Aktualności
[ANALIZA] Urugwaj, czyli „Lwi pazur”. Cenny test dla Polaków
To nie jest oczywista różnica, przez lata globalizacji futbolu mocno się zatarła. Dwunastu z piłkarzy powołanych przez Oscara Tabareza gra w europejskich klubach, on sam inspiruje się najlepszymi drużynami z Ligi Mistrzów, a nie z Copa Libertadores. – Nie wiem, czy jest styl południowoamerykański, ale my mamy swój, urugwajski – mówił dzień przed meczem z Polską kapitan przeciwników Diego Godin.
O ile trudno mówić o konkretnym stylu dla całego, rozległego kontynentu o różnych naleciałościach kulturowych, o tyle osobne reprezentacje prezentują futbol, który jest inny od rywalizacji np. na mistrzostwach Europy. Godin zauważył, że wynika to ze specyfiki eliminacji w Ameryce Południowej, które zastępuje de facto dziesięciozespołowa liga. – Tam jest rzeźnia – mówił obrońca Urugwaju.
Faktycznie, nawet przypominając sobie wewnątrz-kontynentalne starcia z mundialu w Brazylii pamiętamy piłkarskie wojny. W 1/8 finału gospodarze walczyli z Chile i wygrali po rzutach karnych, w meczu było aż 49 fauli. W kolejnej rundzie Brazylijczyków czekała batalia z Kolumbią, gdzie było jeszcze ostrzej – 54 przewinienia. To w tym spotkaniu bolesnej kontuzji pleców doznał Neymar i nie mógł grać w dalszej części turnieju. Urugwajczycy odpadli mecz wcześniej z Kolumbią (0:2), wcześniej jednak narobili problemów swoim stylem gry teoretycznie przysposobionym do siłowej gry Włochom i Anglikom. Z tej skomplikowanej grupy to właśnie zespół Oscara Tabareza i Kostaryka, późniejszy ćwierćfinalista przeszli do dalszej rywalizacji.
Jak więc gra Urugwaj? – Umiejętnością naszych drużyn jest dawanie z siebie czegoś więcej, osiąganie niemożliwego, gdy niewiele się po nich spodziewa – mówił kilka miesięcy temu Alfredo Etchandy, dyrektor Narodowego Centrum Sportów w Urugwaju. Od lat 30. ubiegłego wieku, czyli najlepszych czasów reprezentacji tego kraju przylgnęło do drużyny narodowej określenie „garra charrúa”, czyli w wolnym tłumaczeniu „Lwi pazur” – właśnie ze względu na konkretny styl gry.
Czym on się wyraża? Wystarczy spojrzeć na dwóch wyróżnianych piłkarzy Urugwaju: Luisa Suareza i Diego Godina. Ten pierwszy na boisku jest zdolny niemal do wszystkiego byle tylko zejść jako zwycięzca: na mundialach gryzł przeciwnika (Giorgio Chielliniego), jeszcze wcześniej z bramki wybił piłkę ręką, ryzykując czerwoną kartkę. Z kolei drugi to obrońca niemal nie do przejścia. Stara się grać jak najbliżej rywala, szarpie go i prowokuje, zostawia po sobie złe wrażenie, nawet jeśli poza meczami jest zwykłym, miłym człowiekiem.
Wynika to po części z mentalności małego kraju: pod względem powierzchni dopiero na 90. miejscu na świecie, jeszcze niżej w rankingu populacji (133. pozycja, niemal 3,5 milionów ludności). Teoretycznie Urugwaj nie powinien mieć wielkich szans w rywalizacji z masowo produkującymi piłkarzy Argentyną i Brazylią, ale w praktyce dzieje się inaczej. Kluczem jest osoba selekcjonera Oscara Tabareza. 70-letni szkoleniowiec jest absolutnym wyjątkiem wśród czołowych reprezentacji, pracuje w niej od 2006 roku. W tym czasie zdołał odmienić i losy drużyny, i system szkolenia w kraju.
