Aktualności
Rafał Wolski, czyli playmaker z Głowaczowa
Gdy „Wolak” trafił do siatki, najprzytomniej odnajdując się w zamieszaniu pod bramką Ormian, jako jeden z pierwszych ruszył do niego Robert Lewandowski. Kapitan naszej kadry z uśmiechem wyściskał Wolskiego, zdając sobie sprawę, ile dla niego może znaczyć ten gol. Rafał w swojej karierze miał wiele lepszych, ale i gorszych momentów. 5 października, na stadionie w Erywaniu, spotkała go jedna z najszczęśliwszych chwil w dotychczasowej karierze. Karierze, która jeszcze może się mocno rozwinąć.
Zanim został okrzyknięty „cudownym dzieckiem” – jak określano go po fantastycznych występach w barwach Legii Warszawa – Wolski pierwsze szlify zbierał w rodzinnym Głowaczowie. Tam od kilkudziesięciu lat funkcjonował klub o nazwie Legion, gdzie do dziś występuje brat Rafała, Łukasz. Tata zawodnika postanowił jednak pójść nieco inną drogą. Mając pod dachem trzech kandydatów na piłkarzy, bo oprócz Łukasza i Rafała do futbolu garnął się także najmłodszy z jego synów Paweł, Krzysztof Wolski zdecydował się założyć własną drużynę. Swój plan zrealizował w 2000 roku. – Funkcjonował wtedy ministerialny program, ułatwiający start uczniowskich klubów sportowych. To był bodziec – mówi najstarszy z braci. Krzysztof Wolski nazwał drużynę Jastrząb, a później rozpoczął ciężką pracę, by z adeptów futbolu stworzyć piłkarzy pełną gębą. – Najwięcej zawdzięczam mojemu tacie. To on był moim pierwszym trenerem, to on zaraził mnie futbolem i to dzięki niemu dziś jestem w tym miejscu, w którym jestem. Wszystko stało się właśnie za jego sprawą – mówił później Rafał Wolski.
Miesięcznik Kozienicki OKO 8/2003
Już podczas gry w Głowaczowie szczególnie wyróżniał się właśnie on. Doskonale ułożony technicznie, zawsze groźny pod bramką rywala, potrafiący zagrać nieszablonowe podanie. Nie szukał najprostszych rozwiązań, te nie były dla niego. Poza tym kapitalnie uderzający z rzutów wolnych, co później potwierdziło się podczas gry w Legii Warszawa. Bramkę zdobytą w meczu z Koroną Kielce pamięta na pewno wielu kibiców, ale „Wolak” potrafił to już w juniorach. Jak na przykład wtedy, gdy nie dał najmniejszych szans na skuteczną interwencję golkiperowi Wisły Płock. – Kilka bramek z wolnych zapakował, ale jego popisowym numerem było minięcie kilku zawodników i wykończenie akcji golem – wspomina Łukasz.
To był już wysoki szczebel rozgrywek. Rywalizacja na poziomie województwa mazowieckiego, gdzie obok wielkich zespołów z Mazowsza, znalazł się „kopciuszek” z Głowaczowa. Prym w zespole wiedli bracia Wolscy. – Zwłaszcza na hali byliśmy bardzo silni. Pamiętam, że w jednym turnieju wygraliśmy między innymi z Legią Warszawa – wspominał Rafał. Paweł, który wciąż gra w piłkę, zdobywał seryjnie tytuły króla strzelców kolejnych turniejów. Miał olbrzymie możliwości, które dostrzegali kolejni trenerzy. Już w seniorach, w II-ligowej Legionovii Legionowo, prowadził go obecny szkoleniowiec Rakowa Częstochowa Marek Papszun. – Miał umiejętności, z którymi poradziłby sobie na najwyższym poziomie. Potencjał taki sam jak u brata, wystarczy zobaczyć jego bramki. Tak nietuzinkowych zawodników jest w całej Polsce bardzo mało – przekonywał. Nie wszystko jednak poszło tak, jak powinno. Paweł, przez radomskie Młodzik i Broń oraz Energię Kozienice trafił do zespołu Legii Warszawa w Młodej Ekstraklasie. Szansy w pierwszym zespole jednak nie dostał. Później grał jeszcze we wspomnianej Legionovii, Radomiaku Radom i Lechii Tomaszów Mazowiecki. Obecnie przywdziewa koszulkę III-ligowego Ursusa i z dumą patrzy, jak jego brat wraca na poziom reprezentacji Polski.
Miesięcznik Kozienicki OKO 7/2004
Wraca drogą, która nie była wcale usłana różami. Co prawda w 2008 roku Rafał trafił do Legii, wyjeżdżał też na obozy z pierwszym zespołem. Do Grodziska Wielkopolskiego zabrał go trener Maciej Skorża. – Na początku czułem zdziwienie, wchodząc do takiej szatni, ale przyzwyczaiłem się dość szybko. Nie odczuwam presji, stresu. Wszystko idzie w dobrym kierunku – mówił podczas zgrupowania. Mimo tego, od momentu przybycia do Warszawy na szansę debiutu na najwyższym stopniu rozgrywek musiał poczekać trzy lata. Co więcej, jego pierwszy mecz w ekstraklasie pozostał niemal niezauważony. I to nie dlatego, że wypadł słabo. Po prostu na stadionie Legii podczas derbowej potyczki z Polonią odpalone zostały race, a ich dym zasłonił moment wejścia na boisko młodziutkiego Wolskiego. Do końca sezonu pojawił się na murawie jeszcze trzy razy, a w kolejnych rozgrywkach udowodnił, że żaden dym nie jest w stanie przesłonić szerszej publiczności umiejętności, które posiada.
