italii, ale i na Starym Kontynencie. Pamięć o tamtych czasach pielęgnowana jest pieczołowicie. Od ponad 60 lat każdego 4 maja na unoszącym się nad miastem wzgórzu Superga Turyńczycy zbierają się, by oddać hołd tragicznie zmarłym w katastrofie samolotu zawodnikom, działaczom i dziennikarzom. Pamiętając o poległych, marzą o powrocie na szczyt oraz rozmyślają o wartościach i ideałach dawnych czasów. „Kamil swoją postawą przypomina dawne Torino” – to zdanie usłyszeliśmy niezliczoną liczbę razy. Dopiero poznając historię, klimat i specyfikę klubu, można zrozumieć fenomen polskiego kapitana „Granaty”.
(Bazylika znajdująca się na świętym dla kibiców Torino wzgórzu Superga)
Powaga, poszanowanie dla tradycji i zaangażowanie - to wyniosło Glika na piedestał. Dla wielu fanów z Turynu jest on idolem z trochę bardziej prozaicznego powodu. „Dwie czerwone kartki z Juve! Rozjechał Giaccheriniego wślizgiem” – opisuje, nie ukrywając podniecenia jeden z fanów. Niezwykle ostra gra w derbach dała początek "Glikomanii". Kibice spragnieni dosłownie i w przenośni rozlewu krwi zachwycili się w nie przebierającym w środkach obrońcy z kraju nad Wisłą. Niczym „Wściekły Byk” z kultowego filmu Martina Scorsese Glik, rozbijając zawodników „Starej Damy”, zyskał uznanie w starych dzielnicach miasta, które kibicują Torino oraz szacunek na obrzeżach, gdzie króluje Juve.
„Boże! Będziecie tutaj z Kamilem?! Nie wkręcacie?” – krzyczała do nas niedowierzając rozemocjonowana nastoletnia fanka Torino, gdy dowiedziała się, że obładowali kamerkami i statywami czekamy pod basenem na bohatera naszego reportażu. Kamil wraz z rodziną chciał zobaczyć mecz piłki wodnej pomiędzy Włochami a Chorwacją. Dyscyplina, którą w Polsce mało kto traktuje poważnie, w tej części Italii jest niezwykle popularna, o czym świadczyły pełne trybuny i pompatyczna oprawa widowiska. Mimo że kibice przyszli podziwiać swoich rodaków, pojawienie się Glika wywołało poruszenie. Gdy weszliśmy na pływalnie momentalnie pojawili się fani proszący o jego podpis. Dziwnym trafem, większość, jakby czekając na taką okazję, dysponowała kartką papieru i czymś do pisania. - „Czasem kibice podejdą, zapytają, czy mogą zrobić zdjęcie albo wziąć autograf, ale nie mogę narzekać. Nie są nachalni” – opisuje swoja codzienność na ulicach Turynu Glik. Nazwisko 26-latka z Polski otwiera w stolicy Piemontu niemal wszystkie drzwi. Na mecz piłki wodnej teoretycznie nie powinniśmy mieć wstępu. O planach Kamila, co do wizyty na pływalni dowiedzieliśmy się na dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem, gdy wszystkie bilety były wyprzedane. Po całym dniu zdjęciowym rozczarowani, że fajne ujęcia Glika dopingującego ekipę „Squadra Azzurra” mogą przejść nam koło nosa, wróciliśmy do hotelu. Po drodze głowiliśmy się, co zrobić, by dla dobra reportażu przedostać się na trybuny. Okazja sama wszyła nam naprzeciw. W hotelowym lobby spotkaliśmy starszego mężczyznę…w dresie Italii z napisem „pallanuoto”. Okazało się, że jest on selekcjonerem reprezentacji Włoch w piłkę wodną. Gdy zdradziliśmy nasze pochodzenie momentalnie wykrzyknął – „aaa Boniek!”. Mówimy tak, gwiazda Juve, to nasz szef. Usłyszeliśmy w odpowiedzi: „oj nie, nie Juventusu, gwiazda AS Roma!” Trafiliśmy na rodowitego Rzymianina. Z początku skazani na porażkę, w wyniku absurdalnego zbiegu okoliczności, po telefonie do prezesa federacji i rzecznika prasowego, otrzymaliśmy przepustki na pływalnię i mogliśmy z najbliższej odległości poznać uroki piłki wodnej. Niestety szczęścia nie przynieśliśmy, Chorwaci wygrali 8:7.
(reprezentacja Włoch w piłkę wodną)
Nieuniknione rozstanie?
Obiekty treningowe Torino nie robią wrażenia. Mało kto może się jednak o tym przekonać. Dostać się do środka to nie lada wyzwanie. „Trener Ventura nie lubi wpuszcza dziennikarzy na trening” – tłumaczył rzecznik klubu Piero Venera. „Tylko broń Boże nie pytajcie go o stałe fragmenty gry” – przestrzegał Manolo, dziennikarz ToroNews. Ze względu na długą podróż mister Ventura zdecydował się zrobić dla nas wyjątek. Mogliśmy być zadowoleni. Nie dość, że zgodził na się rozmowę, to jeszcze pozwolił sfilmować fragment treningu, mimo że na kamery w klubowym centrum reaguje niemal alergicznie. Były zawodnik FC Barcelona Maxi Lopez, były snajper Juve Fabio Quagiarella, wieloletni obrońca Valencii Emiliano Moretti, mimo że Torino to klub środka tabeli, znanych postaci na bocznym boisku nie brakowało. „Kamil ma charakter, wykonał niesamowitą pracę. Teraz to zupełnie inny piłkarz, niż w momencie, gdy się poznaliśmy” – wyjaśnił nam Giampiero Ventura. W Polsce Glik jeszcze nie tak dawno kojarzony był z „Glikitaką”, dość surowym wyszkoleniem technicznym. To, co zobaczyliśmy w trakcie gierki treningowej, udowodniło nam, że słowa trenera Torino, to nie tylko puste komplementy. W towarzystwie Argentyńczyków, Hiszpanów i Włochów polski stoper nie odstawał pod żadnym względem. Zagranie na jeden kontakt? Nie ma problemu! Podanie „zewnęczniakiem” na wolne pole? Proszę bardzo. „Glik długo w Torino nie zabawi. To zastanawiające, że nie sięgnęła po niego chociażby Roma” – dziwił się jeden z kibiców, nie ukrywając smutku, że być może będzie musiał pożegnać się ze swoim idolem.
Po wizycie w Turynie, wiemy jedno. Kamil Glik już jest tutaj żywą legendą. Zburzyć mógłby to tylko transfer do Juve, na co, jak jasno deklaruje, nigdy się nie zgodzi. Taki status Polak osiągnął w wieku zaledwie 26 lat. Zajść może bardzo daleko, bo „skoro Chiellinie może?”. No właśnie ;)
Piotr Dumanowski
Jeśli jeszcze nie widzieliście naszego reportażu z Turynu? Poniżej znajdziecie wszystkie trzy części!
Glik #1
Glik #2
Glik #3
TAGI: Kamil Glik, Turyn, Torino, Serie A, reportaż, Juventus, Giampiero Ventura,