Aktualności
Rodzinne przedsięwzięcie z Wydmin łączy piłkę nożną z kulturą
W niewielkich Wydminach w województwie warmińsko-mazurskim już od 12 lat działa szkółka LUKS Sport z Kulturą ZSO. Prowadzi ją małżeństwo Ostrowskich: Ewelina i Marek. W dodatku futbolowego fachu uczy się tam ich 11-letni syn Wiktor. Prawdziwie rodzinny biznes, doceniony przez PZPN przyznaniem Brązowego Certyfikatu.
– „Biznes” należy wziąć w cudzysłów, bo wielkich pieniędzy z tego nie ma, choć oczywiście staramy się, żeby jakaś korzyść była – mówi Marek Ostrowski, który jest również nauczycielem w miejscowym Zespole Szkół Ogólnokształcących.
Wyeksponowane w nazwie powiązanie sportu i kultury ma swoje źródło już w momencie powstania Ludowego Uczniowskiego Klubu Sportowego w 2008 roku.
– Na początku nasze działania nie były związane wyłącznie ze sportem, ale też z wydarzeniami kulturalnymi czy pomocą przy nich. Teraz jednak piłka zdecydowanie weszła na pierwszy plan. Kiedyś mieliśmy więcej zespołów, a w nich dziewczyny i to głównie one interesowały się pozapiłkarską aktywnością. Śpiew, taniec, fotografia. Udało nam się wydać nawet skrypt o poszczególnych miejscowościach Gminy Wydminy. I tak zostało z tą kulturą, chociaż ostatnio częściej używamy nazwy skróconej – tłumaczy założyciel szkółki.
Co więc stało się z piłkarkami z Wydmin?
– Trener dziewczynek zajął się bieganiem i nam odpłynęły. Jako trener zostałem sam – nie ukrywa Ostrowski.
W wielu sprawach panu Markowi pomaga jednak małżonka Ewelina.
– Żona jest instruktorem koszykówki i pływania. W szkółce zajmuje się pracą logistyczną i przygotowaniem motorycznym, prowadzi zajęcia indywidualne. Teraz mamy małą córeczkę, więc żona angażuje się trochę mniej, ale kwestia roku, może dwóch i będziemy jej zajęcia wznawiać. Nie jest lekko, wszystko jest na głowie naszej dwójki: przygotowanie zajęć, ich przeprowadzenie, ale też dokumenty, sprawozdania, opłacanie faktur. Bodźcem, który mobilizuje nas do pracy jest fakt, że trenuje u nas nasz 11-letni syn Wiktor – podkreśla głowa rodziny. – Wiekowo to orlik, ale częściej gra w młodziku. Miał incydent w Akademii Młodych Orłów w Ełku. Muszę przyznać, że nie jest łatwo trenować własne dziecko. Na treningach bramkarskich, a więc pod okiem kogoś innego, syn jest bardziej zaangażowany. W tym wieku chłopcy grają jeszcze na różnych pozycjach, ale powoli idziemy w kierunku bramki, zwłaszcza że Wiktor ma warunki. Oczywiście traktujemy to jako zabawę, nie można 11-latkowi powiedzieć, że jest czy będzie panem piłkarzem. Teraz, w związku z koronawirusem, mamy trochę więcej czasu, by popracować indywidualnie. Sport traktuję przede wszystkim jako formę kształcenia. Patrząc chociażby na obecne okoliczności – łatwiej jest odnaleźć się dzieciom, które mają coś wspólnego ze sportem. Kawałek podwórka, ktoś z rodziców czy rodzeństwa do pomocy i można się już fajnie pobawić, zrobić dobry trening – dodaje Marek Ostrowski.
Jak wygląda codzienna praca z młodymi piłkarzami w Wydminach?
