Aktualności

Artur Jędrzejczyk – „gość, który nie potrafi usiedzieć w miejscu”

Reprezentacja04.11.2017 
„Ten gość nie potrafi usiedzieć w miejscu” – tak najczęściej charakteryzują Artura Jędrzejczyka koledzy, z którymi dzielił szatnię. „Jędza” to w polskim futbolu człowiek-instytucja. Jest znany z niebanalnego poczucia humoru, wykręcanych żartów, nadpobudliwości. 4 listopada nieformalny lider reprezentacyjnych „fusów” obchodził 30. urodziny!

Pierwsze piłkarskie kroki Jędrzejczyk stawiał w Dębicy, skąd do kariery startowali także między innymi Jacek Zieliński i Leszek Pisz. Z tamtejszego Igloopolu trafił do Legii Warszawa, gdzie w 2006 roku zadebiutował w ekstraklasie. Do mistrzowskiej szatni wprowadził się z charakterystyczną dla siebie pewnością siebie i dobrym humorem, ale w bardzo silnej ekipie z Łazienkowskiej jeszcze nie był w stanie się przebić. Rozpoczął się długi okres kolejnych wypożyczeń. Najpierw trafił do GKS Jastrzębie, ale po sezonie wrócił w okolice Warszawy. Przywdział koszulkę Dolcanu Ząbki i mimo młodego wieku, nie zamierzał przed nikim pękać. – Od razu zaczął dbać o atmosferę. Co to za szaleniec! Miał milion pomysłów na minutę, a co najciekawsze, najbardziej jechał po najstarszych zawodnikach. Nazywał ich dinozaurami – wspomina z uśmiechem ówczesny bramkarz Dolcanu, a obecnie gracz Pogoni Siedlce Rafał Misztal.


Jędrzejczyk rozkręcał się z każdym dniem, a wobec kolegów był bezlitosny. Jego ofiarą padł między innymi Marcin Korkuć, pracujący już wtedy na uczelni. – „Korek” wiecznie się spieszył. Po treningu biegł do samochodu i leciał na jakieś zajęcia. Kiedyś zaparkował w rogu nie wiedząc, że to może być fatalny błąd – opowiada Misztal. – Stadion był w przebudowie, więc wszędzie dookoła pełno było baraków i kontenerów. Artur oczywiście musiał wykorzystać sprzyjające okoliczności i w mgnieniu oka zastawił mu samochód kontenerami. Trzeba było widzieć minę Marcina, gdy to zobaczył... Gdyby mógł, zadusiłby „Jędzę” gołymi rękoma, bo było jasne, czyja to robota – śmieje się były golkiper Dolcanu.


Po roku spędzonym na zapleczu ekstraklasy Jędrzejczyk wrócił do Legii, ale w rundzie rozegrał tylko cztery spotkania. Z pewnością będzie je jednak doskonale pamiętał, bo w meczu z Zagłębiem Lubin zdobył pierwszą bramkę w lidze. Na dłuższe pozostanie w Legii zapracował podczas kolejnego wypożyczenia, tym razem do Korony Kielce. Tam rozkręcił się na dobre, zarówno jako piłkarz, jak i wodzirej w szatni. – Ten gość nie potrafi usiedzieć w miejscu. Nie ma opcji, żeby nie gadał, nie kombinował, czegoś nie wylał. Zastanawiałem się długo, czy nie ma stwierdzonego ADHD – mówi ówczesny napastnik Korony, Maciej Tataj. – Nie miał żadnych skrupułów. Przyszliśmy do Korony razem z Pawłem Kaczmarkiem. „Jędza” nigdy go wcześniej nie widział, ale musiał go wypuścić. Powiedział Pawłowi, że prezes go prosi do siebie. Ten poszedł i oczywiście został wyśmiany. Już pierwszego dnia wkręcił nowego kolegę – wspomina „Dziadek”.

Jędrzejczyk zawsze imponował swoją zadziornością i walecznością. Badania co prawda nie wykazały, że ma dwie pary płuc, ale jego koledzy są tego pewni. – W szatni Artur był takim trochę „pokemonem”, oczywiście bez obrazy, ale gdy wychodził na boisko, nie było drugiego, który zostawiał na murawie tyle serducha. Czasem nie starczało przepisów – wspomina z uśmiechem Misztal. – Najbardziej wkurzał się, gdy dostawał dziurę, od razu zaczynał kopać po kościach – dodaje Tataj, który na treningach w Koronie stoczył z „Jędzą” wiele pojedynków.

Po krótkim kieleckim epizodzie Jędrzejczyk dostał wreszcie to, na czym tak bardzo mu zależało – prawdziwą szansę w Legii. Już w pierwszej rundzie spisywał się na tyle dobrze, że selekcjoner Franciszek Smuda powołał go do reprezentacji Polski, w której zadebiutował w meczu z Ekwadorem. W tym samym sezonie zdobył pierwsze trofeum – Puchar Polski. W kolejnych dwóch sezonach „Jędza” był już w Legii nie do zastąpienia. Pod każdym względem, zarówno na boisku, jak i poza nim. Po treningach przyklejał kolegom klapki do podłogi i ganiał ich pod prysznicem ze zwiniętym ręcznikiem. Gdy ktoś dał się złapać, bolało, ale nikt nie miał do niego żadnych pretensji. Jędrzejczyk okazał się jednym z architektów pamiętnej kampanii zespołu ze stolicy w Lidze Europy, w której drużyna prowadzona przez Macieja Skorżę wyeliminowała Spartak Moskwa. W tym samym sezonie dorzucił do swojego piłkarskiego CV drugi krajowy puchar, a rok później miał ich już na koncie trzy. Ważniejsze było jednak mistrzostwo Polski. To otworzyło mu drogę do rosyjskiego Krasnodaru.

W Rosji Jędrzejczyk miewał różne okresy – dobre i słabsze. Wiosną sezonu 2015/2016 został wypożyczony do Legii, której wydatnie pomógł w zdobyciu mistrzostwa Polski. Gdy odkryty autobus jechał na warszawskie Stare Miasto, „Jędza” niemal z niego wypadł – tak bardzo cieszył się z wywalczenia tytułu. Sezon dopełnił wyjazdem na EURO 2016 i świetnymi występami podczas francuskiego turnieju. Wprowadzał kapitalną atmosferę, nawet podczas gry w golfa, w którego grać nie potrafił, choć przekonywał, że jest dokładnie odwrotnie.

Po EURO 2016 wrócił do Krasnodaru, lecz szybko powrócił do Warszawy, by znów sięgnąć po tytuł mistrza Polski, a następnie awansować z kadrą do finałów mistrzostw świata. Szalony, zwariowany, ale w najlepszym z możliwych tych słów znaczeń – tak mówią o nim wszyscy koledzy, z którymi spotykał się w szatniach. – Kosmiczny gość. Ale co można powiedzieć o facecie, który po strzelonym golu wbiega na trybuny, żeby usiąść na trybunach? Ciekaw jestem jedynie, czy zmienił kulinarne upodobania. Kiedyś żarł niemal wyłącznie pizzę, popcorn i żelki. Mam nadzieję, że przeszedł na dietę – uśmiecha się Tataj. – Piłkarsko rozwinął się niesamowicie, życzę mu wszystkiego, co najlepsze, bo ciężką pracą na to zasłużył. Harówka i dobry humor to najlepsze podsumowanie Artura – kończy.

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności