Aktualności
Trener z porażeniem mózgowym marzy o pracy w ekstraklasie
Matejko ma 27 lat. Od kilku miesięcy może pochwalić się licencją UEFA B.
– Egzamin zdałem dokładnie 16 czerwca 2019 roku. W tym samym dniu wywalczyliśmy awans do Klasy A z drużyną GLKS Elżbieta, którą wtedy prowadziłem. Mecz o awans zaczynał się o godzinie 11 i tuż po jego zakończeniu pędziłem na egzamin. Wszystko na wariackich papierach. Niezapomniany dzień – wspomina.
Dziś w Elżbiecie już nie pracuje. Rozstał się z klubem zimą. Jak podkreśla – wyłącznie z powodów organizacyjnych. Sportowo wszystko układało się pozytywnie, zespół jest nad strefą spadkową.
– Gdy przejąłem zespół, był średniakiem w Klasie B. Pierwszy raz trenowałem go pięć lat temu. Wróciłem, gdy zadzwonił do mnie kierownik z prośbą, bym pojechał na mecz, bo nie mają kogo wpisać do protokołu. To była runda jesienna sezonu 2017/18. Postawiłem sobie cel, że jak będziemy dobrze grali w piłkę, to zostanę. No i graliśmy, ale posypał nam się skład. Jak to w Klasie B. Wyjazd tu, wyjazd tam… Aż przytrafiła nam się porażka 0:7, śmieję się, że to znamienna liczba w tej klasie rozgrywkowej. Chłopaki wtedy stwierdzili: „Trenerze, bierzemy się do roboty”. I tak narodziła się drużyna. Oczywiście trochę ją wzmacniałem, bo moi wychowankowie chętnie za mną podążają. Zawsze szczególnie ich szanuję. I udało się awansować, mimo że trzy mecze przed końcem sezonu nie mieliśmy bramkarza. Jeden wyjechał zagranicę, drugi uległ wypadkowi. Szybko musiałem szukać zastępcy. Odbyliśmy z zespołem rozmowę. „Co my zrobimy bez bramkarza? Nic!” – padło w szatni. Odpowiedziałem, że albo możemy siąść i płakać, albo szukać rozwiązania. W jednym meczu na bramce stanął zawodnik z pola, w kolejnych postawiłem mojego brata, na co dzień napastnika, który w juniorach bronił kilka razy. Albo się uda, albo nie. Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą. No i udało się. Awansowaliśmy. Gdy przychodziłem do klubu, jego roczny budżet wynosił 6,5 tysiąca złotych. Na kursie UEFA B kilka razy pytano mnie, jak to zrobiłem. Jak się chce, to się zrobi. Życie jest jak mecz. Trzeba się czasem mocno natrudzić, by osiągnąć sukces, ale smak sukcesu odniesionego po walce jest wyjątkowy i nieporównywalny z niczym innym – opowiada Tomasz Matejko.
Dziś pracuje tylko z dziećmi, w klubie UKS Orzeł Łaziska z jego rodzinnej miejscowości leżącej niedaleko Opola Lubelskiego. Ma pod opieką wszystkie cztery grupy – od skrzata do młodzika starszego. Jak młody człowiek mający problemy z poruszaniem się radzi sobie z organizacją zajęć i prowadzeniem treningów?
– Z domu na orlik i do hali mam kilometr, sąsiadują ze sobą. Na stadion, na którym rozgrywamy mecze, jest ode mnie sześć kilometrów. Wsiadam na swój elektryczny skuter i sobie podążam. Zimą jednak muszę prosić o pomoc mamę, bo nie mam prawa jazdy – nie ukrywa. – W pracy z seniorami nie potrzebuję asystenta. Dzieciom znacznie częściej trzeba coś pokazać, ale też sobie radzę, zawsze ktoś mi pomaga. Na orliku asystentem jest pracujący tam instruktor. Pomaga mi też mój wychowanek, który grał w GLKS Elżbieta, teraz leczy kontuzję. Ma smykałkę do trenowania, chcę go namówić na kurs trenerski, ale nie wiem, czy się uda. Prezes Orła też ma licencję. Wszystkie cztery grupy są pode mną, ale wiadomo, że jak przychodzi weekend i są mecze, w czterech miejscach naraz się nie pojawię, więc czasem prezes mnie zastępuje – dodaje.
Matejko lubi łamać stereotypy i pokazywać ludziom niepełnosprawnym, że można i trzeba żyć normalnie, a ludziom sprawnym fizycznie, że niepełnosprawni nie są gorsi od ludzi w pełni sprawnych fizycznie. Już na sam fakt nazywania go niepełnosprawnym nieco się obrusza.
