Aktualności
[WYWIAD] Kamil Grosicki: Stara gwardia jest potrzebna
Anglicy mają takie powiedzenie o strzelaniu goli: że czasem jest to jak z nakładaniem keczupu z butelki: wstrząsasz, uderzasz, ale nic nie wylatuje, denerwujesz się, aż nagle zaczyna lecieć. Ty w reprezentacji zatrzymałeś się najpierw na dwunastu golach i na trzynaste trafienie musiałeś czekać ponad rok. Jak już trafiłeś z Izraelem to znów sześć spotkań posuchy i cztery gole w dwóch kolejnych meczach. Siedziała ci w głowie ta klątwa pechowej trzynastki?
Może nie myślałem o tym, jako o klątwie, ale zastanawiało mnie to i wyczekiwałem następnej bramki. Zazwyczaj dochodzę do sytuacji, w kolejnych meczach brakowało mi szczęścia i precyzji. A potem, tak jak mówisz, przychodzi mecz, gdy wszystko co uderzasz to wpada do bramki. Cieszy mnie zwłaszcza gol z Bośnią i Hercegowiną, bo był bardzo ważny. Spadło na nas wtedy trochę krytyki po Holandii, a zwycięstwo podbudowało morale. I potem nastąpiła Finlandia, czyli mecz, który chyba każdy piłkarz wyczekuje – hat-trick w reprezentacji! Gdybym miał więcej szczęścia, to w kolejnym meczu z Bośnią też dodałbym dwie bramki. Widać więc, że piłka mnie szuka, choć nie zawsze wpada do bramki. We Wrocławiu miałem dobry strzał głową i obronił bramkarz. Najważniejsze, że te okazje są.
Chciałbym byśmy spojrzeli raz jeszcze na te gole z Finlandią. Dwa wydają się całkiem podobne: strzały zza pola karnego, na wprost bramki przeciwnika.
Często koledzy mi podpowiadają, bym jako skrzydłowy schodził do środka. Mówił mi to Robert Lewandowski, Tomasz Frankowski, mój były menedżer Mariusz Piekarski. Gdy piłka jest w bocznym sektorze, to ja jako przeciwległy skrzydłowy muszę iść na dośrodkowanie, by zawodnik miał wybór podania. Z Finlandią tak właśnie było, wyczuwałem gdzie i kiedy piłka spadnie. To były fajne bramki, które mnie, jako zawodnika ofensywnego podbudowały. Ode mnie wymaga się liczb.
Mam wrażenie, że teraz, gdy zespół wychodzi odważniej, wysoko i też kombinacyjnie to taki styl ci pasuje. Ty jesteś znów blisko napastnika, napastników.
Wiemy, że Finlandia to zespół dużo słabszy od Włochów, Bośnia również wydaje mi się mocniejsza. Nie można tych meczów porównywać, ale ile razy było tak, że z tymi teoretycznie słabszymi rywalami strasznie się męczyliśmy? Wystarczy przypomnieć spotkanie z Łotwą w eliminacjach. A na tym ostatnim zgrupowanie każde spotkanie zagraliśmy na dobrym poziomie i cieszę się, że czy to mecz towarzyski, czy Liga Narodów, to graliśmy to, co chcieliśmy, ofensywnie.
Czujesz też, że wzrosła konkurencja pośród skrzydłowych? Pojawili się młodzi, wszedł Sebastian Szymański, jest Kamil Jóźwiak, Damian Kądzior trafił do ligi hiszpańskiej, na zgrupowaniach bywał także Przemysław Frankowski…
Oczywiście, że tak. Cieszę się, że oni wchodzą do reprezentacji, bo można powiedzieć, że w kilku ostatnich latach ja i Kuba Błaszczykowski w tej reprezentacji mieliśmy wywalczone, pewne pozycje. Nie było zbyt wielu młodych skrzydłowych, którzy deptali nam po piętach, dlatego konkurencja mnie cieszy. Z przyjemnością im pomagam, czy to Kamilowi, czy Sebkowi. Każdy gra jak najlepiej, by korzystała na tym kadra. To nie jest rywalizacja. Widzimy, że trener Brzęczek często zmienia, raz gram z Sebastianem, innym razem z Kamilem… Każdy jest ważny i ma swoją szansę. Tylko na tym możemy zbudować silną reprezentację. A ja swojego miejsca nie oddam, zawsze będę walczył dla kadry.
Jak opisałbyś ich umiejętności?
Nie wiem, czy Sebastian jest typowym skrzydłowym, czy to jest pozycja na której najlepiej się czuje, czy nie woli grać jako „dziesiątka”? Na pewno dobrze sobie radzi na boku. Z kolei Kamil idealnie pasuje do ligi angielskiej i życzę mu, by w przyszłości zagrał w Premier League, bo ma ku temu walory. Jest szybki, odważny i waleczny, wchodzi w drybling. Jest jeszcze młody, więc w przyszłości liczby będzie miał zdecydowanie lepsze. Zawsze mu powtarzam, że ma być pewny siebie, grać jeden na jeden i nie kombinować. Nie może być bojaźliwym, gdy straci trzy piłki, bo czwarte zagranie może być asystą i nikt nie będzie miał do niego pretensji o to, co stało się wcześniej. Taki styl uwielbiam.
Ostatnie zgrupowanie przyniosło wiele fajnych momentów, ale chciałbym wrócić do października i do tej reakcji zespołu na porażkę z Holandią o której mówiłeś. W Zenicy pokazała się stara gwardia. Sami też tak się czujecie w zespole?