Sezon 2011/2012 był dla Wolskiego niczym realizacja scenariusza bajki. Skromny chłopak z Głowaczowa stał się podstawowym zawodnikiem wielkiej Legii. Pierwszą bramkę na poziomie ekstraklasy zdobył w meczu z Widzewem Łódź, ale na ustach całej piłkarskiej Polski znalazł się w listopadzie 2011 roku. To, w jaki sposób minął obrońców Lechii Gdańsk, by chwilę później uderzyć nie do obrony, pakując piłkę „pod ladę” bramki strzeżonej przez Sebastiana Małkowskiego, zrobiło ogromne wrażenie. Bez kompleksów, bez obaw, wręcz… bezczelnie – tak Rafał Wolski wprowadził się do polskiej ligi.
Swoją świetną grą w całym sezonie młody piłkarz Legii zwrócił na siebie uwagę sztabu szkoleniowego reprezentacji Polski, przygotowującej się do turnieju finałowego EURO 2012. Selekcjoner nie mógł nie zauważyć pilkarza, który przez ekstraklasę został uznany Odkryciem Sezonu. Powołał go więc na towarzyskie spotkania przed turniejem. Wolski w koszulce z orłem na piersi zadebiutował w meczu z Łotwą, wystąpił też w starciach ze Słowacją i Andorą. Pokazał się na tyle dobrze, że Franciszek Smuda – ku zdziwieniu wielu – włączył go do 23-osobowej kadry na mistrzostwa Europy, a samym zawodnikiem zaczęły się interesować zachodnie kluby. – To była niesamowita radość. Rafał prezentował się bardzo dobrze w sparingach, był za nie chwalony – przypomina Łukasz. Wtedy jednak, paradoksalnie, rozpoczął się bardzo trudny okres w karierze „Wolaka”.
Młody piłkarz zmagał się bowiem z kontuzją. Przyplątała mu się ostroga piętowa, utrudniająca nawet swobodne poruszanie się, nie mówiąc o grze w piłkę na najwyższym poziomie. Stracił całą rundę jesienną sezonu 2012/2013, wracając do treningów dopiero po Nowym Roku. Nie zniechęciło to jednak działaczy włoskiej Fiorentiny, którzy zdecydowali się na transfer zawodnika, który nie grał w piłkę przez długie miesiące. To dowód niebywałego talentu, dostrzeżonego w Wolskim przez Włochów.
We Florencji „Wolak” miał się do końca wyleczyć, wrócić do pełnej dyspozycji, a potem podbijać Serie A. Nic jednak nie było tak, jak powinno. Na debiut Wolski czekał jeszcze cztery miesiące, ale jak sam później przyznawał, zatracił wtedy radość z gry w piłkę. We Florencji pozostawał całkiem sam, bez rodziny, przyjaciół, znajomych, którzy przecież dotąd cały czas byli na wyciągnięcie ręki. Narzeczona Paulina studiowała w Polsce, nie mogła więc pozwolić sobie na przeprowadzkę. W kolejnym sezonie Wolski zaczął się jednak pojawiać na boisku coraz częściej. Łącznie wystąpił w 14 meczach Serie A, zdobył też swoją pierwszą bramkę. I choć trener zaczął mu ufać, stawiając na niego we wszystkich przedsezonowych sparingach, Polak zdecydował się na wypożyczenie do Bari. Później w rozmowie z Łączy Nas Piłka przyznawał, że to był duży błąd, że zabrakło mu cierpliwości. „Wolak” znalazł się w bardzo trudnej sytuacji – chciał regularnie grać, a także w Bari nie dostawał szans. Wiosną 2015 roku podpisał więc kontrakt z kolejnym klubem, belgijskim KV Mechelen, co jednak znów okazało się niezbyt dobrym ruchem. Przez rok Wolski zagrał łącznie tylko w 21 spotkaniach ligowych, w zdecydowanej większości w niepełnym wymiarze czasowym. I gdy wszyscy zaczęli uważać go za kolejny zmarnowany talent, podjął decyzję, która wreszcie okazała się trafna.
Wrócił do Polski, by na rodzimych boiskach przypomnieć się kibicom. Trafił do krakowskiej Wisły i tam znów zaczął grać jak z nut. Udowodnił, że umiejętności technicznych się nie zapomina. Miał ogromny udział w kolejnych zwycięstwach drużyny spod Wawelu. Po udanej rundzie nie został jednak w Krakowie. Przeniósł się do Lechii Gdańsk, gdzie wreszcie rozgrał pełny sezon. I to na bardzo wysokim poziomie, zabrakło tylko jednego – awansu zespołu do europejskich pucharów. Wolski mógł jednak czuć osobistą satysfakcję. Swoją postawą zapracował na kolejne powołanie do reprezentacji Polski. Selekcjoner Adam Nawałka co prawda nie dał mu szansy występu w meczu z Rumunią, pominął go też przy kolejnym zgrupowaniu, ale już przed starciami z Armenią i Czarnogórą wysłał pismo do klubu z Gdańska. W 72. minucie potyczki w Erywaniu wprowadził Wolskiego na murawę w miejsce Kamila Grosickiego, a ten odwdzięczył mu się tak, jak mógł najlepiej, czyli zdobytą bramką. – Samo powołanie nie było zaskoczeniem, ale już fakt pojawienia się na boisku i strzelony gol wywołały niesamowitą euforię. Przecież na ławce siedziało wielu zawodników będących w tej kadrze od dawna, a selekcjoner postawił właśnie na niego – zauważa Łukasz. Rafał pojawił się też na boisku w starciu z Czarnogórą, ale to był już tylko występ symboliczny. Symboliczny, ale dający Wolskiemu sygnał – playmakerze z Głowaczowa, jesteś w tej kadrze potrzebny!
Emil Kopański