Dzięki jego naciskom stworzono centra szkoleniowe, specjalną opieką objęto wyjątkowe talenty i młodzieżowe reprezentacje, które również kopiują styl gry tej pierwszej. – Nasza analiza była jasna: w kraju trzeciego świata potrzebujemy jasno zdefiniowanego profilu zespołu. Nie mogliśmy po prostu żyć przeszłością. Urugwaj jest znany z „la garra”, charakteru Marcanazo (sensacyjnego triumfu na MŚ 1950 w Brazylii – red.), ale w ostatnich dekadach przyniosło to więcej czerwonych kartek i wpadek niż dobrych wyników. Musieliśmy ten efekt zrozumieć. Rywale często prowokowali nas do reakcji, ale w ostatnich latach wierzę, że udało nam się zmienić tendencję – opowiadał Tabarez w wywiadzie dla magazynu „The Blizzard”.
Chociaż Tabarez wskazywał, że na MŚ 2010 Urugwaj nie miał najwięcej żółtych kartek, to warto przypomnieć, że na turnieju w Brazylii jego zespół średnio faulował najczęściej obok Kostaryki. Drużyna z Cavanim i Suarezem głównie się broniła, w ataku nie komplikowała, grała bezpośrednio na napastników. O tym pierwszym Grzegorz Krychowiak mówi, że pobiegnie za i powalczy o każdą piłkę. – Spójrzcie na napastników w czołowych europejskich klubach, większość, pewnie z 80% pochodzi z Ameryki Południowej. To kwestia ich siły mentalnej, innej niż w Europie. Gdy Suarez straci piłkę, to chcę ją natychmiast odzyskać – tłumaczył tę specyfikę kilka lat temu Arsene Wenger.
Suareza oczywiście w Warszawie zabraknie, ale „Lwi pazur” drużyny zostanie. Polacy przekonali się o nim właśnie pięć lat temu w Gdańsku (porażka 1:3). Wtedy już przed przerwą Suarez z Cavanim pokazali swoją klasę, a gdy Ludovic Obraniak zdobył gola dla biało-czerwonych, goście błyskawicznie odpowiedzieli trzecim trafieniem. Tamten mecz pamiętają z obecnej kadry Kamil Glik, Grzegorz Krychowiak, Kamil Grosicki, Robert Lewandowski i Jakub Błaszczykowski.
Z tak mocnym, ale i specyficznym rywalem drużyna Adama Nawałki jeszcze meczu towarzyskiego nie grała. Zresztą w piątek w Warszawie „towarzysko” pewnie będzie tylko z nazwy. Polacy najlepszych wspomnień z grą przeciwko południowo amerykańskim zespołom nie mają. Co prawda w 2005 roku w sparingu kadra pokonała Ekwador aż 3:0, ale pół roku później na mundialu uległa tej samej drużynie 0:2, będąc zaskoczoną siłą i szybkością rywali. Drugie ze zwycięstw w XXI wieku zostało odniesione nad Argentyną (2:1) w 2011, lecz była to bardzo odległa reprezentacja od nawet w połowie optymalnej. Dla połowy składu był to pierwszy lub jeden z pierwszych i zarazem ostatnich występów, kilka dni wcześniej rezerwowi „Albicelestes” ulegli Nigerii 1:4.
Ameryka Południowa to we współczesnym futbolu nadal potęga, choć bardziej w wymiarze reprezentacji niż klubów, nawet patrząc indywidualnie. W tym sezonie Ligi Mistrzów wystąpiło 64 Brazylijczyków, najwięcej ze wszystkich nacji, w poprzednim – 67. Wtedy Polskę po latach przerwy reprezentowała w europejskiej elicie Legia Warszawa, ale i tak biało-czerwonych wystąpiło ledwie dwudziestu. Urugwajczycy pod tym względem są stali, rok do roku mieli siedmiu swoich zawodników, lecz to i tak osiągnięcie.
- Pięć lat temu mówiłem naszym zawodnikom, żeby za bardzo się nie cieszyli wygraną z Polakami, bo nasi rywale nie byli zbyt mocni. Teraz bym już tego nie powiedział – przyznał dzień przed meczem Tabarez. – A my może już nie jesteśmy punktem odniesienia w futbolu, jak kiedyś, ale kulturę piłkarską nadal mamy jedną z najlepszych.
Michał Zachodny