Fajnie wyszło, że to po golach moich i Kamila Glika wygraliśmy. Jest rywalizacja, nas cieszy to, że wchodzą i pokazują się z dobrej strony młodzi zawodnicy. Jednak my też udowadniamy, że jesteśmy potrzebni i trener może na nas liczyć. Z Kamilem znamy się i gramy ze sobą od kadr młodzieżowych, przyjaźnimy się i bardzo cieszył nas taki mecz. Był on też ważny dla podniesienia pewności siebie.
Czy z tym statusem przychodzi większa odpowiedzialność za zespół?
Zdecydowanie. Kiedyś w reprezentacji, gdy byłem młodszy, to od starszych piłkarzy oczekiwano się więcej, oni dawali sygnał do ataku, powiedzenia czegoś więcej. Jestem już w kadrze od dziesięciu lat, gram regularnie w jej pierwszym składzie, jestem jednym z kapitanów, więc teraz to ja muszę dbać o atmosferę w szatni, pomaganie młodym i posiadanie swojego zdania. Na to człowiek pracuje wiele lat.
W kulisach ze spotkania z Finlandią na Łączy Nas Piłka widać, jak jeszcze przed wyjściem na murawę motywujesz zespół. Mówisz, że to nie jest żaden mecz towarzyski, ale mecz reprezentacji. Te ostatnie słowa to było coś spontanicznego?
Gdy wiem, że jestem kapitanem, to przygotowuję sobie w głowie jakieś kwestie, ale nigdy nie wychodzi tak samo. Górę biorą emocje, a słowa przychodzą same. Nigdy nikogo nie udaję, po prostu mówię od serca, jak ja to czuję i staram się zarazić energią. Zresztą nie tylko w momentach, gdy jestem kapitanem. Także wtedy, gdy jest nim Robert sam staram się zmotywować kolegów i pomóc drużynie. Wcześniej nigdy nie byłem kapitanem, nie pchałem się do tej roli, ale bycie nim w kadrze to spełnienie marzeń.
Czego wymaga ta rola na poziomie międzynarodowym, wśród zawodników już o określonej reputacji, jakości?
To reprezentacja, więc nie ma ani miejsca, ani czasu na przypadek, na błędy. Od początku musisz dać maksimum i to trzeba przekazać innym, takie nastawienie. Jest inaczej niż w klubie, gdzie po meczu przychodzi kolejny i kolejny, szybko możesz się odbudować. Ale też wszyscy muszą czuć się pewnie i mieć zaufanie. Pamiętam sam, że gdy wchodziłem do kadry, to po jednym słabszym występie traciłem miejsce w drużynie, bo tego brakowało. Zmieniło się to dopiero u trenera Nawałki, teraz jest podobnie, skoro jestem jednym z kapitanów. Ale młodzi zawodnicy też czują to zaufanie selekcjonera.
Trener Brzęczek na ten moment bycia kapitanem jakoś cię przygotowywał?
Trener ustalił, że pierwszym kapitanem jest Robert Lewandowski, drugim Kamil Glik, a w dalszej kolejności zawodnik z największą liczbą występów. To jednak też wiele dla mnie znaczy, bo przecież są jeszcze Grzegorz Krychowiak, Łukasz Fabiański, czy Wojciech Szczęsny, a więc zawodnicy o ogromnym doświadczeniu, przez wiele lat obecni w kadrze i na najwyższym poziomie klubowym.
Co się stało z opaską kapitana po meczu z Finlandią?
Zatrzymałem ją na pamiątkę, podobnie jak piłkę i koszulkę meczową. Dużo tych opasek mogę nie mieć, więc tym bardziej warto o nie zadbać i zachować je na przyszłość.
Październikowe zgrupowanie przyniosło dobre wyniki, ale zostało odebrane w mieszany sposób: wygrana z Finlandią wysoka, ale to nie był najwyższej rangi przeciwnik. Z mocnymi Włochami remis, ale mało było akcji ofensywnych. Z Bośnią zdecydowana wygrana, ale rywal grał większość meczu w osłabieniu. Przy każdym pozytywnym wyniku było stawiane jakieś „ale”.
W ostatnich latach przy meczach reprezentacji zawsze są ogromne emocje, czy wygrywasz, czy nie. My sobie z tym radzimy. Sam jestem bardzo zadowolony z ostatniego zgrupowania, bo widać poprawę w zespole: rywalizacja jest bardzo duża w zasadzie na każdej pozycji. Na skrzydłach, w środku pomocy i obrony jest po dwóch, trzech zawodników. W zasadzie tylko nie ma jej na pozycji numer dziewięć, gdzie Robert to klasa światowa. Arek Milik i Krzysiek Piątek jednak bardzo ciężko pracują, mają swoją jakość, choć jest im ciężko i nieraz ich pozycja zależy od systemu w jakim występujemy. Teraz czekamy na te mecze listopadowe z bardzo trudnymi rywalami, chcemy zaprezentować się równie korzystnie, jak w październiku i pokazać, że idziemy we właściwym kierunku.
Trzeba przyzwyczajać się do tego, że przerwa na mecze reprezentacji to teraz nie dwa, lecz trzy mecze. Jest więcej rotacji, możliwości sprawdzania, ale mniej czasu na trening. Jak to wygląda z twojej perspektywy?
Treningi mamy w klubach, a gdy trzeba na kadrze poćwiczyć taktykę, to trener zawsze znajdzie na to czas. Dla nas nauką jest przede wszystkim mecz. Trener Brzęczek już tyle prowadzi ten zespół, że niezależnie od systemu z jednym, czy z dwoma napastnikami my wiemy, co mamy robić i czego on od nas wymaga. A więcej meczów to więcej emocji. Przyzwyczaiłem się w Anglii do gry co dwa, trzy dni i domyślam się, że dla kibiców możliwość zobaczenia co miesiąc trzech spotkań kadry to także wielka sprawa.
Rozmawiał Michał Zachodny