– Nie jestem osobą niepełnosprawną. Mam tylko problemy z poruszaniem się. Niektóre osoby borykają się z większym problemem, bo nie mają sprawnego mózgu i wcale nie mam na myśli osób niepełnosprawnych umysłowo. Nie uważam też, że niepełnosprawność to jakaś kara. W życiu bez trudności byłoby nudno. Jest jakiś schodek, to trzeba go przeskoczyć. Kurs UEFA C miał być moim ostatnim, koordynator powiedział mi, że na UEFA B już się pewnie nie dostanę. Szedłem jednak do przodu. Teraz odpoczywam, ogarniam sobie kolejny staż w klubie ekstraklasy, ale gdy minie mi okres karencji, nie wykluczam, że spróbuję zdobyć licencję UEFA A. Chcę pracować w ekstraklasie z seniorami. To moje marzenie – nie ukrywa.
Kolejny, bo pierwszym była wizyta w Wiśle Kraków w sierpniu ubiegłego roku. Dla Tomka, od lat wiernego kibica Białej Gwiazdy, było to niesamowite przeżycie.
– Zacząłem się kontaktować w tej sprawie z klubem, gdy był w nie do końca dobrych rękach. Początkowo mnie zbyto, nie odpisano nawet na maila, ale w końcu się odezwali. Szybko ustaliliśmy szczegóły i wspólnie z kolegą pojawiliśmy się na stażu.
Interesowały mnie tylko zajęcia z pierwszym zespołem. Trenerem był wtedy Maciej Stolarczyk. Wszystko odbywało się w bardzo przyjaznej atmosferze. Do tej pory mam kontakty z trenerami, rozmawiałem też z koordynatorem grup młodzieżowych. Bardzo miło wspominam ten czas, bardzo dużo się nauczyłem. No i poznałem gwiazdy polskiej piłki: Marcina Wasilewskiego, Kubę Błaszczykowskiego czy Pawła Brożka. Mówić na „ty” „Wasylowi” czy Pawłowi to dla kibica Wisły ogromne wydarzenie. Nikt nie chciał, żebyśmy zwracali się do niego na „pan”. Za to młodsi zawodnicy mieli zakaz mówić do nas po imieniu – zdradza.
Ambitny trener twierdzi, że piłka nożna to całe jego życie. Pochłania go 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Kiedy jednak pasja, z jaką futbol odbiera wielu młodych ludzi stała się powołaniem Tomasza Matejki?
– Mało kto w to wierzy, ale przyśnił mi się Kazimierz Górski, pobłogosławił mnie i nakreślił moją drogę i nią poszedłem. To było na początku liceum. Ludzie odradzali mi trenowanie. Mówili, że sobie nie poradzę, bo mam niepełnosprawność. Jednym uchem mi takie słowa wpadały, a drugim wylatywały. Szedłem po swoje. Ten sen mnie w tym tylko utwierdził. Wszystko się fajnie wiąże, bo i ja, i pan Kazimierz urodziliśmy się 2 marca, co skojarzyłem dopiero niedawno. Nic się nie dzieje przypadkowo. Kazimierz Górski jest moim idolem. Nawet na bierzmowaniu wziąłem sobie imię Kazimierz. Nikogo jednak nie małpuję, nie podpatruję. Staram się sam wymyślać ćwiczenia i organizować swoją pracę. Moja filozofia to wysoki pressing na dużej intensywności, po stracie od razu atakujemy piłkę, nie cofamy się. To my mamy prowadzić grę, a nie przeciwnik – opisuje siebie jako szkoleniowca.
Tomek ogromną wagę przywiązuje też do etyki pracy i podejścia do obowiązków.
– Pewne rzeczy mnie przerażają, zarówno u młodych zawodników, jak i seniorów. Po awansie z Elżbietą w klubie nic nie poszło organizacyjnie do przodu i dlatego się rozstaliśmy. Nie akceptuję, że ludzie podchodzą do futbolu zabawowo. To sens mojego życia i nie pozwolę, żeby ktoś się bawił piłką nożną. Nie mówię, że żaki mają postrzegać futbol tak samo jak ja, ale sensowne podejście do treningów musi być. Nie można olewać pewnych rzeczy. Irytuje mnie też podejście rodziców, którzy nie widzą nic złego w opuszczeniu treningu. Porównuję to ze szkołą i pytam, czy do matematyki też mają takie podejście? W futbolu, jak w szkole, liczy się systematyczność – argumentuje.
Dziś Matejko z niecierpliwości czeka na początek rundy wiosennej swoich młodych zawodników. Wszystko wskazuje na to, że w najbliższych miesiącach z seniorami pracować nie będzie.
– Dwa kluby pytały, ostatecznie nie doszliśmy jednak do porozumienia. W jednym dogadałem się już nawet z prezesem, ale zawodnicy stwierdzili, że nie będą tak zapierdzielać w okresie przygotowawczym. I dałem sobie spokój. Taką mam opinię. Dopóki nie znajdę klubu organizacyjnie poukładanego, nie będę się pchał w prowizorkę – zaznacza Tomasz Matejko.
Zobacz też historię Mateusza Stolarczyka, poruszającego się na wózku trenera LZS Nowy Kościół.
Szymon Tomasik