– Jesteśmy pewnie jedną z najmniejszych certyfikowanych szkółek w kraju. Mamy tylko 31 chłopaków w dwóch zespołach. Zależy nam, żeby praca była rzetelna i efektywna, nie chcemy więc na siłę łączyć zbyt wielu roczników. Przy dwóch-trzech można jeszcze znaleźć wspólny mianownik umiejętności czy rozwoju fizycznego. Nasi młodzicy grają w I lidze wojewódzkiej. Jak na taką wiejską szkółeczkę to duże osiągnięcie. Mamy też orlików, ale najlepsi z tej kategorii grają w młodziku. Orlik w lidze nie występuje, to turniejowa drużyna. Nie dalibyśmy rady tego zorganizować. Byłby mecz w piątek, mecz w niedzielę, a w tygodniu łącznie siedem treningów: cztery młodzika i trzy orlika. Do tego jeszcze dochodzą treningi bramkarskie, na które dojeżdżamy do Giżycka. Prowadzę też dodatkowe treningi motoryczne – wylicza szef akademii. – Infrastrukturę mamy w Wydminach idealną. Jest stadion piłkarski z naturalną nawierzchnią i oświetleniem, możemy więc trenować do późnych godzin. Obok jest orlik i troszkę gorsze boisko trawiaste wielkości orlika, do tego w promieniu stu metrów hala sportowa. Warunki mamy świetne, korzystają z nich też inni. Na przykład za moją namową młodszymi dziećmi zajmują się trenerzy z Ełku. To już nie nasza szkółka, ale młodsze dzieci dzięki temu też są zagospodarowane – dodaje.
Wspomniane specjalistyczne treningi bramkarskie w Giżycku prowadzi Andrzej Olszewski, były zawodnik między innymi Jagiellonii Białystok i Śląska Wrocław.
– Przyjeżdża z Podlasia, w Giżycku zbiera się większa grupa. Od nas jeździ czterech chłopaków, w tym mój syn. Dowozem zajmujemy się my, rodzice, na zmianę. Płacimy z własnej kieszeni, część kosztów pokrywa gmina. Wszystkie koszty w naszym klubie staramy się dzielić między rodziców i środki pozyskiwane z zewnątrz. Finansowy współudział rodziców jest ważny, żeby czuli odpowiedzialność. Dzieci są wtedy przypilnowane, regularniej uczestniczą w treningach. Składki nie są jednak wysokie, nie obciążamy mocno budżetów rodzinnych – argumentuje pan Marek.
Mimo skromnych struktur młodych piłkarzy z Wydmin widać na wielu turniejach w Polsce i zagranicą (w ubiegłym roku odwiedzili Danię), LUKS organizuje też u siebie eliminacje gminne i powiatowe Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” czy eliminacje mistrzostw Polski w piłce nożnej halowej.
– Sporo jeździmy. Pomagają nam sponsorzy, samorząd, rodzice. Każdy zakup sprzętu czy wyjazd na turniej staramy się dofinansowywać, nie zrzucać wszystkiego na rodziców. Także dzięki temu przystępując do Programu Certyfikacji PZPN dla szkółek piłkarskich większość spraw formalnych mieliśmy uporządkowanych. Korzystamy z różnego rodzaju projektów, dzięki którym pozyskujemy dofinansowanie. Wymagania są często podobne – zauważa były piłkarz Mazura Wydminy.
– Grałem na szczeblu okręgówki i Klasy A w Wydminach. Gdy uczyłem się w Suwałkach, chodziłem na treningi Wigier, ale nie byłem nawet zgłoszony do rozgrywek. Trenowałem dla zachowania formy, kondycji. Trochę mi brakuje doświadczenia z większej piłki. Teraz pozostaje mi tylko obserwacja. Miejsce, w którym mieszkałem i mieszkam trochę to utrudniało. Szkolenie przebiegało różnie, klubów pracujących z młodzieżą też było w okolicy jak na lekarstwo. Dziś staram się chociaż wytłumaczyć coś synowi i wskazać błędy, które ja popełniałem. Trzeba trzymać się piłki, bo jak człowiek od niej odejdzie z racji nauki czy innych obowiązków, to często się to kończy – podkreśla Marek Ostrowski.
Szymon Tomasik